1 kwietnia 2016

Od Ashury - Noc Hypnosa

Czarna postać stała kilka metrów przede mną. Byłą wysoka, miała długie ręce zakończone długimi palcami o ostrych, szponiastych paznokciach. Wlepiał we mnie swoje przenikliwe ślepia. Uchylił kapelusz i uśmiechnął się od ucha do ucha ukazując rząd ostrych zębów. Nagle mężczyzna znikł, zostałam sama w otaczającej mnie ciemności. Szukałam jakiegoś punktu orientacyjnego, ale nic nie widziałam. Nagle poczułam jak grunt ucieka mi spod stóp. W pierwszym odruchu chciałam krzyczeć ale nie ważne, jak głośno próbowałam wołać, tak coraz większa cisza zapadała naokoło. Głos uwiązł mi w gardle. Zaczęłam spadać. Wkoło mnie pojawiło się wiele migoczących punkcików. Mieniły się we wszystkich kolorach tęczy. 
Nie byłam pewna jak długo spadałam, może kilkadziesiąt sekund, a może kilka godzin? Straciłam rachubę czasu. Choć na początku odczuwałam strach, w końcu spadałam i nie mogłam się niczego złapać, ale po dłuższej chwili to uczucie mnie opuściło. W tej samej chwili wylądowałam na czymś miękkim. Leżałam na plecach wpatrzona w niebo. Niebo? Była to czerń pokryta kryształami we wszystkich odcieniach błękitu. Zaczęłam powoli poruszać po miękkim podłożu. Co to było? Jakieś poduszki? Z każdym ruchem moje ręce i nogi zapadały się. Wreszcie udało mi się wstać. Rozglądałam się naokoło szukając miejsca, do którego mogłabym się udać. W oddali, na tle ciemnego nieba ujrzałam jasną plamę, o ile mnie wzrok nie mylił to była tam latarnia. Zawsze coś. Ruszyłam w jej kierunku. Miałam jednak wrażenie, że z każdym krokiem się cofam. Szłam coraz szybciej by po chwili zacząć biec. Zatrzymałam się nagle, gdy do moich uszu zaczęły dobiegać głosy ludzi. Nagle usłyszałam odgłos włączanych reflektorów. Oślepiło mnie białe światło, zasłoniłam oczy ręką. Po chwili powoli otworzyłam powieki i omiotłam wzrokiem pomieszczenie, a właściwie arenę, na której się znajdowałam. Podłoże nie było już miękkimi poduszkami, a twardą podłogą o spiralnym wzorze. Naokoło znajdowały się trybuny, na których zasiadali przeróżni ludzie. Byli odziani w kolorowe stroje, maski z piórami i ozdabiane szale. Czułam na sobie ich przeszywający wzrok. Nie wiedziałam co się dzieje. 
Ludzie skandowali mojej imię, ale w ich głosie słychać było nienawiść. Skąd mnie znali? Co tu się działo? Na czerwono – żółtej podłodze pojawił się długi cień sięgający prawie moich stóp. Spojrzałam na jego właściciela. Kilka metrów przede mną stał mężczyzna w czarnym cylindrze, ten sam co wcześniej. Wzdrygnęłam się na jego widok, nawet nie wiedziałam kim był ów człowiek. Powoli, krok za krokiem zbliżał się w moim kierunku. Nie byłam pewna, czy powinnam uciekać. Nie znałam jego zamiarów. Odległość między nami zmniejszyła się do nie więcej niż dwóch metrów. Wyszczerzył zęby. Bałam się spojrzeć mu w oczy, patrzyłam się przed siebie. 
- Boisz się mnie? – wyszeptał mężczyzna.
Wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam jego głęboki głos. To było nieprzyjemne. Tajemnicza osoba zniknęła tak nagle jak się pojawiła. Otaczający mnie tłum ucichł i zastygł bezruchu. Ja również stałam nawet nie drgając i czekałam na rozwój wypadków. Poczułam lekkie ukłucie w plecy. Odwróciłam się szybkim ruchem i spojrzałam na osobę za mną. Była to dziewczyna o białych włosach i czarnym ubraniu. Nagle zrozumiałam, że wygląda zupełnie jak ja. Kropka w kropkę. Mierzyłam ją uważnym wzrokiem, mój sobowtór trzymał w ręku katanę. Uniosłam lekko brew nie ukrywając zdziwienia. 
- Może mały pojedynek? – zapytała.
Jak na zawołanie w mojej dłoni pojawił się identyczny miecz. Skinęłam lekko głową i odsunęłam się od dziewczyny. Obie stanęłyśmy gotowe do ataku. W jednej chwili sobowtór zaatakował. Nie zdążyłam nawet mrugnąć kiedy poczułam ukłucie w okolicy piersi. Zrobiło mi się niedobrze, spojrzałam w dół i ujrzałam katanę wbitą w moje serce. Moje ręce były brudne od krwi. Spojrzałam przerażona na dziewczynę uśmiechającą się szaleńczo. Jej wygląd uległ zmianie, teraz wyglądała również jak ja, ale w demonicznej formie. Poczułam jak opuszczają mnie siły, powoli zamknęłam oczy.
~
Obudziłam się nagle zlana potem. Oddychałam ciężko, biegałam wzrokiem po ciemnym pomieszczeniu. Spojrzałam na swoje ręce, były czyste. Przyłożyłam dłoń do piersi, odetchnęłam głośno, gdy zrozumiałam, że nic mi nie jest. Czyli to był tylko sen, koszmar, z którego wreszcie udało mi się obudzić. Nie pojmowałam o co chodziło. Kim był ten mężczyzna i czemu musiałam walczyć ze swoim sobowtórem. Pytania nie dawały mi spokoju. Wstałam z łóżka i chwiejnym krokiem poszłam do kuchni. Nalałam sobie szklankę wody i wypiłam ją jednym haustem. Oparłam się o blat. Nie byłam pewna, co mam o tym wszystkim myśleć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz