Spojrzałyśmy po sobie z Misao, próbując zrozumieć co ma na myśli nasz nowy znajomy. Czarna kurtka Misao, ciemne jeansy i wysokie buty raczej nie pasowały do tego opisu podobnie zresztą jak mój żółty płaszczyk. Mimowolnie jednak przesunęłam palcami po włosach, jakby tam miała się znaleźć odpowiedź na to dziwne pytanie.
- Facet... jakie pióra o czym ty chrzanisz? - Misao popukała się palcem w głowę.
Mężczyzna uśmiechnął się pogardliwie, odwrócił się i szybko ruszył w mrok. Misao posłała mi znaczące spojrzenie. Nie musiałam zgadywać o co jej chodzi. Skoncentrowałam się i przekręciłam lekko nadgarstek. Wilgoć pod nogami mężczyzny natychmiast zmieniła się w lód. Upadł, ale nie wypuścił Tiffany z objęć. Misao wybuchnęła śmiechem.
- Zwariowałaś! - Wrzasnął mężczyzna. Z trudem zbierał się z ziemi, jego twarz była czerwona ze zdenerwowania. Poczułam lekki ścisk żołądka. To serio była przesada, mogło im się stać coś gorszego niż stłuczenia. Niestety Misao nie doszła do tego samego wniosku. Dosłownie zwijała się ze śmiechu.
- To nie ja. To ona. - Rzuciła. - Ale żałuj, że nie widziałeś swojej miny.
- Ej Misao, wystarczy. Choć już... - Ruszyłam w jej stronę. Nagle coś wypadło z lasu. Zaskoczona, złapałam Misao za ramię i pociągnęłam w bok. Koń, który stanął między nami a Tiffany i jej wybawcą był ostatnią rzeczą jakiej się spodziewałam, choć po dzisiejszym dniu mało co mnie może jeszcze zaskoczyć. Zwierzę parsknęło na nas ostro. Cofnęłam się o krok.
- Coś jest nie tak. - W głosie mężczyzny wściekłość mieszała się z niepokojem. - Wynośmy się stąd, już. - Zdałam sobie sprawę, że nie mówił do nas tylko do konia.
- Za późno. Otoczyli nas. - Oświadczyła Misao.
- Raczej was. - Mruknął tamten, przerzucając Tiffany przez grzbiet konia. W jego głosie słychać było rozbawianie.
- Kto? - Spojrzałam na Misao.
- Zaraz zobaczymy.
(Tiffany, Somniastis?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz