Zmęczona Tyks położyła się na łóżku. Była wyczerpana, jak nigdy dotąd i na dodatek wściekła. Miała ochotę komuś przywalić i odpocząć od tego wszystkiego. Nie zdołała nawet zdjąć kurtki. Zamknęła po prostu oczy. To wystarczyło, aby znaleźć się w krainie snów. Była w ogromnym i pięknym mieście. Rozglądnęła się z zaciekawieniem po miejscu w którym się znalazła. Nagle kogoś zauważyła. Wysoka postać. Był to mężczyzna. Na głowie nosił staromodny melonik, a ubrany był w płaszcz. Tyks dobrze wiedziała, kim jest ów mężczyzna. Hypnos. Wilczy bóg snu. Dziewczyna już miała coś powiedzieć, kiedy postać rozpłynęła się w powietrzu. Po chwili dziewczyna dokonała transformacji i przemieniła się w wilka. Lepiej czułą się w tej formie. Rozglądnęła się i zaczęła pałętać się po mieście. Nikogo nie było. Ani wilków, ani ludzi, ani nawet zwierzyny. Nagle wadera natrafiła na ogromny budynek. Mógł mieć nawet pięćdziesiąt pięter. Zaciekawiona wadera weszła do środka. Budynek był opuszczony. Wszędzie leżały powywalane meble, jakieś ludzkie śmieci, oraz kawałki futra. W powietrzu czuć było naprawdę niepokojącą woń. Nagle wadera zobaczyła dwie pary czerwonych ślepi. Wściekła warknęła w ich stronę. Nagle ślepia zniknęły. Tyks pochyliła się i została czymś uderzona. Spoglądnęła zdezorientowana w stronę postaci, która ją uderzyła. Przed waderą stał napakowany, czarny basior. Miał dwie pary czerwonych oczu, dwa języki, ogon przypominający ten skorpiona oraz rogi. Basior syknął w stronę wadery. Wilka za bardzo nie przypominał, jednak wilkiem był. Za to jakimś dziwnym. Zmutowany. Basior skoczył wściekł na waderę, jednak ta zdołała odskoczyć i uśmiechnęła się złowrogo w stronę monstrum. Wściekła bestia rzuciła Tyksonie nienawistnie spojrzenie i po raz kolejny zaatakowała. Wadera tym razem ni uniknęła zderzenia z wilkiem. Uderzyła o podłogę, jednak bólu nie poczuła. Był to w końcu jej sen. Warknęła wściekle i uderzyła basiora w pysk, jednak rana po minucie się zagoiła, a basior próbował wgryźć się w szyję wilczycy. Ta jednak nie dała za wygraną w końcu odepchnęła basiora. Ten zaśmiał się złowrogo znowu zaatakował. W pewnej chwili Tyks wpadła na pomysł. Gdy wilk znowu zaszarżował, wadera skoczyła na jego grzbiet i przemieniła się w kobietę. Zdezorientowany potwór zaczął ryczeć, warczeć, skomleć i biegać w kółko. Miał nadzieję, że strąci dziewczynę z grzbietu. Tyks jednak zachowała równowagę i nie spadła. Po chwili wyciągnęła sztylet i wbiła go w plecy bestii, a ta zdołała ją strącić. Wilk zaczął jeszcze bardziej skomleć. Z rany wyciekała brązowa ciecz, plamiąc podłogę i sztylet kobiety. Tyks jednak nie zwracała na to uwagi. Była pozbawiona broni. Fakt, mogła przemienić się z powrotem w wilka, ale co by jej to dało? Basior miał nad nią przewagę. Miał uzbrojony ogon, większe zęby i pazury. Tyks próbowała wiec zaryzykować. Skoczyła w stronę basiora i wyciągnęła szybkim ruchem sztylet z rany, która zaczęła się regenerować. Basior spojrzał na Tyks i znowu zaatakował, jednak tym razem zatrzymał się w połowie drogi. Z jego piersi wystawał duży sztylet. Wilk wydał z siebie rechot, a później upadł na ziemię. Zaczęło się coś w rodzaju drgawek, a później ciało znieruchomiało. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Jednak ulga nie trwała długo. Usłyszała kolejny rechot. Przerażona spojrzała na schody. Były jej jedynym ratunkiem. Przemieniła się i weszła na nie, po czym zaczęła biec. Liczyła po kolei schody. Pierwsze dziesięć, później dotarła do dwudziestu, trzydzieści, pięćdziesiąt, siedemdziesiąt, sto... zatrzymała się dopiero przy sto czterdziestym ósmym schodku. Zdała sobie sprawę, że przez cały czas biegła w miejscu. Wadera klnąc znowu przyśpieszyła kroku, jednak nadal nie mogła się poruszyć. Poczuła rechot tuż za plecami. Bała się odwrócić. Nagle sobie przypomniała. Skrzydła. Miała teraz skrzydła. Tyks stanęła i wzbiła się w powietrze, po czym dotarła na ostatnie piętro. Poczuła ulgę. Piętro był bardziej zadbane, gdyż nie było na nim sierści i powywalanych mebli. Zobaczyła balkon. Zainteresował ją. Po chwili znalazła się przy nim i zobaczyła panoramę miasta. Poczuła się cudownie, do czasu. Nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Wadera upadła. Spojrzała w dół i zaczęła cicho popiskiwać, niczym szczenię. Było to tak wysoko. Tyks zebrało się na wymioty. Skuliła się.
- Nie skoczę! Nie skoczę! - warknęła, jednak jakaś siła zaczęła ją pchać w stronę przepaści.
Spojrzała na swój grzbiet. Skrzydła... zniknęły! Wadera zaczęła się wiercić i popiskiwać, broniąc się przy tym przed nieznaną jej siłą, która pchała ją w stronę przepaści. Nie potrafiła tego zwalczyć. Nie umiała. Była za słaba! Wypadła i potoczyła się w dół, ku przepaści... To był jej koniec. Zamknęła oczy. Otworzyła je nagle i znalazła się w swoim starym mieszkaniu. Leżała na łóżku, i w dodatku w kurtce. Odetchnęła z ulgą. Był to sen. Jednak radość z jej strony nie trwała długo. Zobaczyła powiem napis na szybkie. Litery były w koloru krwi. Wadera podeszła do okna i przeczytała cicho napis:
- A jednak skoczyłaś.
Po tych słowach skuliła się i upadła na ziemię, zamykając oczy. Gdy je ponownie otworzyła, była na łóżku. Sen się skończył. A właściwie nie sen, a koszmar. Kobita jęknęła cicho i spojrzała na książkę, która leżała obok niej. Sięgnęła po nią i trochę się uspokoiła. To tylko sen..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz