8 kwietnia 2016

Od Miris - Noc Hypnosa

Zmęczona poszłam do swojego upragnionego domku. Gdy tylko się tam znalazłam to położyłam się na łóżku i zapadłam w głęboki sen. W pewnej chwili poczułam jak spadam w czarną otchłań i gdy dotknęłam stopami ziemi, to w oddali zobaczyłam postać ubraną w czarny płaszcz. Coś mi mówiło, że to bóg snu, ale nie byłam pewna. Tak szybko jak się pojawił to i znikną zostawiając mnie samą w tym miejscu. Otaczała mnie ciemna, bezkształtna maź, która unosiła się w powietrzu. Niepewnie poszłam przed siebie rozglądając się za czymś normalnym. Gdzieś nad moją głową usłyszałam głośne syczenie. Szybkim ruchem dobyłam swojej katany i rozglądałam się kto tu jest. Niestety nikogo nie zobaczyłam. Po chwili maź znikła, a ja sama znalazłam się w jakimś parku. Wszystkie drzewa miały cudne kwiaty, a wszędzie można było zobaczyć radosne dzieci. Przez chwilę zastanawiałam się gdzie jestem, i doszłam do wniosku, że może być to Japonia. Schowałam swoją katanę i poszłam w jedną z alejek. Alejka była dość długa i doprowadziła mnie do lasu. Z ciekawości postanowiłam pójść dalej. W lesie panował nieziemski spokój, którego mi od dawna brakowało. Gdy tak zadowolona podziwiałam rośliny i zwierzęta w lesie, to przed moim nosem przeleciała jakaś gwiazdka. Zauważyłam, że wylądowała koło mnie, gdy ją podniosłam okazało się, że to shuriken. Szybko dobyłam swojej katany i znowu zaczęłam rozglądać się za wrogiem.
- Spokojnie nic Ci nie zrobię. - powiedział męski głos.
Szybko się odwróciłam do tego kogoś i mnie zamurowało. Stał tam zmutowany żółw w bandanie. Widziałam na jego twarzy rozbawienie i do końca nie wiedziałam z czego mu się chce śmiać. Dopiero po sekundzie doszło do mnie, że muszę głupio wyglądać.
- Kim ty jesteś? - powiedziałam cieniutkim głosem.
- Ja jestem Raphael. Ale kim ty jesteś?
- Ja jestem Miris San
Chłopak nic nie odpowiedział, tylko tajemniczo się uśmiechnął. Szybkim krokiem podszedł do mnie i jednym ruchem zabrał mi katanę. Gdy to zrobił, ja bezradnie się na niego wpatrywałam. Żółw chwycił moją dłoń i zaczął ciągnąć w najgęstszą część lasu. Szliśmy w milczeniu z kilka godzin. Chciałam zadać mu kilka pytań, ale nie wiedziałam czy mogę.
- Mogę się coś zapytać? - powiedziałam niepewnie
- Jasne, o co tylko chcesz.
- Gdzie idziemy? Czego ode mnie chcesz? 
- Muszę się dostać do pewnej świątyni, żeby zabrać pewien zwój, a tylko ty możesz mi pomóc.
Troszkę mnie zamurowało, ale nie chciałam go wnerwiać. Dalsza część podróży minęła w milczeniu. Po kilku godzinach chodzenia w milczeniu, nagle coś usłyszeliśmy. Obydwoje dobyliśmy broni i przygotowaliśmy się do walki. Nagle przed nami pojawiły się gigantyczne węże. Stwory rzuciły się na nas, a my na nich. Walka była strasznie zacięta, ale powoli zaczęliśmy wygrywać. Co jakiś czas spoglądałam na Rapha, wyglądał cudnie jak walczył. I ten jego głos, który od razu zaczął odbijać się echem po mojej głowie. Wtedy zdałam sobie sprawę, że się w nim zabujałam. - "Ale przecież to tylko sen, nie możemy być razem" - pomyślałam sobie.
Niestety to rozmyślanie zakończyło się źle, ponieważ zostałam walnięta ogonem węża i walnęłam w drzewo. Usłyszałam tylko krzyk chłopaka i przeraźliwy ryk bestii. Potem była już tylko ciemność. Obudziłam się po jakimś czasie i czułam, że ktoś mnie niesie. Odwróciłam głowę w stronę tego kogoś i tym ktosiem okazał się Raphael. Żółw odwrócił głowę w moją stronę i lekko się uśmiechnął. Również odwzajemniłam jego uśmiech, i pozwoliłam sobie na zatonięcie w jego cudnych zielonych oczach. Chłopak po chwili się zatrzymał i ostrożnie postawił mnie na ziemi. Byliśmy pod drzwiami świątyni.
- To tutaj. Jedyny problem, że nie wiem jak się tam dostać.
- To nie jest takie trudne.
Dłońmi zaczęłam przestawiać kamienie, które zaczynały układać się we wzór smoka. Gdy stworzenie, było gotowe drzwi momentalnie się otworzyły. Niepewnie weszliśmy do środka i zaczęliśmy poszukiwać zwoju.
- Chyba go mam. - krzyknęłam zadowolona.
Chłopak szybko podbiegł i sprawdził czy faktycznie to ten zwój.
- Tak to on! Dzięki wielkie. - krzyknął zadowolony
Gdy go wziął to zauważyłam, że dziwnie się uśmiecha. Podszedł do mnie objął mnie i złożył na moich ustach pocałunek, który odwzajemniłam. Nagle wszystko zaczynało się rozmazywać już wiedziałam, że go nie spotkam.
- Do zobaczenia w realnym świecie.
Gdy się ocknęłam to w mojej głowie dalej echem rozchodziły się jego ostatnie słowa. 
- Czyli jesteś i tu. No to do zobaczenia. - mruknęłam do siebie.
Odruchowo spojrzałam na krzesło, które znajdowało się na przeciw łóżka zauważyłam tam jakąś rzecz. Gdy tam podeszłam zamurowało mnie, leżała tam jedna z sai zapewne Rapha i dołączony do niej liścik. 
" Dziękuję za pomoc. Jesteś bardzo słodka, kiedy śpisz. Jeszcze się zobaczymy i to już nie we śnie. Do zobaczenia piękna."
Po tym lekko uśmiechnęłam się do siebie i zapatrzyłam się w widok za oknem.

Od Est - Noc Hypnosa

- Do jutra dziewczyny! - krzyknęłam lekko już zachrypniętym głosem, jednak jedyne co usłyszałam to ciche westchnięcia zmęczonych już dziewczyn. Tak... była środa, czyli najcięższy dzień w tygodniu w którym rzadko kiedy znajdowałyśmy czas na przerwę, gdyż kawiarenka była przepełniona ludźmi, a kolejki czasami były tak duże, że ludzie nie mieścili się aż w budynku. Każda z nas bardzo nie lubiła tego dnia i wszystkie wychodziłyśmy stąd ledwo żywe.Wyszłam przez drzwi nie dużej kawiarni i ruszyłam w stronę przejścia dla pieszych. Dalej nie rozumiem czemu tak wiele ludzi przychodzi w środku tygodnia tutaj, myślałam, że większy ruch będzie w weekendy, gdyż jest mniej pracy i dni są spokojniejsze, jednak się myliłam. Wyjęłam z torby telefon i spojrzałam na zegarek, jest już dziewiętnasta... chyba jak się pośpieszę to powinnam zdążyć jeszcze do księgarni po nowy blok, gdyż mój się powoli kończy... Jest późno i jestem bardzo zmęczona, ale chyba powinnam zdążyć. Schowałam telefon z powrotem do torby i ruszyłam w stronę księgarni. Była trochę daleko... dwadzieścia minut piechotą, a stamtąd godzina do domu. Westchnęłam, bo czego się nie robi dla przyjemności.
*półtora godziny później*
Weszłam do domu ledwo stojąc na nogach. Od razu ruszyłam do swojej sypialni. Kiedy znalazłam się w pokoju pierwsze co zrobiłam to rzuciłam się na łóżko. Tak... powinnam się przebrać, jednak nie miałam już siły by to zrobić. Szybko zamknęłam oczy i dałam się pochłonąć otaczającej mnie ciemności. 
  ***
Nagle poczułam grunt pod nogami, otworzyłam oczy. Jak zawsze podczas snu, wylądowałam tu, w moim umyśle. W strasznym miejscu, którym nie rządzę ja, tylko ON. Niestety, jednak nie do końca tak jest, mam tutaj wystarczająco dużo władzy, by bronić się przed nim i żeby kontrolować samą siebie. W przeciwnym wypadku dawno przejąłby moje ciało, jednak wciąż rządzi moimi snami co niesamowicie mnie denerwuje.
- Nightmare? Jesteś tu? - zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu smoka, jednak nie uzyskałam odpowiedzi. Dziwne... zawsze tutaj był... czekaj! Dziwne?! To, przecież cud! Wow, wreszcie się wyśpię, to wręcz cudownie! Uśmiechnęłam się sama do siebie. Usiadłam na znajdującą się pode mną powierzchni i cieszyłam zasłużonym odpoczynkiem. Niestety nie na długo, gdyż nagle ciemność rozstąpiła się, a z niej wyłoniła się postać w czarnym płaszczu i w czarnym cylindrze. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, ukłonił się i zniknął. Co to było?
- Eh... nie lubię tego gostka. - Usłyszałam za sobą głos. Wystraszona odwróciłam się i ujrzałam... Nightmare'a. Widać, że był zły.
- Co się stało smoczku? Aż tak bardzo się go boisz? - uśmiechnęłam się wypowiadając nowe przezwisko, które wymyśliłam dla Nightmare'a.
- Po pierwsze, nie nazywaj mnie tak! Po drugie, gdyby nie ja wtedy już dawno tkwiłabyś w świecie koszmarów. 
- No i co z tego? I tak mam je codziennie.
- Te byłyby o wiele gorsze... nie mogłem pozwolić na to by cię zaatakowały, gdyż jesteś i tak wykończona psychicznie, a przy tak silnym ataku... mogłaś nawet zginąć. - Smok nagle posmutniał, co mnie bardzo zdziwiło, po chwili jednak uśmiechnął się. - Przecież jakbyś umarła, to wtedy bym nigdy nie przejął twojego ciała i nie wydostałbym się. Co nie? - Westchnęłam cicho... tak, miał rację. W jednym się zgadzam, powinnam zginąć. Zaczęłam się śmiać, jednak po chwili na mojej twarzy pojawiła się śmiertelnie poważna mina.
- Po moim trupie. - Nightmare przez chwilę patrzył na mnie jak na idiotkę, lecz po chwili zaczął się głośno śmiać.
- Yes, my lady. - Powiedział szarmancko i zniknął w ciemnościach. Wow... pierwsza rozmowa z Nightmare'm która nie zakończyła się moim płaczem... po prostu jestem niesamowicie zdziwiona.
  ***
Otworzyłam oczy, wstałam z posłania i rozejrzałam się dookoła. Po chwili skierowałam wzrok na wiszący na ścianie zegar. Była godzina dziewiąta trzydzieści, znowu zaspałam do pracy... Zdenerwowana skierowałam się do łazienki by przygotować się do wyjścia. Nie pamiętam... prawie nic ze swojego snu. Jedyne co sobie przypominam to nieznajomy w czarnym jak noc płaszczu i cylindrze. I chociaż starałam się o nim zapomnieć to jego obraz wciąż pojawia mi się przed oczyma...

7 kwietnia 2016

Od Mitsuki - Noc Hypnosa

     Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w całkowicie białym... nie, już niebieskim pokoju. W chwili, gdy to zanotowałam, ten zmienił już barwę na brązową. I to zupełnie nie tak, jakby stawał się pomarańczowy w jednej chwili, ale jakby był zielony od zawsze. 
     - Co się dzieje? Gdzie ja jestem? - zapytałam sama siebie. 
     - W beżowym pokoju. Nie widzisz? - odezwał się jakiś głos. 
     - Kim jesteś? - zapytałam. 
     - Sprawiedliwością - odparł. 
     - Aha... A co sprawiedliwość chce ode mnie? 
     - By stanęło mi się zadość. 
     - Jeśli rozchodzi się o mnie, to stanąć ci może, ale na pewno nie zadość. Gadaj, czego chcesz, albo daj mi spokój.
     - Zobaczysz... 
     Ni stąd, ni zowąd gwałtowny podmuch wiatru wyrzucił mnie z tego czerwonego pokoju. Przemknęłam, mijając gwiazdy, planety, paru bogów olimpijskich i jakąś niebieską budkę, aż w końcu wylądowałam na pięknej, zielonej łące. 
     - No nieźle - mruknęłam - Ktoś musi mieć fajną zabawę. 
     Wstałam na równe nogi i podreptałam w losowym kierunku, depcząc po drodze parę szarotek. Szłam tak, szłam... a z każdym kolejnym krokiem robiłam się coraz bardziej markotna. 

     1400 kroków później nagle wyrosły przede mną drzwi, a nad nimi dający mocno po oczach, zielony znak z napisem "EXIT". 
     - Serio. 
     Bez dłuższego zawahania, chwyciłam za klamkę i powlokłam się do środka. Jednak w momencie, w którym tylko przekroczyłam próg, zmieniłam się w moją wilczą formę. Usłyszałam w tle jakiś mroczny odgłos. "Robi się ciekawie" pomyślałam. 
     Idąc korytarzem, dostrzegałam kolejne portrety znajomych mi twarzy, bądź pysków. To ktoś, kogo spotkałam dopiero rozrywając mu krtań, to ktoś, kto okazywał się już zgoła bliższy... Lecz im dalej szłam, tym portrety zaczynały coraz bardziej mnie niepokoić. Pojawiały się osoby, co do których naprawdę musiałam wysilać pamięć, a w końcu pojawili się i moi rodzice. Choć akurat ich przyjęłam beznamiętnie. Jednak po nich, zobaczyłam coś, czego nie chciałam nigdy więcej ujrzeć.
     Co sił w łapach popędziłam naprzód, nie rozglądając się nawet na boki. Minęłam jakieś dwie wadery, nie zwracając na nie najmniejszej uwagi i przeleciałam przez pierwsze lepsze otwarte drzwi. 

     Wleciałam prosto w ogień. Ogień tak wysoki, że końce jego najdłuższych płomieni nie były dla mnie widoczne. Krążyłam pośród nich, jednak nie spalałam się. Nie było mi nawet ciepło. 
     - Co jest tutaj grane, do ciężkiej choroby? - warknęłam zdenerwowana. 
     W odpowiedzi usłyszałam cichy, niepewny głos:
     - Proszę pani? 
     Odwróciłam się. Stała za mną mała wadera, będąca jeszcze szczeniakiem. Miała brązowe futerko i małe, czarne ślepia. 
     - Proszę pani? - zapytała raz wtóry - Czemu pani tak brzydko mówi? 
     Zmieszałam się. 
     - Przepraszam... Nie wiedziałam, że tu jesteś... co tutaj robisz i jak się nazywasz? 
     - Jestem Annabelle, proszę pani. Mieszkam tutaj. 
     - Jak to, "mieszkasz tutaj"? - sapnęłam zdziwiona. 
     - Normalnie, proszę pani. Kiedyś mój dom wyglądał inaczej... ale później przyszła pani. 
     Spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.
     - Co? O czym ty mówisz? 
     - Nie pamięta pani, jak spaliła mój dom? 
     Poczułam zimny dreszcz, przetaczający się przez cały mój kręgosłup. Strach. Cofnęłam się. 
     - Ty... to nie może być... 
     - Dlaczego pani to zrobiła?
     Chciałam coś wyjąkać, ale głos uwiązł mi w gardle. Odwróciłam się i pognałam przed siebie. Ale zza płomieni zaczęły wyłaniać się kolejne szczeniaki. Szły w moim kierunku, trzymając w pyszczkach swoje zabawki. W ich oczach widziałam swoje przerażone odbicie. 
     - Ja... ja nie chciałam.. zostawcie mnie! - krzyknęłam. 
     - Jeśli pani nie chciała, to czemu pani nam to zrobiła? 
     - To był wypadek... straszna pomyłka... 
     - Pomyłka? Chce pani powiedzieć, że umarliśmy przez pomyłkę?
     Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Szczeniaki okrążyły mnie z każdej strony, nie zostawiając mi żadnej drogi do ucieczki. W obłędzie rzuciłam się między nie, lecz one mnie wywróciły. 
     - Nie! - wrzasnęłam - Zostawcie mnie! Nie chciałam! Przepraszam! Zosta-awcie mnie!
     Poczułam ugryzienia. I wtedy zobaczyłam Korso. 

     Stał nade mną, cały spocony i przerażony. Jego paznokcie wbijały się w moje ramiona. 
     To był sen. To był tylko sen. Tylko. 
     Chciałam coś powiedzieć, ale wydałam z siebie tylko niezrozumiały jęk. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Wtedy chłopak pochwycił mnie, postawił na ziemi i poprowadził za rękę do kuchni. Tam zaparzył mi cały dzbanek, mruknął coś, czego nawet nie usłyszałam i wyszedł. 
     Sięgnęłam po kubek i nalałam sobie trochę herbaty. Wzięłam głęboki oddech i poczekałam, aż serce przestanie mi tak szybko bić. Gdy już się uspokoiło, wypuściłam powoli powietrze. 
     Gładką powierzchnię napoju zmąciła mała kropla, spadająca z mojego oka. 

~~~ 

Od Korso - Noc Hypnosa

     Rozpędzony uderzyłem w ziemię. Moje ciało przeszył niewyobrażalny ból. Ból kruszenia się kości, zmiażdżenia narządów wewnętrznych, ściśniętych z dwóch stron przez odłamki kręgosłupa i przez to, co zostało z żeber. Poczułem, jak łamią mi się zęby, jak pękają gałki oczne, a także to, jak mój mózg zostaje posiekany przez fragmenty czaszki. Chciałem wrzasnąć, ale krzyk nie miał jak się wydostać z poszarpanych płuc.
     Tak wyglądała moja agonia. Nie dane mi było zginąć na miejscu. Cierpienie było tak wielkie, że zabijało wszelką myśl. A potem wstałem. Otrzepałem się i popatrzyłem na siebie. Byłem całkowicie zdrowy. Ani jednej rany, ani jednego siniaka. 
     Ten ból był tak realny. Wręcz aż nazbyt. Fizycznie nie miałem prawa poczuć, jak z mózgu robi mi się krwawa papka, bo nie miałbym gdzie odbierać sygnału bólu. To nie mogła być jawa. A jednak... Coś się mocno nie zgadzało.

     Spojrzałem na zegarek. Była 11:59. Usiadłem na ziemi i powoli, głęboko oddychając odliczyłem trzy minuty, po czym ponownie sprawdziłem czas. 11:59.
     Uniosłem brwi w zdziwieniu. Nie oczekiwałem, że zobaczę 12:02, ale myślałem, że wskazówki będą w kompletnie innym położeniu. We śnie by tak było.
     - Czyli nie jestem ani we śnie, ani na jawie. Super - powiedziałem sam do siebie.
     Wstałem i rozejrzałem się dookoła. Znajdowałem się w jakimś zaułku, był letni wieczór. A przynajmniej tak wskazywała temperatura i światło. Po mojej lewej była ceglana ściana, po prawej mur skręcał. Nie zastanawiając się długo, ruszyłem w tamtym kierunku. Za zakrętem, niedługo dalej, znajdował się kolejny. Szybko zorientowałem się, że jestem w swego rodzaju labiryncie, więc cały czas trzymałem się prawej ściany. Ale to było chyba za proste.
     Nie wiem ile, tak szedłem. Po kwadransie byłem już tak znudzony, że zacząłem z ciekawością oglądać cegły. Te piękne wykonanie. Te równiutkie, choć miejscami nie do końca, boki... a ta zaprawa je łącząca... Po tak spędzonej dłuższej chwili zacząłem zastanawiać się, czy można zwymiotować z nudów.

     Nagle jednak coś przykuło mój wzrok. Na jednej z cegieł znajdowała się czarna plamka. Przyjrzałem się jej. Wyglądało to, jak przypadkowe maźnięcie farbą. Puknąłem w tą cegłę, ale nic się nie zdarzyło. Ruszyłem więcej dalej.
     Jednak im dalej szedłem, tym więcej takich kropek napotykałem. W pewnym momencie zaczęły pojawiać się szlaczki, jeszcze więcej szlaczków... Wkrótce na murze jęła malować się cała historia. 

     Na początku była rodzina. Namalowane było, jak podróżowała, jak napotykała wiele przygód, jak osiedlała się, a także jak doczekała się potomków. Z rodziny powoli utworzyło się plemię, a z plemienia cała duża wioska. Ta z kolei wkrótce przerodziła się w miasto, a wokół niego zaczęły pojawiać się kolejne. Tak właśnie powstało całe państwo. Przetrwało one wiele lat wojen i klęsk, a mimo to, trwało mocarnie. 
     Im dłużej patrzyłem na te malowidła, tym bardziej nieswojo się czułem. Nie mogłem jednak określić, co mi w nich nie pasuje. Aż w końcu pojawiła się postać. 
     Postać ta była pierwszą, jak dotąd, tak szczególnie wyróżnioną; taką, która miała własny symbol. Potem pojawili się wokół niej inni ludzie, w jakiś sposób z nią związani. Zapewne byli to jej przyjaciele. Nigdzie nie było tak napisane, jednak jakoś to zrozumiałem.
     W pewnym momencie flaga państwa rozdzieliła się na dwie części. Przy macierzystym fragmencie stanęła tamta osoba, zaś reszta znalazła się przy pochodnym. Dzieliła ich jakaś linia. Nagle dookoła nich pojawiły się płomienie. To te dwie flagi walczyły ze sobą. Przyjaciele zaczęli pojedynkować się z atakującymi ich ludźmi z wrogimi banderami, lecz wśród nich nie było kompana zza linii. Aż w pewnej chwili, gdy jedna z osób zginęła, postać przekroczyła linię i zaczęła pomagać reszcie w walce. Znów byli razem. 

     Ale im dalej szedłem, tym mniej postaci zostawało pod flagą. Powoli, jeden po drugim, ginęli. Na końcu został już tylko ów szczególny bohater i jeden jego przyjaciel. Wtedy wojna się skończyła. Żołnierze przystąpili do nich i zabili kompana zdrajcy, a jego samego postawili przed stryczkiem. 

     Stałem w miejscu patrząc na tą scenę. Dłuższą chwilę zajęło, zanim zrozumiałem, co tak naprawdę przedstawia. 
     Wojna domowa. Szubienica. Dotarło do mnie, że ludzie na tym malowidle byli tylko przenośnią wilków, a historia na nim przedstawiona... to była moja historia. 
     Zakląłem. "Skąd to się wzięło?!"zadudniło w mojej głowie. "To nie miało prawa... nikt nie mógł..." 
     Coś mignęło mi na skraju pola widzenia. Jakiś biały kształt. Nim za nim spojrzałem, pognał prędko za zakręt. Niewiele myśląc, rzuciłem się w pościg. Jednak gdy tylko skręciłem, on po raz kolejny zniknął za zakrętem. Goniłem go przez wiele uliczek, jednak za każdym razem, gdy wyłaniałem się zza rogu, on już był za następnym. Nie mogłem nawet na chwilę uchwycić go wzrokiem. 
     W końcu wypadłem na znajomą drogę. I wtedy ją ujrzałem. 
     Była dokładnie taka, jaką ją zapamiętałem. Drobna, ubrana w białą szatę, o rozwianych, cudownych włosach. Źródło wszelkiego uroku. 
Aria

     Poczułem straszny ucisk w krtani. Stała przy malunku, trzymając dłoń na scenie, która następowała po mojej egzekucji. 
     - To tego nie chciałeś mi powiedzieć - odezwała się cicho - Ale teraz już wszystko wiem. 
     W jej oczach widziałem smutek i zawód. Chciałem coś powiedzieć, jednak nie mogłem wydobyć głosu z gardła. Zrobiłem krok ku niej, ale zatrzymała mnie, wyciągając rękę do przodu. 
     Nagle jej białe włosy jęły czernieć, a twarz zmieniać się. Jej rysy spoważniały, prawe oko zasłonił czarny kosmyk, zaś lewe przybrało czerwoną barwę. Spojrzała na mnie beznamiętnie, odwróciła się i odeszła. 
     Natychmiast pobiegłem za nią... ale nie przybliżyłem się ani o krok. Przebierałem nogami z całych sił, lecz ona ciągle się oddalała. 
     Wtem cały świat zaczął ciemnieć. Mury zadrżały i jęły pękać. Po chwili runęły, a ja znalazłem się w nowym miejscu. W wilczej postaci. Rozejrzałem się dookoła. Byłem w płonącym mieście. Mieście, które za dobrze znałem.
     Pognałem uliczką między dwoma zawalonymi budynkami i wypadłem na plac przed świątynią. Wtedy ujrzałem ciała. Cofnąłem się przerażony. Nie chciałem na nie patrzeć. Nie chciałem widzieć tych twarzy. Doskonale wiedziałem, do kogo należały. Odwróciłem się, by jak najszybciej uciec, lecz ktoś zagrodził mi drogę.
     Krzyknąłem w rozpaczy, rozpoznając stojącego przede mną basiora. Z rany na jego szyi można było ujrzeć odsłonięty kręgosłup. Odskoczyłem w bok, lecz kolejna postać zagrodziła mi drogę. Chciałem zamknąć oczy, by jej nie widzieć, ale nie mogłem. Gdzie się nie odwróciłem, stali oni. Patrząc na mnie wszyscy tym samym zawiedzionym wzrokiem. 

     - Korso... 
     - Czemu nie poszedłeś za nami... 
     - Gdzie jesteś,,, 
     - Czy pobiegłeś po pomoc... 
     - Korso, ich jest za dużo... 
     - My giniemy... 
     - Zostawcie mnie!!! - ryknąłem. 
     Moje łapy przyrosły do podłoża. Podchodzili coraz bliżej. Płomienie, budynki, noc - wszystko zaczęło się nachylać ku mnie. Wrzaski wilków wypełniły me uszy. Prośby o pomoc, jęki agonii, moje imię wykrzyczane w szale... Poczułem krew w ustach. I wtedy przez te całe wycie, przebił się żeński głos.

     Zerwałem się z łóżka z krzykiem na ustach. Moje serce biło jak szalone, oddech gnał na złamanie karku, twarz ociekała potem. Usiadłem i zagryzłem swoją pięść.
     Więc jednak. To był sen. To był tylko sen. Tylko.
     Wtedy ponownie usłyszałem wrzask. On był prawdziwy. Wybiegłem z pokoju w kierunku jego źródła. Wpadłem do sypialni Mitsuki i w ciemności zobaczyłem jej ciało, rzucające się po łóżku.     Doskoczyłem do niej i potrząsnąłem, chwytając za ramiona. 

     - Mitsuki! Mitsuki! - krzyknąłem - Obudź się, do jasnej cholery! 
     Dziewczyna otworzyła przerażone oczy. Widząc mnie, zadrżała. Próbowała coś powiedzieć, ale wyszły z tego same jęki. Do jej oczu napłynęły łzy.
     Podniosłem ją z łóżka, postawiłem na nogach i poprowadziłem za rękę do kuchni. Tam, w ciszy, zaparzyłem jej cały dzbanek herbaty. Wychodząc, powiedziałem:
     - Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, jestem u siebie.
     Nie czekając nawet na jej reakcję, udałem się z powrotem do pokoju. Ściągnąłem z materaca mokrą od potu pościel, ułożyłem ją w kącie i usiadłem na gołym łóżku.
     Siedziałem tak przez dłuższą chwilę, opróżniając swój umysł z wszelkich myśli. Potem wziąłem głęboki oddech i zacząłem płakać. 


~~~

Od Damona- Noc Hypnosa

Wykończony ledwo co wlazłem do domu. Gdy tylko znalazłem się w środku, zobaczyłem ogromny bałagan stworzony przez mojego smoka. Nie mając sił nawet się drzeć polazłem do swojego pokoju i położyłem się na łóżku. Tyle starczyło, żebym znalazł się w śnie, jednak coś mi tu nie pasowało. Mianowicie byłem na jakiejś polance. Na jej środku znajdywała się jakaś postać od razu wiedziałem, że to bóg snu. Nawet nic nie zdążyłem zrobić, ponieważ rozpłyną się w powietrzu. Postanowiłem przemienić się w wilka, bo ludzka forma trochę mi przeszkadzała. Nie wiedząc co robić poszedłem przed siebie. W tym lesie było coś dziwnego. Coś co przyciągało i odstraszało. W okolicy było strasznie cicho co, niezbyt pasowało do głośnych lasów. Po godzinie błądzenia las się skończył i zaczęła się wyschnięta równina, która zdawała się nie mieć końca. Stałem kilka minut zastanawiając się czy nie zawrócić i szukać kogoś. Nagle usłyszałem ciche wzywanie pomocy. Z ciekawością tam poszedłem i zamarłem. Zobaczyłem bardzo małą klatkę, w której był mały smoczek. Na pierwszy rzut oka smok wydawał się być Nocną Furią. Ale jedno różniło go od tego gatunku, wokół jego prawego oka, była plamka, która przypominała księżyc w pełni. Chwilę patrzyłem się na malucha, który miał jasnoniebieskie oczy.
- Pomożesz mi? - zapytał słodkim głosikiem
- Mogę spróbować mały, ale nic nie obiecuję. - odparłem z żalem.
Próbowałem otworzyć klatkę bez użycia żadnej z mocy, ponieważ nie wiedziałem czy nic mu nie zrobię. Niestety bez magii nie mogło się obejść. Kilka kroków oddaliłem się od klatki i przymknąłem oczy. Skupiłem się na tym, żeby wytworzyć wokół mnie ogień, który stopi klatkę, ale nic mu nie zrobi. Nie było to takie łatwe jak myślałem. Gdy wyczerpany po tym otworzyłem oczy to zobaczyłem, że maluch jest wolny. Smoczek spojrzał mi w oczy z dużym szczęściem i szybko do mnie podleciał przytulając się.
- Dziękuję Ci bardzo! - wykrzykną mały. - Ale jest jeszcze coś.
- Co takiego maluchu?
- Moi rodzice mieszkają tam, a sam nie dojdę. - mówił wskazując na coś za mną.
Gdy się odwróciłem to zobaczyłem ogromny wulkan, z którego unosił się dym. Góra nie była stabilna tektonicznie, a jednak tam mieszkał z rodzicami. Chwilę zastanawiałem się co mam robić, ale długo to nie trwało.
- Pomogę Ci wrócić do domu. - odpowiedziałem zdecydowanie
Mały był tak zadowolony, że zaczął skakać dookoła mnie ciągle się śmiejąc. Gdy tak na niego patrzyłem to samemu chciało mi się śmiać. jeszcze raz spojrzałem na górę i szybko spoważniałem. Wiedziałem, że czeka nas długa droga i trzeba szybko ruszać.
- No dobra mały, wskakuj mi na grzbiet i idziemy.
- Tak jest. - zasalutował mały i w jednej chwili znalazł się na moim grzbiecie.
Gdy już smok był pewny, że nie spadnie to ruszyliśmy w stronę wulkanu. Cisza jaka panowała w lesie to i tu panowała. Mimo iż nigdy nie narzekałem, że nie lubię ciszy to teraz mi przeszkadzała. Przed nami znalazła się mroczna jaskinia, chcieliśmy ją obejść, ale gdy tylko to zrobiliśmy walnęliśmy w niewidzialną ścianę. Radzi nie radzi, weszliśmy do jaskini mając cichą nadzieję, że nic nas nie zaatakuje. Na powierzchni było cicho, ale o tym miejscu nie można było tego powiedzieć. Co jakiś czas słychać było złowrogie syki i śmiechy. W pewnej chwili znaleźliśmy się w jaskini pełnej kryształów. Trzeba było przyznać, że jaskinia była cudna, ale naszą uwagę przykuły ruchy kryształów. Przez chwilę zastanawiałem się co to może być, ale zdałem sobie sprawę, że to stróż jaskini i kryształów. Po sekundzie przed nami stał cudny i okazały smok kryształów. Musiałem przyznać, że pierwszy raz widziałem smoka tego gatunków. Takie smoki były rzadkością, ale Nocne Furie były jeszcze rzadsze. Patrzyłem się jak zaczarowany na smoka, ale oprzytomniałem gdy usłyszałem jego głęboki i srogi głos.
- Co wy tu robicie?! - wrzasną na nas, a mały momentalnie chciał się schować.
- My idziemy do wulkanu, gdzie mieszka ten smoczek na moich plecach.
Smok nachylił się nade mną i spojrzał na małego gada. Poczułem jego ciepły oddech na mojej głowie. Po kilku sekundach smok spojrzał na mnie i zobaczyłem na jego pysku uśmiech.
- Toż to Władca Smoków! Wybacz za moje zachowanie.
Gdy to powiedział to ja zbaraniałem, nawet nie wiedziałem, że smoki tak mnie nazywają.
- Słucham? - powiedziałem nie wierząc co słyszę.
- Jesteś władcą smoków. A teraz idźcie, bo wulkan zaraz wybuchnie i jego rodziców nie znajdziesz.
Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale wiedziałem już, że nie mam czasu. Gdy tylko smok się odsunął i ujawnił wyjście to do niego popędziłem. Biegłem z kilka minut i w końcu zobaczyłem światło dnia dziennego. Gdy znaleźliśmy się na powierzchni to zauważyłem, że po drugiej stronie rośnie bujny las a w nim mieszkają smoki. Gdy tylko nas zobaczyły to ukłoniły się. Byłem w niezłym szoku widząc to wszystko. 
- Nie musicie mi się kłaniać! - krzyknąłem
Smoki wyprostowały się i patrzyły na mnie jak na przyjaciela. I to mi się podobało. Nie jestem ich przywódcą tylko ich przyjacielem. Jeden ze smoków wylądował przed nami i przykucnął, że mogłem na niego bez trudu wejść. Gdy to zrobiłem momentalnie wzbiliśmy się w powietrze. Widziałem, że bardzo szybko zbliżamy się do wulkanu. 
- Dziękuję Ci, że nam pomagasz. - powiedziałem do wielkiego granatowego gada.
- Proszę bardzo.
Lekko uśmiechnąłem się i rozkoszowałem się wyglądem okolicy. Piękne zielone lasy, które rosły na około wulkanu wyglądały na takie które ciągle żyją i rosną. Smok wylądował przed górą i położył się, żebyśmy mogli zejść. Gdy to już zrobiliśmy to smok chciał wzbić się z powrotem w niebo.
- Dziękuję Ci.
- Nie musisz dziękować przyjacielu.
Po tych słowach smok wzbił się w powietrze i szybko zniknął nam z pola widzenia. Szybko weszliśmy do wulkanu i zaczęliśmy się rozglądać za smokami. W jednej chwili mnie zamurowało, zobaczyłem wielkie stada Nocnych Furii. Szedłem przed siebie i patrzyłem w ich piękne i mądre oczy. Zawsze uwielbiałem wpatrywać się w te ślepia. Gdy tak szedłem to przez przypadek wpadłem na jakiegoś smoka. Spojrzałem mu w oczy i zamarłem. Wyglądał tak samo jak ten maluch na moich plecach. Spojrzał na coś za mną, mogłem się domyśleć, że patrzy na malucha.
- Przecież to nasz synek! Bardzo Ci dziękujemy za uratowanie naszego małego. - powiedział z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Nie macie za co dziękować. - odpowiedziałem z uśmiechem
Maluch nic nie powiedział tylko z prędkością światła znalazł się przy rodzicach. Spojrzałem w jego oczy i wiedziałem, że to nie Nocna Furia. Również mądra jak Nocne Furie, ale jednak nie jakaś dziwna aura była w tych smokach.
- Odpowiem na twoje pytanie. Tak jesteśmy podgatunkiem Nocnej Furii. Jesteśmy Furiami Snu.
- Dziękuję za odpowiedź.
Spojrzałem jeszcze raz na niego i lekko się uśmiechnąłem. Wiedziałem, że trafiłem tu by przyprowadzić tego malucha. Po chwili obraz zaczął się rozmazywać zaczynałem zastanawiać się o co biega. 
- Do zobaczenia kiedyś.
Tylko tyle usłyszałem, zanim przed oczami zrobiło mi się czarno. Po chwili ocknąłem się na swoim łóżku i zaczynałem rozmyślać czy dalej powinienem drzeć się na smoka jak coś zmaluje. Mimo iż chciałem jeszcze spać to wiedziałem, że tęsknota za tamtymi smokami mi nie da spać.
- Szczerbek chodź tu! - wrzasnąłem z uśmiechem.
Smok szybko znalazł się w pokoju i nie pewnie do mnie podszedł. Pewnie myślał, że oberwie za bałagan. Ja natomiast zacząłem go głaskać i wygłupiać się z nim. Jeszcze tylko jedna myśl uderzyła mnie. - "Czy aby na pewno te smoki istnieją i jestem ich władcą?" Postanowiłem nie zastanawiać się nad tym i kontynuowałem zabawę ze swoim przyjacielem.

6 kwietnia 2016

Od Roriego cd. Argony

Szliśmy dalej i uważnie nasłuchiwaliśmy wszystkich szmerów oraz przypatrywaliśmy się ścianą, sufitowi i podłożu.
- A jak się to skończy to co będziesz robił? - nagłe pytanie mojej partnerki prawie zwaliło mnie z nóg i odebrało mowę. Przez długą chwilę jej słowa odbijały się echem po tunelu który ciągle się zawężał
- Co to za pytanie?- mruknąłem już trochę oprzytomniały
- Ciekawość- wzruszyła ramionami
- To co rozkażesz księżniczko- uśmiechnąłem się i lekko skłoniłem, zmarszczyłem czoło i zatrzymałem dziewczynę ręką- Pójdę pierwszy- szepnąłem i ruszyłem zanim zdążyła zaprotestować, tunel gwałtownie się zawęził do tego stopnia, że musiałem iść bokiem
Gdy się już przecisnąłem i sprawdziłem kolejne rozgałęzienie chciałem zawołać czarnowłosą. Odwróciłem się i aż podskoczyłem na widok owej kobiety. Przeraziłam nie na żarty. Chciałem dać w długą i tyko lekki paraliż zatrzymał mnie w miejscu.                                                                               
- Argo- odsunąłem się i złapałem kilka oddechów- Nie rób tak!- warknąłem gdy wreszcie pozbierałem się do kupy i zacząłem mruczeć nie zadowolony- Miałaś tam czekać
- Po pierwsze, tego nie powiedziałeś. Po drugie, nie izoluj mnie od całego świata- ostatnie zdanie wypowiedziała z wyrzutem i lekką frustracją- Chyba za bardzo się wczułeś w swoją pracę. Przyda ci się
- Przerwa. Nawet o tym nie myśl, dobry ochroniarz zawsze jest czujny i czuwa- wyciągnąłem książeczkę z tylnej kieszeni i podstawiłem ją dziewczynie pod nos- Tak tu piszą- wyszczerzyłem się a dziewczyna popatrzyła na mnie jak na idiotę
- Daj mi to- warknęła i wyrwała mi książeczkę po czym cisnęła nią na ziemie i zdeptała- Dobry WILCZY ochroniarz nie kieruje się jakimiś ludzkimi książkami a swoim instynktem- puknęła mnie palcem w czoło- Długo miałeś tą książkę?
- Wymyśliłem w autobusie i przeczytałem tylko kilka karteczek bo było nudne- odpowiedziałem uciekając wzrokiem jak małe dziecko
- Chociaż tyle. Gdzie teraz? Lewa niespodzianka czy prawa?- spytała pokazując na oba korytarze
- Entli...
- Może tym razem spróbujmy jakoś inaczej?
- Ene due rike fake...
- Rori- zaśmiała się- tak też nie
- Jasne, przecież wiem. To może poczekasz chwilę tu a ja sprawdzę lewy korytarz?- dziewczyna zgromiła mnie wzrokiem
- Rori!- krzyknęła półgłosem
- No ploseee- zrobiłem słodkie oczka szczeniaczka
- Masz minute- sapnęła i oparła się o ścianę plecami
- Dziękuje moja pani- ukłoniłem się nisko i popędziłem w wybrany korytarz.
Ledwo wbiegłem w odnogę i stanąłem na jakiejś płytce naciskowej. W tym momencie usłyszałem nad sobą ciche trzaśnięcie. Sufit nade mną zaczął się walić, ale ja zamiast uskoczyć w tył przeturlałem się do przodu. W głąb tajemniczego tunelu. Dureń. Gdy miałem się podnieść zakręciło mi się w głowie przez co wylądowałem na ziemi. W powietrzu uniosły się tony kurzu i pyłu tak, że trudno było oddychać. Odkaszlnąłem parę razy i zanim dotarło do mnie że powinienem się podnieść ktoś mi to ułatwił. Silne ręce szarpnęła mnie za koszulkę do góry po czym dostałem w nos. Wypuściłem latarkę z rąk aby się bronic ale na niewiele się mi to zdało. Ktoś mnie złapał za włosy i przywaliłem głową w ścianę. W pomieszczeniu zrobiło się jeszcze ciemniej niż przedtem. Zamrugałem parę razy i gdy obraz zaczął mi się wyostrzać ujrzałem rude kręcone włosy
- Znowu ty?- mruknąłem i popchnąłem czerwonowłosą małpę na ścianę- Argo uciekaj!- wrzasnąłem w nadziei, że mnie usłyszy i w tym momencie dostałem kopniaka w splot słoneczny. Całe powietrze uleciało mi z płuc i wylądowałem na kolanach. Jak ja nie nie cierpię tych jej butów i jej samej... Kobieta szybko z powrotem chwyciła mnie za włosy, a gdy sięgnąłem po mój nóż jego tam nie było. Albo był, Ale przy moim gardle.
- Tego szukasz?- syknęła
- Nie tamtego- wskazałem w prawo a gdy napastniczka się rozproszyła przerzuciłem ją przez ranię i szybko ją obezwładniłem tak jak to robią policjanci. Niestety tylko na krótko górowałem bo w sekundzie role się zmieniły z takim wyjątkiem, że założyła mi dźwignię na rękę. Ze złości przywaliłem pięścią w ziemię- Czego znowu chcesz, bo jak dla mnie możemy się tak turlać do upadłego?
- To nie ja powinnam zadawać pytania? To ty zaraz stracisz rękę- szepnęła mi go ucha, aż przeszły mnie dreszcze, gdy dziewczyna to zauważyła roześmiała się- Taki słaby. Jestem tu bo ratuję ci tyłek i...
- Zamknij się. Coś się tak uwzięła? Mówiłem, nigdy do was nie dołączę, jestem z wilkowatymi- przez chwilę zamilkłem zastanawiając się czy nie powiedziałem, za dużo
- Doskonale wiemy z kim jesteś. Ale to się może w każdej chwili zmienić. Powiem ci to po raz kolejny twoja przyjaciółka praktycznie już jest martwa- nie mogłem nic wymyślić, nic zmaterializować. Zamknąłem oczy, jak by to w czymś miało pomóc- Rori otwórz oczy. Dobrze a teraz zobacz kto jest tym silniejszym
- Skąd ty mnie znasz do jasnej...
- Nie wyklinaj a zadaj właściwe pytanie- powiedziała to tak cicho, że ledwo ją usłyszałem, przez chwilę chciałem się zastanowić. Z drugiej strony nie mam ani chwili
- Złaź!- dziewczyna zaczęła powoli wykręcać mi ramię- To boli, zostaw- warknąłem jeszcze groźniej- Kim ty kurwa jesteś?
- To nie jest odpowiednie pytanie- nagle spoważniała, ale nie przestawała robić mi krzywdy
- Dla kogo pracujesz?- mruknąłem zaciskając powieki. To już wolę jak mnie szybko łamią...
- To wiesz i jeśli chcesz szybko to nie ma sprawy. Nie będziemy się bawić- zaśmiała się
- Czytasz w myślach?- w sumie bardziej stwierdziłem
- I blokuję wasze moce, wykrywam je. O tym możemy pogadać przy herbatce jak już będzie po wszystkim. A teraz zadaj właściwe pytania albo ci wyłamię rękę.
- Co zagraża Argonie? O niczym więcej z tobą nie rozmawiam!- serio działała mi już na nerwy. Ruda pijawka
- Grzeczniej. Jestem Piętno nie "pijawka". Chcesz wiedzieć co jej zagraża? Wszystko w końcu jest małą Alfą tej waszej śmiesznej organizacji
- Stul pysk- warknąłem
- Ciekawe na które sowo zareagowałeś, ,,śmieszna organizacja" czy malutka, głupiutka i słaba przywódczyni...
- Powiedziałem, zamknij się!- zrzuciłem ją z siebie i od turlałem się kawałek dalej- Cholera- rozcierałem prawe ramie mierząc wzrokiem podnoszącą się kobietę- Nie chcę twojego ratunku ani twojej pomocy jeśli ona ma tak wyglądać- wstałem gotowy do dalszej potyczki
- W takim razie jeszcze nie ma sprawy, jeszcze sobie porozmawiamy- uśmiechnęła się i wraz z zawaloną ścianą zniknęła jak jakiś hologram.
- Nienawidzę tej rudej zdziry- warknąłem sam do siebie i usłyszałem kroki po czym oślepiła mnie czyjaś latarka.

(Argona? Wykrakałaś tą rudą :p )

Od Tyks - Noc Hypnosa

Zmęczona Tyks położyła się na łóżku. Była wyczerpana, jak nigdy dotąd i na dodatek wściekła. Miała ochotę komuś przywalić i odpocząć od tego wszystkiego. Nie zdołała nawet zdjąć kurtki. Zamknęła po prostu oczy. To wystarczyło, aby znaleźć się w krainie snów. Była w ogromnym i pięknym mieście. Rozglądnęła się z zaciekawieniem po miejscu w którym się znalazła. Nagle kogoś zauważyła. Wysoka postać. Był to mężczyzna. Na głowie nosił staromodny melonik, a ubrany był w płaszcz. Tyks dobrze wiedziała, kim jest ów mężczyzna. Hypnos. Wilczy bóg snu. Dziewczyna już miała coś powiedzieć, kiedy postać rozpłynęła się w powietrzu.  Po chwili dziewczyna dokonała transformacji i przemieniła się w wilka. Lepiej czułą się w tej formie. Rozglądnęła się i zaczęła pałętać się po mieście. Nikogo nie było. Ani wilków, ani ludzi, ani nawet zwierzyny. Nagle wadera natrafiła na ogromny budynek. Mógł mieć nawet pięćdziesiąt pięter. Zaciekawiona wadera weszła do środka. Budynek był opuszczony. Wszędzie leżały powywalane meble, jakieś ludzkie śmieci, oraz kawałki futra. W powietrzu czuć było naprawdę niepokojącą woń. Nagle wadera zobaczyła dwie pary czerwonych ślepi. Wściekła warknęła w ich stronę. Nagle ślepia zniknęły. Tyks pochyliła się i została czymś uderzona. Spoglądnęła zdezorientowana w stronę postaci, która ją uderzyła. Przed waderą stał napakowany, czarny basior. Miał dwie pary czerwonych oczu, dwa języki, ogon przypominający ten skorpiona oraz rogi. Basior syknął w stronę wadery. Wilka za bardzo nie przypominał, jednak wilkiem był. Za to jakimś dziwnym. Zmutowany. Basior skoczył wściekł na waderę, jednak ta zdołała odskoczyć i uśmiechnęła się złowrogo w stronę monstrum. Wściekła bestia rzuciła Tyksonie nienawistnie spojrzenie i po raz kolejny zaatakowała. Wadera tym razem ni uniknęła zderzenia z wilkiem. Uderzyła o podłogę, jednak bólu nie poczuła. Był to w końcu jej sen. Warknęła wściekle i uderzyła basiora w pysk, jednak rana po minucie się zagoiła, a basior próbował wgryźć się w szyję wilczycy. Ta jednak nie dała za wygraną w końcu odepchnęła basiora. Ten zaśmiał się złowrogo znowu zaatakował. W pewnej chwili Tyks wpadła na pomysł. Gdy wilk znowu zaszarżował, wadera skoczyła na jego grzbiet i przemieniła się w kobietę. Zdezorientowany potwór zaczął ryczeć, warczeć, skomleć i biegać w kółko. Miał nadzieję, że strąci dziewczynę z grzbietu. Tyks jednak zachowała równowagę i nie spadła. Po chwili wyciągnęła sztylet i wbiła go w plecy bestii, a ta zdołała ją strącić. Wilk zaczął jeszcze bardziej skomleć. Z rany wyciekała brązowa ciecz, plamiąc podłogę i sztylet kobiety. Tyks jednak nie zwracała na to uwagi. Była pozbawiona broni. Fakt, mogła przemienić się z powrotem w wilka, ale co by jej to dało? Basior miał nad nią przewagę. Miał uzbrojony ogon, większe zęby i pazury. Tyks próbowała wiec zaryzykować. Skoczyła w stronę basiora i wyciągnęła szybkim ruchem sztylet z rany, która zaczęła się regenerować. Basior spojrzał na Tyks i znowu zaatakował, jednak tym razem zatrzymał się w połowie drogi. Z jego piersi wystawał duży sztylet. Wilk wydał z siebie rechot, a później upadł na ziemię. Zaczęło się coś w rodzaju drgawek, a później ciało znieruchomiało. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Jednak ulga nie trwała długo. Usłyszała kolejny rechot. Przerażona spojrzała na schody. Były jej jedynym ratunkiem. Przemieniła się i weszła na nie, po czym zaczęła biec. Liczyła po kolei schody. Pierwsze dziesięć, później dotarła do dwudziestu, trzydzieści, pięćdziesiąt, siedemdziesiąt, sto... zatrzymała się dopiero przy sto czterdziestym ósmym schodku. Zdała sobie sprawę, że przez cały czas biegła w miejscu. Wadera klnąc znowu przyśpieszyła kroku, jednak nadal nie mogła się poruszyć. Poczuła rechot tuż za plecami. Bała się odwrócić. Nagle sobie przypomniała. Skrzydła. Miała teraz skrzydła. Tyks stanęła i wzbiła się w powietrze, po czym dotarła na ostatnie piętro. Poczuła ulgę. Piętro był bardziej zadbane, gdyż nie było na nim sierści i powywalanych mebli. Zobaczyła balkon. Zainteresował ją. Po chwili znalazła się przy nim i zobaczyła panoramę miasta. Poczuła się cudownie, do czasu. Nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Wadera upadła. Spojrzała w dół i zaczęła cicho popiskiwać, niczym szczenię. Było to tak wysoko. Tyks zebrało się na wymioty. Skuliła się. 
- Nie skoczę! Nie skoczę! - warknęła, jednak jakaś siła zaczęła ją pchać w stronę przepaści. 
Spojrzała na swój grzbiet. Skrzydła... zniknęły! Wadera zaczęła się wiercić i popiskiwać, broniąc się przy tym przed nieznaną jej siłą, która pchała ją w stronę przepaści. Nie potrafiła tego zwalczyć. Nie umiała. Była za słaba! Wypadła i potoczyła się w dół, ku przepaści... To był jej koniec. Zamknęła oczy. Otworzyła je nagle i znalazła się w swoim starym mieszkaniu. Leżała na łóżku, i w dodatku w kurtce. Odetchnęła z ulgą. Był to sen. Jednak radość z jej strony nie trwała długo. Zobaczyła powiem napis na szybkie. Litery były w koloru krwi. Wadera podeszła do okna i przeczytała cicho napis:  
- A jednak skoczyłaś. 
Po tych słowach skuliła się i upadła na ziemię, zamykając oczy. Gdy je ponownie otworzyła, była na łóżku. Sen się skończył. A właściwie nie sen, a koszmar.  Kobita jęknęła cicho i spojrzała na książkę, która leżała obok niej. Sięgnęła po nią i trochę się uspokoiła. To tylko sen.. 

1 kwietnia 2016

Od Argony cd. Rori'ego

- Pierwsza zasada przetrwania: pamiętaj, że jeśli coś może pójść źle, to pójdzie źle – mruknęłam ni to do siebie, ni to do Rori’ego, po czym dodałam głośniej – Czyli już się zawaliło, jeszcze tylko zaraz się zgubimy i z nikąd pojawi się ruda. I wszyscy wpadniemy w zasadzkę.
Wyliczałam na palcach.
- Nawet tak nie mów. – Chłopak się skrzywił. – Powinienem był bardziej nalegać.
- I myślisz, że pozostawienie mnie na zewnątrz, podczas gdy ty jesteś w środku byłoby lepszym rozwiązaniem? – Chłopak pokręcił głową z namysłem. Widziałam, że za wszelką cenę chce wywiązywać się ze swojego obowiązku jako ochroniarza, zapewne nie tylko dlatego, że jest ochroniarzem, jednocześnie nie bardzo mi się podobało, że próbuje mnie izolować od… od tego, co nie jest siedzeniem za biurkiem w bezpiecznej Willi i przeglądaniem raportów. Czyli od tego, co naprawdę wartościowe i przyjemne: działań w terenie. 
– Teraz i tak nie mamy innego wyjścia jak iść na przód – zauważył Rori, ruszając w głąb tunelu. Poszłam w jego ślady. Chłopak na poczekaniu wymyślił dla nas latarki o mocnym, białym świetle, które całkiem skutecznie rozpraszały ciemność przed nami i pomagały w niewpadaniu na ściany.
Korytarz był prosty, elegancko wydrążony i wzmocniony stalowymi konstrukcjami. Jednak wrażenie solidności psuła wszechobecna rdza oraz niewielkie kupki gruzu przy ścianach.
Nasze kroki odbijały się echem w ciszy, zalegającej tu chyba od wieków. Od wieków? Dziwne wrażenie, czy to nie jest tunel wybudowany przez ludzi? Przecież pojawili się stosunkowo niedawno… a może pochodzi sprzed mojego przybycia do watahy? Pozostałość po moich przodkach? Po Olimpijczykach?
- Myślisz, że powinniśmy zabić rudą? – spytałam, nie spoglądając na towarzysza. – To znaczy, że ty powinieneś…?
Mężczyzna nie odpowiedział, jednak gdy na niego spojrzałam, wyglądał na zamyślonego. Ruda była naszym wrogiem. A przynamniej moim. Jednak pomogła nam, wtedy. Poza tym zdawała się nie mieć złych intencji. No i wydawało mi się, że ma jakieś powiązania z ZUPĄ. Czemu ZUPA miałaby twierdzić, że jestem spalona? Czy nie powinniśmy raczej współpracować…?
- Cofnij się! – Niespodziewanie rozkazał mężczyzna , chwytając mnie za ramiona i pociągając do tyłu. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem, pytająco. – Spójrz pod nogi.
Gdy wykonałam jego polecenie zauważyłam cienką, stalową linkę, przeciągniętą przy dnie tunelu. Mało brakowało, a potknęłabym się o nią.
- Myślisz, że coś takiego spowodowało tamten zawał? – spytałam Rori’ego, a on wzruszył ramionami.
- W każdym razie lepiej to przekroczyć – stwierdził, robiąc duży krok nad potencjalną pułapką. Zrobiłam to samo i pomaszerowaliśmy dalej. Po kilku kolejnych minutach dotarliśmy do rozwidlenia tunelu. Prawa odnoga szła nieco po skosie w stosunku do naszej aktualnej trasy, a jej koniec niknął w mroku. Lewa zaś dość zdecydowanie opadała i już po kilku metrach skręcała ostro sprawiając, że nie dało się stwierdzić, jak długi jest tunel.
- Rozdzielamy się? – spytałam, świecąc latarką w prawą odnogę.
- Lepiej nie – stwierdził blondyn. – Wiesz co robią postacie w horrorach, w najbardziej upiornych sytuacjach?
- No tak – przyznałam, dla odmiany przechadzając się do drugiej odnogi. – Więc gdzie?
- Entliczek, pentliczek, czerwony stoliczek, na kogo wypadnie… - wyrecytował chłopak, machając palcem wskazującym w powietrzu – na tego bęc!
Wskazał korytarz po prawej. Spojrzałam nieufnie w mrok.
- Jesteś pewny skuteczności tej metody? – spytałam. – Ta ciemność wygląda niepokojąco.
- Mówisz, że bardziej od gwałtownego spadku i zawijasu? – spytał mój towarzysz, a ja przytaknęłam. – W takim razie w lewo. Zawsze możemy się przecież wrócić.
Chciałam iść przodem, jednak mężczyzna uparł się, że w tej jednej sytuacji zasada „panie przodem” nie jest czymś, czym powinniśmy się kierować. Dość długo maszerowaliśmy lekko w dół, coraz głębiej w koplanie. Tunel wielokrotnie skręcał i rozwidlał się. Na każdym skrzyżowaniu zostawialiśmy za sobą strzałki, wyrysowane fluorescencyjnym markerem, wymyślonym na prędce przez Rori’ego.
(Rori? Błądzimy~ xD)

Od Ashury - Noc Hypnosa

Czarna postać stała kilka metrów przede mną. Byłą wysoka, miała długie ręce zakończone długimi palcami o ostrych, szponiastych paznokciach. Wlepiał we mnie swoje przenikliwe ślepia. Uchylił kapelusz i uśmiechnął się od ucha do ucha ukazując rząd ostrych zębów. Nagle mężczyzna znikł, zostałam sama w otaczającej mnie ciemności. Szukałam jakiegoś punktu orientacyjnego, ale nic nie widziałam. Nagle poczułam jak grunt ucieka mi spod stóp. W pierwszym odruchu chciałam krzyczeć ale nie ważne, jak głośno próbowałam wołać, tak coraz większa cisza zapadała naokoło. Głos uwiązł mi w gardle. Zaczęłam spadać. Wkoło mnie pojawiło się wiele migoczących punkcików. Mieniły się we wszystkich kolorach tęczy. 
Nie byłam pewna jak długo spadałam, może kilkadziesiąt sekund, a może kilka godzin? Straciłam rachubę czasu. Choć na początku odczuwałam strach, w końcu spadałam i nie mogłam się niczego złapać, ale po dłuższej chwili to uczucie mnie opuściło. W tej samej chwili wylądowałam na czymś miękkim. Leżałam na plecach wpatrzona w niebo. Niebo? Była to czerń pokryta kryształami we wszystkich odcieniach błękitu. Zaczęłam powoli poruszać po miękkim podłożu. Co to było? Jakieś poduszki? Z każdym ruchem moje ręce i nogi zapadały się. Wreszcie udało mi się wstać. Rozglądałam się naokoło szukając miejsca, do którego mogłabym się udać. W oddali, na tle ciemnego nieba ujrzałam jasną plamę, o ile mnie wzrok nie mylił to była tam latarnia. Zawsze coś. Ruszyłam w jej kierunku. Miałam jednak wrażenie, że z każdym krokiem się cofam. Szłam coraz szybciej by po chwili zacząć biec. Zatrzymałam się nagle, gdy do moich uszu zaczęły dobiegać głosy ludzi. Nagle usłyszałam odgłos włączanych reflektorów. Oślepiło mnie białe światło, zasłoniłam oczy ręką. Po chwili powoli otworzyłam powieki i omiotłam wzrokiem pomieszczenie, a właściwie arenę, na której się znajdowałam. Podłoże nie było już miękkimi poduszkami, a twardą podłogą o spiralnym wzorze. Naokoło znajdowały się trybuny, na których zasiadali przeróżni ludzie. Byli odziani w kolorowe stroje, maski z piórami i ozdabiane szale. Czułam na sobie ich przeszywający wzrok. Nie wiedziałam co się dzieje. 
Ludzie skandowali mojej imię, ale w ich głosie słychać było nienawiść. Skąd mnie znali? Co tu się działo? Na czerwono – żółtej podłodze pojawił się długi cień sięgający prawie moich stóp. Spojrzałam na jego właściciela. Kilka metrów przede mną stał mężczyzna w czarnym cylindrze, ten sam co wcześniej. Wzdrygnęłam się na jego widok, nawet nie wiedziałam kim był ów człowiek. Powoli, krok za krokiem zbliżał się w moim kierunku. Nie byłam pewna, czy powinnam uciekać. Nie znałam jego zamiarów. Odległość między nami zmniejszyła się do nie więcej niż dwóch metrów. Wyszczerzył zęby. Bałam się spojrzeć mu w oczy, patrzyłam się przed siebie. 
- Boisz się mnie? – wyszeptał mężczyzna.
Wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam jego głęboki głos. To było nieprzyjemne. Tajemnicza osoba zniknęła tak nagle jak się pojawiła. Otaczający mnie tłum ucichł i zastygł bezruchu. Ja również stałam nawet nie drgając i czekałam na rozwój wypadków. Poczułam lekkie ukłucie w plecy. Odwróciłam się szybkim ruchem i spojrzałam na osobę za mną. Była to dziewczyna o białych włosach i czarnym ubraniu. Nagle zrozumiałam, że wygląda zupełnie jak ja. Kropka w kropkę. Mierzyłam ją uważnym wzrokiem, mój sobowtór trzymał w ręku katanę. Uniosłam lekko brew nie ukrywając zdziwienia. 
- Może mały pojedynek? – zapytała.
Jak na zawołanie w mojej dłoni pojawił się identyczny miecz. Skinęłam lekko głową i odsunęłam się od dziewczyny. Obie stanęłyśmy gotowe do ataku. W jednej chwili sobowtór zaatakował. Nie zdążyłam nawet mrugnąć kiedy poczułam ukłucie w okolicy piersi. Zrobiło mi się niedobrze, spojrzałam w dół i ujrzałam katanę wbitą w moje serce. Moje ręce były brudne od krwi. Spojrzałam przerażona na dziewczynę uśmiechającą się szaleńczo. Jej wygląd uległ zmianie, teraz wyglądała również jak ja, ale w demonicznej formie. Poczułam jak opuszczają mnie siły, powoli zamknęłam oczy.
~
Obudziłam się nagle zlana potem. Oddychałam ciężko, biegałam wzrokiem po ciemnym pomieszczeniu. Spojrzałam na swoje ręce, były czyste. Przyłożyłam dłoń do piersi, odetchnęłam głośno, gdy zrozumiałam, że nic mi nie jest. Czyli to był tylko sen, koszmar, z którego wreszcie udało mi się obudzić. Nie pojmowałam o co chodziło. Kim był ten mężczyzna i czemu musiałam walczyć ze swoim sobowtórem. Pytania nie dawały mi spokoju. Wstałam z łóżka i chwiejnym krokiem poszłam do kuchni. Nalałam sobie szklankę wody i wypiłam ją jednym haustem. Oparłam się o blat. Nie byłam pewna, co mam o tym wszystkim myśleć.

Od Ashury cd. Charlott

Ach, arena 8. Mimo iż nie przepadałam za taką ilością ludzi jaka tu zazwyczaj przebywała, tak uwielbiałam wszelkie rozrywki i zajęcia oferowane w tym wiecznie kolorowym miejscu. Ledwo opuściłyśmy z Charlotte pociąg, a znalazłyśmy się na ruchliwym peronie. Nawet tu nie panował porządek, naokoło oprócz zwykłych podróżnych kręciło się mnóstwo kuglarzy czy ulicznych artystów. Wszystkie słupy czy tablice zostały szczelnie oklejone rzucającymi się w oczy plakatami reklamującymi bary, kluby, atrakcje czy inne ciekawe rzeczy. Mimo, iż Charlotte zaproponowała, że odda mi pieniądze, nie czułam jakiejś wielkiej ochoty iść gdzieś z nią bez żadnej rozrywki. Złapałam dziewczynę za rękę i pociągnęłam przez otaczający nas tłum barwnie ubranych ludzi. Przepchnęłyśmy się na zatłoczoną ulicę, z której szybko dotarłyśmy w okolice parku rozrywki. Kupiłyśmy bilety i weszłyśmy na teren parku. Naokoło krążyli ludzie, dzieci i inni. Otaczały nas liczne, kolorowe namioty. W niektórych odbywały się pokazy cyrkowe, inne umożliwiały obejrzenie dzikich zwierząt. Pierwszym stoiskiem, które odwiedziliśmy była mała budka z watą cukrową. Na początku Charlotte wzbraniała się przed kupnem przeze mnie czegokolwiek dla niej, ale wreszcie udało mi się ją namówić. Poprosiłyśmy o dwie waty, odczekałyśmy kilka minut, a po chwili do naszych rąk trafiły dwa patyki owinięte lekko różowym puchem. Dobre pół godziny przechadzałyśmy się po wesołym miasteczku. Mijałyśmy liczne karuzele czy domy strachów. Wszystko kusiło swoim kolorowym wyglądem. Prawie każda atrakcja była podświetlona barwnymi lampami. Ludzie w parku śmiali się i rozmawiali. Po dłuższym czasie zatrzymałyśmy się obie i usiadłyśmy na długiej ławce.
- To co teraz? – zapytałam Charlotte.
Dziewczyna zamyśliła się.
- A co gdyby tak pójść na przykład na kolejkę? – zaproponowała po chwili wskazując wysokie rusztowanie, po którym przejechał wagonik wypełniony krzyczącymi ludźmi. 
A może ja jestem ślepa? Dopiero teraz zauważyłam górującą nad całym parkiem kolejkę. Uśmiechnęłam się na samą myśl o przejażdżce tym czymś. Kiwnęłam głową. Wstałyśmy z ławki i poszłyśmy do wejścia. Stała tam kolejka jednak jej długość nie przekraczała tej do diabelskiego młyna. Stałyśmy w niej nie więcej niż dwadzieścia minut. Wreszcie nadeszła nasza kolej, nie byłyśmy jednak pierwsze więc wylądowałyśmy w siedzeniach w około połowie wagoniku. Najpierw zostałyśmy szczelnie zapięte, tak by żadna z nas nie wyleciała w czasie jazdy i się nie zabiła. Wreszcie kolejka ruszyła. Najpierw podjechała ku górze by następnie z impetem spaść w dół. Mimo, iż na początku byłam przekonana, że nie krzyknę i się nie przestraszę tak, gdy tylko ruszyłyśmy w dół, mocniej złapałam się uchwytów i miałam ochotę odpiąć się i wyskoczyć. Co z tego, że wtedy bym się zabiła. 
Wreszcie wagonik się zatrzymał, a my wysiadłyśmy. Chwiejnym krokiem ruszyłam do najbliższej ławki. Charlotte szła za mną, miałam wrażenie, ze ciut lepiej zniosła zabawę na kolejce. 
- Nigdy więcej – oznajmiłam.
- Mhm – mruknęła dziewczyna. 
(Charlotte?)