Gdy się obudził, był w niewielkiej norze, wykopanej w ziemi. Chciał się poruszyć, jednak ogłuszający ból kazał mu pozostać w dawnej pozycji. Wpatrywał się w sklepienie, pełne zwisających korzeni drzew. Ostrożnie obrócił głowę, starając się wywołać jak najmniej bólu, by ujrzeć siedzącą opodal dziewczynkę. Jej ubranie było mocno naddarte, włosy zmierzwione. Była obrócona tyłem do Somniatisa, jednak od razu poznał w niej swoją podopieczną.
- Zabawne. Powinienem cię chronić, a tymczasem to ty ochroniłaś mnie - powiedział z uśmiechem, a Tiffany obróciła się gwałtownie.
- Somniatisie! - szybko znalazła się przy mnie i przyłożyła mi dłoń do czoła. - Jak się czujesz? Gorączka już chyba nieco spadła, jednak nadal jesteś osłabiony.
- Wszystko mnie boli, jednak jestem już w stanie zająć się naprawą mojego ciała - oznajmił mężczyzna. - Potrzebuję tylko nieco czasu. Gdzie jesteśmy?
- W opuszczonej norze niedźwiedziej - wyjaśniła Tytania. - Niezbyt daleko od bazy zmiennokształtnych. Musimy stąd odejść jak najszybciej.
- Potrzebuję czasu - oznajmiłem. - Najmniej trzy dni, żeby wogle wstać. Nie możemy wrócić do normalnego świata?
(Tiffany?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz