7 kwietnia 2016

Od Mitsuki - Noc Hypnosa

     Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w całkowicie białym... nie, już niebieskim pokoju. W chwili, gdy to zanotowałam, ten zmienił już barwę na brązową. I to zupełnie nie tak, jakby stawał się pomarańczowy w jednej chwili, ale jakby był zielony od zawsze. 
     - Co się dzieje? Gdzie ja jestem? - zapytałam sama siebie. 
     - W beżowym pokoju. Nie widzisz? - odezwał się jakiś głos. 
     - Kim jesteś? - zapytałam. 
     - Sprawiedliwością - odparł. 
     - Aha... A co sprawiedliwość chce ode mnie? 
     - By stanęło mi się zadość. 
     - Jeśli rozchodzi się o mnie, to stanąć ci może, ale na pewno nie zadość. Gadaj, czego chcesz, albo daj mi spokój.
     - Zobaczysz... 
     Ni stąd, ni zowąd gwałtowny podmuch wiatru wyrzucił mnie z tego czerwonego pokoju. Przemknęłam, mijając gwiazdy, planety, paru bogów olimpijskich i jakąś niebieską budkę, aż w końcu wylądowałam na pięknej, zielonej łące. 
     - No nieźle - mruknęłam - Ktoś musi mieć fajną zabawę. 
     Wstałam na równe nogi i podreptałam w losowym kierunku, depcząc po drodze parę szarotek. Szłam tak, szłam... a z każdym kolejnym krokiem robiłam się coraz bardziej markotna. 

     1400 kroków później nagle wyrosły przede mną drzwi, a nad nimi dający mocno po oczach, zielony znak z napisem "EXIT". 
     - Serio. 
     Bez dłuższego zawahania, chwyciłam za klamkę i powlokłam się do środka. Jednak w momencie, w którym tylko przekroczyłam próg, zmieniłam się w moją wilczą formę. Usłyszałam w tle jakiś mroczny odgłos. "Robi się ciekawie" pomyślałam. 
     Idąc korytarzem, dostrzegałam kolejne portrety znajomych mi twarzy, bądź pysków. To ktoś, kogo spotkałam dopiero rozrywając mu krtań, to ktoś, kto okazywał się już zgoła bliższy... Lecz im dalej szłam, tym portrety zaczynały coraz bardziej mnie niepokoić. Pojawiały się osoby, co do których naprawdę musiałam wysilać pamięć, a w końcu pojawili się i moi rodzice. Choć akurat ich przyjęłam beznamiętnie. Jednak po nich, zobaczyłam coś, czego nie chciałam nigdy więcej ujrzeć.
     Co sił w łapach popędziłam naprzód, nie rozglądając się nawet na boki. Minęłam jakieś dwie wadery, nie zwracając na nie najmniejszej uwagi i przeleciałam przez pierwsze lepsze otwarte drzwi. 

     Wleciałam prosto w ogień. Ogień tak wysoki, że końce jego najdłuższych płomieni nie były dla mnie widoczne. Krążyłam pośród nich, jednak nie spalałam się. Nie było mi nawet ciepło. 
     - Co jest tutaj grane, do ciężkiej choroby? - warknęłam zdenerwowana. 
     W odpowiedzi usłyszałam cichy, niepewny głos:
     - Proszę pani? 
     Odwróciłam się. Stała za mną mała wadera, będąca jeszcze szczeniakiem. Miała brązowe futerko i małe, czarne ślepia. 
     - Proszę pani? - zapytała raz wtóry - Czemu pani tak brzydko mówi? 
     Zmieszałam się. 
     - Przepraszam... Nie wiedziałam, że tu jesteś... co tutaj robisz i jak się nazywasz? 
     - Jestem Annabelle, proszę pani. Mieszkam tutaj. 
     - Jak to, "mieszkasz tutaj"? - sapnęłam zdziwiona. 
     - Normalnie, proszę pani. Kiedyś mój dom wyglądał inaczej... ale później przyszła pani. 
     Spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.
     - Co? O czym ty mówisz? 
     - Nie pamięta pani, jak spaliła mój dom? 
     Poczułam zimny dreszcz, przetaczający się przez cały mój kręgosłup. Strach. Cofnęłam się. 
     - Ty... to nie może być... 
     - Dlaczego pani to zrobiła?
     Chciałam coś wyjąkać, ale głos uwiązł mi w gardle. Odwróciłam się i pognałam przed siebie. Ale zza płomieni zaczęły wyłaniać się kolejne szczeniaki. Szły w moim kierunku, trzymając w pyszczkach swoje zabawki. W ich oczach widziałam swoje przerażone odbicie. 
     - Ja... ja nie chciałam.. zostawcie mnie! - krzyknęłam. 
     - Jeśli pani nie chciała, to czemu pani nam to zrobiła? 
     - To był wypadek... straszna pomyłka... 
     - Pomyłka? Chce pani powiedzieć, że umarliśmy przez pomyłkę?
     Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Szczeniaki okrążyły mnie z każdej strony, nie zostawiając mi żadnej drogi do ucieczki. W obłędzie rzuciłam się między nie, lecz one mnie wywróciły. 
     - Nie! - wrzasnęłam - Zostawcie mnie! Nie chciałam! Przepraszam! Zosta-awcie mnie!
     Poczułam ugryzienia. I wtedy zobaczyłam Korso. 

     Stał nade mną, cały spocony i przerażony. Jego paznokcie wbijały się w moje ramiona. 
     To był sen. To był tylko sen. Tylko. 
     Chciałam coś powiedzieć, ale wydałam z siebie tylko niezrozumiały jęk. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Wtedy chłopak pochwycił mnie, postawił na ziemi i poprowadził za rękę do kuchni. Tam zaparzył mi cały dzbanek, mruknął coś, czego nawet nie usłyszałam i wyszedł. 
     Sięgnęłam po kubek i nalałam sobie trochę herbaty. Wzięłam głęboki oddech i poczekałam, aż serce przestanie mi tak szybko bić. Gdy już się uspokoiło, wypuściłam powoli powietrze. 
     Gładką powierzchnię napoju zmąciła mała kropla, spadająca z mojego oka. 

~~~ 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz