4 października 2017

Tym razem będzie zupełnie poważnie, czyli o poprzedniku Fox, który zbiera swoje żniwo, depresji, "drwienia z blizn tego, kto nigdy nie doświadczył ran" oraz wiele innych (Zadanie [nie]specjalnie smutne)

-Do cholery, Belcourt! Gdzie jesteś? - głos premiera daleki był od zwykłego opanowania. Powiem więcej. Po raz pierwszy słyszałam, by był wytrącony z równowagi.
-Nnnnoo... - zająknęłam się, nieco zdziwiona jego postawą - przed szpitalem. Właśnie mnie wypuścili.
-A Elias?
-Nie wiem. Pewnie u siebie w biurze, mówił, że ma coś ważnego do zrobienia.
-Masz tam być za dziesięć minut. Koniecznie - powiedział zdenerwowany, po czym dodał coś, co brzmiało jak błaganie kogoś, kto jest naprawdę zdesperowany - Proszę. Za chwilę wyślę ci wszystko, czego się dowiedziałem.
-Tak jest - odrzekłam, ale premier zapewne tego nie usłyszał, bo się rozłączył. Dobra. To było dziwne. Jako że Staliński podstawił mi z powrotem mój samochód na szpitalny parking, to dojechanie w dziesięć minut do jego siedziby wydawało mi się dość realne. Wsiadłam do samochodu i, łamiąc wszelkie możliwe przepisy dotyczące prędkości lub bezpieczeństwa na drodze, mknęłam ulicami Ainelysnart. Widać, że mój trud się opłacił, bo byłam na parkingu kilka minut przed czasem, a jako że musiałam podejść jeszcze kawałek, to czas ten był wprost idealny. Idąc w stronę biura Stalińskiego, odpaliłam telefon i zerknęłam na zdjęcie, które wysłał mi premier. W miarę czytania krew dosłownie zamarzała mi w żyłach, a treść dokumentu  powodowała, że niemal biegłam.

Drogi(mamy nadzieję dużo otrzymać za pańską głowę) panie Premierze(spokojnie, już niedługo)!
   Mamy nadzieję, że przysporzyliśmy panu mnóstwa kłopotów naszym występkiem, bo Pan nam tak. Pański człowiek zamordował naszych dwóch zaufanych strzelców. Spokojnie, spokojnie, odbierzemy to, co się nam należy. Mamy nadzieję, że pod koniec będzie pan przerażony jak królik na nagonce. Otaczają pana nasi. Proszę się nie martwić. Nic panu nie zrobią. Na ten dowód poniżej ma pan datę swojej śmierci jako oznakę naszej dobrej woli. Dla ułatwienia naszej pracy najpierw pozbędziemy się pańskich przyjaciół, ministrów, wszystkich zaufanych.  Co pan na to, żeby się z nami umówić na pewien kompromis? Żartowaliśmy. I tak cię zabijemy. No to tak. Z góry gratulujemy ładnego nekrologu i epitafium.
Z wyrazami pogardy,
Nienazwani mordercy
P.S. Drwi z blizn, kto nigdy nie doświadczył ran. Drwi ze śmierci ten, kto sam ją zadał.

 Pod spodem była również lista nazwisk, wraz z datami. Śmierć premiera miała mieć miejsce za dwa tygodnie, moja (och, jakże się wzruszyłam, że o mnie pomyśleli) dokładnie za tydzień, w międzyczasie ministrów i doradców Leniniewskiego. Na datę dzisiejszą również było coś zapisane. Puściłam się biegiem.
04.
Wpisałam kod do biura
11.
Otworzyłam drzwi.
2032 r.
Wbiegłam po schodach i rzuciłam się ku drzwiom do gabinetu Eliasa, ignorując sekretarkę, a właściwie jej brak.
To dzisiaj.
Otworzyłam drzwi bez pukania.
Śmierć Eliasa Stalińskiego.
Elias wstał, gdy tylko mnie zobaczył. 
-Co się stało, Camille?
-Szybko, musisz odejść w inne miejsce. Szybko. Zabiją cię. Błagam - mówiłam nieskładnie.
-Uspokój się. Co się stało. Wyjaśnij to powoli i spokojnie.
-Nie! - krzyknęłam i ruszyłam w jego stronę. Gdy byłam dosłownie kilkanaście centymetrów od niego, usłyszałam trzask szkła. Na twarzy Eliasa pojawił się wyraz zdziwienia, a na białej koszuli wykwitła czerwona plama. Upadł do tyłu, jednak, dzięki niewielkiej odległości między nami, udało mi się go złapać i ułożyć delikatnie na ziemi.
-Choleracholeracholeracholera - szeptałam, starając się zatamować krwawienie z rany na piersi. - Proszę, proszę. Błągam. Nie zostawiaj mnie, Eliasie. Nie możesz teraz umrzeć. Nie teraz.  - Krew ciekła mi między palcami. Tym razem nie była moja, czego bardzo żałowałam. Obraz lekko mi się zamazał, gdy z oczu wypłynęły mi łzy.
-Nie płacz - powiedział cicho Elias - Nowy przywódca Mafii Pectis nie może płakać z takich błahych powodów - dodał, za co miałam ochotę nim potrząsnąć.
-Nie mów tak. Wyjdziesz z tego - zapewniłam go gorliwie, co miało pocieszyć zarówno jego jak i mnie.
-Wszyscy tak mówią. Testament jest w skrytce, do której kodem jest 2306 - powiedział, a na jego twarzy pojawił się ledwie dostrzegalny uśmiech. - Musisz uważać na Leniniewskiego. Będzie wściekły. Na mnie, na siebie, na wszystkich. I na ciebie też. Zdobądź jego zaufanie. On... jest samotny. Potrzebuje przyjaciela.
-Ty nim jesteś! - niemalże krzyknęłam. - Zadzwonię na pogotowie. Już wyciągałam rękę po telefon, gdy poczułam dłoń Eliasa na swojej.
-To nie ma sensu, wiesz? I tak umrę. I myślę, że już się z tym pogodziłem - zapewnił. Jednak w jego oczach widziałam strach. Elias Staliński bał się śmierci tak jak każdy inny człowiek.
-Na pewno pójdziesz do nieba. Tak myślę - wyznałam cicho.
-Wiesz, że to zakazane? Wiara i inne głupoty - zapytał, choć nie wyglądał na pewnego.
-Wiem. Jednak wiem również, że każdy w coś wierzy. Człowiek bez wiary jest pusty.
-Więc w co wierzysz? - zapytał ciszej niż wcześniej. Niemalże widziałam, jak uchodzi z niego życie. Jego ręka opadła z mojej dłoni. Pierś przestała się unosić i opadać.
-W miłość - odparłam - Wierzę w miłość. I kocham cię, Eliasie Staliński. - pochyliłam się nad nim, moje usta dotknęły jego chłodnych warg. Była to forma pożegnania, gdy jeszcze jakoś nad sobą panowałam. Potem przygarnęłam go do siebie, a z mojej piersi wydarł się szloch. Wtedy przez drzwi wszedł Leniniewski. Gdy tylko zobaczył mnie, całą we krwi, tulącą do siebie martwego Eliasa.... Jego twarz wykrzywił smutek, a potem wściekłość. Zaklął paskudnie, a potem skierował na mnie swój gniew. 
-A może to ty go zabiłaś, co?! - krzyknął. - Wiedziałaś, że otrzymałem waszą wiadomość i postanowiłaś załatwić to jak najszybciej, co?! - te słowa zadziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Odłożyłam ciało mojego ukochanego na ziemię i wstałam.
-Ja?! Jak możesz?! Jesteś potworem. - wykrzyczałam, nie myśląc nawet, że obrażam premiera. - Ja?! - z moich ust wydarł się szaleńczy śmiech - Kochałam go! Kochałam go, pieprzony urzędasie!
-Kochałaś? Przez.... - uspokoił się trochę, wyglądając na naprawdę zbitego z pantałyku. - Przez ten cały czas?
-Zawsze.
-Byłaś wierna jemu, ale czy nie zdradzisz mnie przy pierwszej okazji? - odsunęłam  połę jego marynarki i wydarłam stamtąd broń. Naładowałam i przyłożyłam sobie do skroni. W gruncie rzeczy było mi już wszystko jedno. Śmierć byłaby mi bardzo na rękę.
-Mogę zginąć za ciebie, jeśli tego chcesz.
-Nie. Myślę, że to nie będzie konieczne. To nie twojej śmierci teraz potrzebuję. Ale pamiętaj. Nie ufam ci. Jeden zły ruch i sam cię zabiję - skinęłam głową. Na jego ustach pojawił się cień uśmiechu, cień dawnego Władysława Leniniewskiego. Cień dawnego opanowanego premiera. - Świetnie. W takim razie nie mam innego wyboru. Mianuję cię nową przywódczynią Mafii Pectis. Służ mi wiernie, a wynagrodzę ci to. Zdradź mnie, a poniesiesz konsekwencje. Pracuj na chwałę swojej mafii i rządu. Gratuluję - teraz na jego twarzy zagościł smutek. Uścisnęłam wyciągniętą przez niego dłoń. Choć bez większego entuzjazmu. Słowa wypowiedziane przez premiera wbijały się w moje serce jak noże. Czyniły ze mnie wrak człowieka. Jednak nie mogłam zostawić mafii i Władysława samych. Nie tego chciałby Elias.
-Twoje pierwsze zadanie. Sprowadź morderców do sądu lub zabij ich. Nie mam nic przeciwko. 
-Jeśli... Wiesz... Chcesz się pożegnać, to... zostawię cię samego - powiedziałam, nie mogąc dłużej być w pokoju z... Eliasem
-Dziękuję. Myślę, że sobie poradzisz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz