4 września 2016

Od M&K - "Spokój"

     Wiele czasu potrzeba było, by nastała ta chwila. Miesiące planowania, miesiące wyczekiwań. To wszystko zajęło stanowczo za długo. Ale teraz, nadszedł czas na długo wyczekiwany finał
     - Gotowa - usłyszał w telefonie. 
     Korso rozłączył się i wrzucił go do kosza na śmieci. Westchnął głęboko. Powoli policzył w myślach do trzech, ponownie westchnął i powiedział melodycznie:
     - Muzyko, graj!
     Nie musiał czekać długo. Po kilkunastu sekundach z pokoju służbowego wyleciało trzech facetów, z czego jeden z gaśnicą. Potykając się o własne nogi pobiegli w kierunku schodów.
     - Idioci. Miałem taką nadzieję - szepnął do siebie chłopak z uśmiechem.
     Pospiesznym krokiem wpadł do opustoszałego przed chwilą pokoju. Jego oczom ukazała się dosłownie cała ściana małych telewizorów, ukazujących praktycznie każde miejsce w wieżowcu. "No, prawie każde" pomyślał, przypominając sobie o najwyższych piętrach. Bez zbędnych dalszych przemyśleń zebrał moc w dłoniach i wystrzelił ją w kierunku monitoringu. W parę chwil wszystkie ekrany zamarzły, a gdy przebiły się przez nie lodowe sople, stały się już zupełnie niezdatne do użytku.
   Wybiegł z pomieszczenia i popędził w kierunku zachodniego skrzydła. Znajdowały się tam drugie schody i winda. Czyli potencjalna droga, którą mogła tu wpaść ochrona. Korso przyklęknął, położył dłonie na posadzce i wzniósł grubą na pół metra ścianę lodu. Podniósł się, popatrzył chwilę na swoje dzieło, po czym pognał z powrotem.
     Po całym piętrze rozmieszczonych było mnóstwo gabinetów, z których w każdej chwili mógłby ktoś wybiec. Dlatego też idąc, Korso po obu stronach korytarza tworzył pasy lodu, które miały blokować próby otworzenia drzwi.
     Gdy dotarł do końca, czekała już tam na niego Mitsuki. Majstrowała coś przy paru paczuszkach wiadomego przeznaczenia. Pochylił się nad nią, patrząc jej przez ramię.
     - I jak? - zapytał.
     - Zachodnie i środkowe piony są obłożone, tu już prawie skończyłam - odpowiedziała.
     - Były komplikacje?
     - Jeden ochroniarz upomniał mnie za bieganie.
     - Och, nie. Co teraz? - zaśmiał się.
     - Nic, jego ciało i tak spłonie w wybuchu.
     Korso wyprostował się.
     - Chyba go nie...?
     - Wypaliłam mu dziurę w brzuchu - odpowiedziała całkowicie poważnym głosem.
     - Zwariowałaś?! Jeśli ktoś go zobaczy i tutaj przybiegnie...
     - À propos, miałeś postawić ścianę przy schodach.
     - Cholera jasna, masz rację.
     Pobiegł do kolejnych schodów i powtórzył procedurę spod poprzednich. Mimo początkowego spokojnego tonu w rozmowie z Mitsuki, w jego głowie pędziła cała gonitwa myśli, a serce chciało wyskoczyć z piersi. Tak długo czekał na tą chwilę, tyle ją planował, a wystarczyła chwila, by zapomniał o tak ważnym elemencie układanki, jak całkowite odcięcie drogi dostępu do piętra.
     Gdy wrócił, dziewczyna była już gotowa. Timer wszystkich ładunków ustawiony był na trzy minuty. Wystarczająco, by uciec.
     Bez słowa pobiegli do zachodniego skrzydła. Tam mieli wyskoczyć oknem, a Mitsuki poniosłaby ich podmuchem nad dach najbliższej budowli. Noc była wystarczająco ciemna, by nikt ich nie zauważył, a jedyne kamery, które mogły ich uchwycić, znajdowały się na wieżowcu, który miał zaraz upaść.
     - Gdy będziemy skakać, weź głęboki wdech. Przy tej prędkości podmuchu ciężko się oddycha.
     - Przecież nie dam ci się tak po prostu poddusić - zaśmiał się nerwowo Korso.
     - Tak? Gdy wrócimy, jesteś mój. 
     - Stać!
     Do uszu chłopaka doszedł strzał. Parę metrów za nim Mitsuki upadała, chwytając się za nogę. Miała krew na spodniach.
     Na końcu korytarza, przy ładunkach, stał ochroniarz z wymierzoną bronią w kierunku uciekinierów. Nie miał prawa dostać się na to piętro, a jednak...
     Nie wiele myśląc, Korso wytworzył ścianę lodu przed Mitsuki. W idealnym momencie, bo jeszcze rosnąc zdążyła złapać dwie kule. Gdy napastnik ujrzał, że dalsze strzały na nic się nie zdadzą, odwrócił się w kierunku ładunków wybuchowych.
     Przez wyginający obraz lód, Korso jak na zwolnionym tempie ujrzał, jak unosi broń i celuje w jedną z paczek. Mitsuki machnęła w jego kierunku ręką.
     Potężne uderzenie wiatru cisnęło chłopakiem przez resztę korytarza i wybiło nim okno. Nim jeszcze podmuch poniósł go w dół, ujrzał ścianę ognia w mgnieniu oka pochłaniającą wszystko na swojej drodze.

     Pogrążone we śnie miasto przeszył gigantyczny huk. Siła wybuchu uderzyła nawet w Korso, który znajdował się już dobre kilkadziesiąt metrów od wieżowca. Zepchnęła go z niosącego go "obłoku" i rzuciła na najbliższy budynek. Jego ciało uderzyło o dach, odbiło się, po czym posunęło aż do jego końca, zatrzymując się dopiero na kominie. 
     Eksplozja zniszczyła w jednej chwili obydwa piętra budynku, na których zostały wyłożone ładunki. Wyższe piętra tracąc swoje oparcia, zaczęły się zapadać. Wszystko, co znajdowało się ponad wybuchem, zapadło się na to, co się znajdowało pod nim. Budynek pogrzebał samego siebie.
    Ciałem Korso wzdrygnął potężny kaszel. Uderzenie podmuchu wypchnęło z jego płuc całe powietrze. Teraz rozpaczliwie próbował złapać oddech, jednak połamane żebra wcale tego nie ułatwiały. Niestety, upadając połamał nie tylko je. Miednica, kości udowe, bark.... Do tego większość jego ciała była poszarpana przez nierówną powierzchnię dachu, po którym posunął.
    Spróbował podnieść się tak, by żebra nie dusiły jego płuc. Nie miał jednak na tyle sił. Przekręcił się na bok, podciągnął i oparł o komin w pozycji siedzącej. Chciał spojrzeć na swoje dzieło, jednak krew zalała mu oczy. Przetarł twarz dłonią i pomrugał parę razy. Teraz wreszcie był w stanie dostrzec, co zostało z wieżowca. Pusta przestrzeń i wznoszące się jeszcze tumany pyłu. Noc była ciemna, ale widocznie, skoro był w stanie dostrzec te obłoki, na dole musiał trwać pożar gruzów. 

     36 pięter, kilka tysięcy urzędników na nocnej zmianie, setki materiałów dowodowych, największe centrum gospodarcze kraju... Wszystko przepadło w ciągu kilkunastu sekund. Wraz z Mitsuki. 
     Mitsuki... Przecież to wszystko wydarzyło się w ciągu jednej minuty. Jeszcze przed chwilą żartował z nią, a teraz... nie było jej. Przed oczy wrócił mu ten powolny, jakby rodem z patetycznego filmu, obraz. Jej wargi układające się w jakieś ostatnie słowo, którego nawet nie był w stanie rozpoznać. Pochłaniająca ją ściana ognia. Moment, ciągnący się wieczność. 

     Ponownie zakasłał. Z ust popłynęła mu krew. Wszechogarniający ból naciskał z całych sił na jego świadomość, zmuszając ją do powolnego odpływania. Czuł, że mimo połamanych kości musi się podnieść i uciec. Nie od mogących pojawić się w każdej chwili służb, lecz od śmierci. Instynkt nakazywał mu przemienić się. W ten sposób otrzymałby zdrowe fizycznie wilcze ciało, zaś po ludzkim pozostałby tylko ból. Zanim by zemdlał, miałby szansę dobiec do pierwszego sojuszniczego domu, gdzie otrzymałby pomoc. 
     "Nie, to za duże ryzyko..." pomyślał. "Gdyby mi się nie udało, gdybym po drodze stracił siły, odnaleziono by mnie w wilczej formie... To by ściągnęło jednoznacznie winę za zamach na Watahę... "

     Podniósł głowę i spojrzał w gwiazdy. Chciał je ostatni raz ujrzeć, nim nadejdzie nieuniknione. Nie dojrzał ich jednak. Krew ponownie zalała mu oczy. 
     Jego głowa opadła na pierś. 

***

     Tak odszedł Korso. Bez czułych pożegnań, bez wielkich ostatnich słów. Wreszcie otrzymał na powrót dawno utracony spokój. Śmierć, która zawsze trafiała we wszystkich dookoła, tylko nie w niego, uśmiechnęła się pod nosem. Przecież to ona go kiedyś zabrała. A teraz przyszedł czas, by mu go zwrócić. 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Hej. 
     Opisywanie Wam historii Korso i Mitsuki było niesamowitym przeżyciem. Dzięki Watasze, te dwa luźne pomysły w mojej głowie przybrały pewien kształt i rozwinęły się. Żałuję, że nigdy nie byłem w stanie oddać tutaj w pełni ich charakterów. Mam wrażenie, że te opowiadania ograniczyły mi Korso do czasami pogodnego emo, a Mitsuki do pustej dziewczyny, która kiedyś była wariatką. Trochę mi z tego powodu przykro, jednakże przynajmniej częściowo mogliście ich poznać. I są oni Wam równie wdzięczni co ja. Dziękuję, że wysłuchiwaliście tych historii. Choć czasem były patetyczne, pisane na szybko na kolanie i do tego jeszcze wrzucane raz na ruski miesiąc. 
     Wszystko jednak kiedyś się kończy. Czas, by te małe, pocieszne pierdółki, które wykreowałem, trochę odpoczęły. Kto wie, być może kiedyś powrócą. Lub być może tylko ja powrócę, lecz tym razem przyprowadzę ze sobą nową pociechę. Jak zawsze w tych wszystkich fajnych filmach, mam nadzieję, że to nie koniec historii i coś dalej kiedyś będzie.
     Bądźcie zdrowi!

     Kashari

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz