2 października 2013

Od Argony - Po ciężkiej nocy

Słońce powoli wyłaniało się zza horyzontu. Dzikie ryki i nawoływania powoli cichły. Świat ogarniał błogi spokój.
Po chwili zaczęły rozbrzmiewać wesołe trele rannych ptaszków. Jak gdyby nigdy nie ze swoich kryjówek wychodziły zwierzęta.
Weszłam do mojej jaskini i od razu upadłam jak zabita na twarde posłanie. To była długa i trudna noc. Teren watahy, przez lata zapomniany przez wilki, zarósł i zdziczał. Aż strach było po zmroku wychylać nos z nory. Ale ja musiałam. Moim obowiązkiem, jako Alphy, jest oczyszczenie krainy z wszelkiego plugastwa jakie się tu namnożyło.
A przecież nasi kochani Olimpijczycy powiedzieli, że „opiekowali się” tymi terenami. Akurat! Pewnie całymi dniami urządzali imprezki, na których upijali się winem i nektarem!
Teraz JA całymi nocami latam jak oszalała w tę i z powrotem po lesie i zabijam potwory. Dziwię się, że Mixi nie przeszkadzają flaki na drzewach… nieważne.
„To mnie wykończy” pomyślałam „Sam Herkules nie miałby tyle siły do wali z potworami”
„On może nie, ale ty dasz sobie radę” spróbował mnie pocieszyć Draken
Damare. Chcę chwilę poleżeć ciszy”
„Coraz częściej to mówisz…” stwierdził z lekką kpiną, ale spojrzałam na niego groźnie „Dobra, dobra. W takim razie lecę na zwiad. Poszukam potworów.”
„Jasne. Tylko wróć przed zmrokiem i mnie obudź”
„Spoko, pa”
„Pa”
Smok odleciał. Zamknęłam oczy. Myślałam, że zasnę od razu, ale się pomyliłam. Leżałam tylko z zamkniętymi oczyma. Nie wiem dokładnie ile. Dłuuugo, bo gdy wreszcie je otworzyłam było już po południu.
Wstałam i wyszłam z nory. Jasne światło słoneczne na chwilę mnie oślepiło, ale zraz się przyzwyczaiłam. Ruszyłam powoli przed siebie całkowicie ignorując ślady krwi. Wyszłam na brzeg jakiegoś jeziora. Nadal byłam zbyt zmęczona, by o tym dużo myśleć.  Podeszli do wody i zaczęłam pić. Przez myśl mi przemknęło, że powinnam coś zjeść, ale przypominając sobie jak wygląda las eteru straciłam apetyt.
Wtem woda zaszumiała i jak torpeda wystrzelił z niej podłużny kształt. Błyskawicznie odskoczyłam do tyłu. Z wysokości kilku metrów ociekając wodą spoglądał na mnie łeb olbrzymiego Węża Morskiego.
Szybko oceniłam, że w starciu z tym potworem (w moim obecnym stanie) równe są… yyy… zero koma zero, zero, zero jeden.
Uskoczyłam przed gwałtownym atakiem i skoczyłam w las. Biegłam, byle dalej od jeziora.
- Chyba nie powinnam była w tym stanie wychodzić z nory – mruknęłam pod nosem zatrzymując się i dysząc – Później trzeba będzie się z nim rozprawić.
Szłam dalej, już powoli. Wtem natknęłam się na Mixi.
- Cześć – powiedziała
- Hej.
- Właśnie oprowadzałam Nikę po watasze. Niestety muszę już lecieć.
- Dlaczego?
- Nieważne… - Mixi już chciała odejść, ale ją zatrzymałam.
- Jak wieczorem nie będzie ci się chciało spać, to pozabijaj dla mnie trochę potworów, ok.?
- No spoko, pa.
- Pa.
Wadera pobiegła gdzieś w las, a ja wyszłam na polanę koło Wodospadu Łez.

(Nikoyaka?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz