1 lutego 2016

Od Somniatisa cd. Rue

  Mężczyzna zareagował błyskawicznie. Zadziałał jakiś pierwotny instynkt, o którego istnieniu nie masz pojęcia, dopóki nie znajdziesz się w kryzysowej sytuacji. Kopnął stwora w głowę i ruszyłem biegiem, jednak nim zdołał dopaść dziewczyny, one rozeszły się w różnych kierunkach. Ułamek sekundy później pojawiły się kolejne stwory... Wypadły z lasu prosto na niego, przygniatając do ziemi. Ich szpony szarpały jego ciało, ciężar powoli zgniatał. Basiorowi powoli zaczynało brakować tchu. W ustach czuł smak zgnilizny, krwi i ziemi.
  Pieczęć... słabe lśnienie na ziemi wokół niego nie wywarło jednak żadnego wrażenia na napastnikach. W tamtej chwili nie mógł z siebie wykrzesać dość energii... Przed jego oczyma pojawiła się czerwona mgła. Somniatis wiedział, że umiera. Tak niespodziewanie i głupio... pozostawiając tyle niedokończonych spraw...
  Coś zarżało, jakby z oddali i rozległ się skowyt, a chwilę później nad osłabionym basiorem pochylał się śnieżnobiały łeb konia. Trącił go delikatnie nosem.
- Wydrwigrosz... - szepnął czarnowłosy, głaszcząc go po chrapach. - Nawet nie wiesz, jak dobrze cię widzieć...
  Koń zarżał cicho z zadowoleniem. Mężczyzna powoli podniósł się do pozycji siedzącej.
- Zabiłeś je? - spytał smętnie, jednak ku jego uldze, a zarazem zgrozie koń pokręcił przecząco łbem.
- Uciekły...
- Tiffany... - Atis poderwał się gwałtownie z ziemi, aż zakręciło mu się w głowie i musiał się wesprzeć o zatroskanego Wydrwigrosza.
- Nie pomożesz w takim stanie... - zauważył.
- To co mam robić? Położyć się i czekać aż coś ją dopadnie? Nie mówiąc już o mnie.
  Koń się dłużej nie spierał. Patrzył tylko z ukosa na mężczyznę, który w tym momencie całkiem sprawnie stworzył dla siebie wygodny długi kij, by mieć na czym się wesprzeć. A prawdopodobnie również, by mieć jak się bronić. Dlaczego więc wtedy nie mógł...?
  Czarnowłosy ruszył za świeżym zapachem. Zauważone uprzednio postacie okazały się nie odejść daleko. Gdy tylko wyłonił się z lasu jego oczom ukazało się to, czego się najbardziej obawiał.
- Tiffany... - jęknął i podbiegł do dziewczyny, wprawiając w zdziwienie dwie pozostałe, które kompletnie zignorował. Nie patrząc nawet na to, że opodal leży najwyraźniej niedawno obalony stwór zbadał puls podopiecznej. Serce biło w normie, choć na ręce zauważył pośpiesznie zaleczone blizny, a na głowie spory siniak. - Za Posejdona, co ty dziecko wyrabiasz?
- Dziecko? - zapytał drwiąco jakiś głos za jego plecami. - No, no. Taka duża dziewczynka, a wszędzie chodzi z tatuśkiem?
  Somniatis czuł na plecach kpiący uśmiech nieznajomej. Wziął Tytanię na ramiona i obrócił się połowicznie do rozmówczyni. Obrzucił ją jednym z tych spojrzeń, od których niejeden antyczny król zapragnąłby nagle schować się w mysiej norce i uśmiechnął się współczująco.
- Te pióra chyba bardzo trudno utrzymać w takim stanie, by tak pięknie lśniły na słońcu. Myślę, że mógłbym znaleźć dla nich zastosowanie jako ozdoba do zegarków. Pawie pióra są ostatnio bardzo modne...
(Misao? Rue? Tiffany?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz