2 grudnia 2018

Od Tiffany Calveite-Rivers

    Panieneczka Calveite-Rivers z rodu Calveite, półkrwi żywiołak i pomniejsze bóstwo, z wyglądu nastoletnia gówniara i w sumie psychika również nie przekraczała lat 20. Jej oczy świeciły się z zaciekawienia. Oglądała właśnie sztylet wykonany w stylu elfickim, przyozdobiony szlachetnymi kamieniami. Oblizała się.
    - Stop czy czysty meteor? - zapytała, dotykając go ostrożnie językiem. Pomalowane, czerwone paznokcie idealnie dopasowały się do broni. Prezent wartościowy. Od ojca. Przyłożyła go do piersi, na znak, że przyjmuje dar. Skłoniła się przed duchem szakala z uniesionym łbem. Żałowała, że nie mogła go dotknąć w tej chwili. Potrzebowała dotyku.
     - Łączenie meteoru z żelazem i tytanem. - odparł spokojnym głosem. Jak na kogoś, kto siedział obecnie zamknięty w czterech ścianach był naprawdę spokojny. Nie w mocy jego córki było uwolnienie Możana z ludzkiego lochu, chociaż bardzo chciała.
    - To co teraz zamierzasz? - dziewczę przerwało ciszę.
    - Teraz? Teraz zakończ seans, bo jeżeli ktoś cię nakryje na uprawianiu magii pewnie wezwie księdza albo jakiegoś innego, popierdolonego egzorcystę, a my oboje nie chcemy mieć potem problemów.
    Zgasiła świecę, a wizerunek boga śmierci zniknął. Została sama ze swoimi przemyśleniami i prezentem. Schowała go do szafy i zabezpieczyła, by mieć pewność, że nikt poza laską nie dotknie jej skarbu. Mogłaby go sprzedać i jeszcze trochę zarobić, jednak sumienie nie pozwalało jej oddać tego cennego dzieła pierwszemu lepszemu kupcowi. Przydałoby się więc zarobić w zupełnie inny sposób na lekarstwa. Tiffany nienawidziła pracować, jak zresztą każda nastolatka. A ona wyjątkowo nienawidziła pracować wśród ludzi, a zawód kelner polega w głównej mierze na obcowaniu z innymi osobnikami.Wzięła garść leków. Osiemnaście. Dzienna dawka wynosiła jeden, jednak nie mogła się powstrzymać. Nie miała alkoholu, aby popić.
    Wyszła z domu i zamknęła drzwi. Skierowała się w stronę pobliskiej biblioteki. Jeszcze półtorej godziny do rozpoczęcia jej zmiany, mogła odpocząć i poczekać. Dzień jak co dzień, poza tym, że wreszcie mogła zobaczyć się z tatą, dostała prezent i znowu zjadła za dużo leków. Za mało, aby zdechnąć, za dużo, aby poczuć się dobrze i nie zataczać się na nogach. Ludzie omijali ją szerokim łukiem od czasu do czasu rzucając nieprzyjemne spojrzenie w stronę czarnowłosej. Jakieś nastolatki śmiały się z niej i wyzywały od pijaczyn. Wystawiła im kulturalnie środkowy palec, zamiast warczeć i skakać do tych suk. Naprawdę nie miała już siły. Ani na użeranie się z ludzkim gatunkiem, ani na nic innego.
(Ktoś?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz