24 listopada 2017

Co uknuła Chloe, czyli o tym, dlaczego biały rogal nie lubi kamieni szlachetnych


---------------------------------------------------------------

JD twierdzi, że dobrze sobie radzisz i powinnam dać ci możliwość awansu. Dobrze. Sprawdzimy czy dobrze Cię ocenił.

Chcę, żebyś włamała się dla mnie do głównej siedziby Menthis corp. i wykradła dla mnie ich plany strategiczne na najbliższe lata.

Nie spieprz tego.
Chloe

---------------------------------------------------------------

Nic mi do tego, ale JD bał się napisać, więc przekazuję ci informacje od niego. 
Powiem wprost. To pułapka! Chloe wcale nie ma ochoty nikogo awansować (chyba nawet pokłóciła się o ciebie z JD lol), jednak Yukio podpuścił ją i ostatecznie się z nim założyła, że nie dasz rady wykonać zadania. Niezależnie od tego czy ci się uda, czy nie sztorm jest nieunikniony ;_; więc się nie przejmuj i daj z siebie wszystko! :D
W Menthis na pewno będą ostrzeżeni o twoich zamiarach, a plany, które podesłała ci Chloe zapewne są fałszywe, więc lepiej będzie, jeśli sama zrobisz zwiad. 
Nie ufaj nikomu ;_; Nie wiadomo, co nasza szefowa jest w stanie zrobić dla zakładu.
Powodzenia Szafirku ^^
Kumiko

---------------------------------------------------------------


Zamknęłam z wściekłością laptopa. A więc tak Chloe zamierza to rozegrać? Postukałam palcem w kolano. Już ja jej pokażę. Menthis corp się mnie spodziewa, tak? No cóż, mili państwo, chyba jednak będziecie musieli odwołać to jakże pięknie zapowiadające się przyjęcie z przyłapaniem mnie w roli głównej. Zastanowiłam się chwilę. Chloe zna mój system działania, więc to musi być coś, czego się nie spodziewa. Hm, mówią, że najciemniej jest pod latarnią, prawda? Może i coś w tym jest, ale na początku przydałoby się zrobić porządne rozeznanie w sytuacji? Jak dobrze, że mam gdzieś w szafce stare plany siedziby Menthisu. Wiedziałam, żeby nie wyrzucać informacji zdobytych na początku mojej słabo zapowiadającej się kariery. Dobrze, że Księżyc nie wie o wszystkim, co się dzieje z jej podwładnymi. Podeszłam więc do komody stojącej na końcu salonu i wyjęłam z niej dość cienką teczkę z wielkim "M" napisanym czarnym markerem. W środku znajdowało się niewiele - jedynie plany i coś tam o przywódcy organizacji. Jednak to wystarczyło. Wyjęłam plany, które mnie interesowały i, z ciekawości, ponownie usiadłam przed laptopem. Pobrałam fałszywki od Chloe do porównania. Chciałam przekonać się, czy faktycznie wystawiła mnie dla zakładu, ale wiedziałam, że to prawie pewne. Ona nie lubi przegrywać i wyznaje zasadę "po trupach do celu". I rzeczywiście, plany delikatnie się różniły. To były niewielkie zmiany, przesunięcie niektórych pokoi, inne miejsca szybów wentylacyjnych czy alarmów, ale to wystarczyłoby do pogrzebania mojej misji zanim by się dobrze zaczęła. Prychnęłam pod nosem zniesmaczona. Wysłałam tylko odpowiedź do Kumiko z podziękowaniem za ostrzeżenie, a sama zabrałam się do obmyślania dalszej części planu. "Najciemniej jest pod latarnią" - dźwięczało mi w głowie. Świetnie. Więc zrobię coś nieprzewidywalnego. Coś, co kłóci się ze wszystkimi moimi działaniami podjętymi do tej pory. Coś, czego sama bym się po sobie nie spodziewała. I coś, co będzie wymagało ode mnie najwyższych kwalifikacji i wielkich umiejętności. Założyłam kosmyk włosów za ucho i przygryzłam wargę, rozważając dobre i złe strony moich zamiarów. Jeśli mnie złapią, skończę beznadziejnie. I wtedy to już nie będzie kwestia odsiadki w więzieniu. A bycie królikiem doświadczalnym na obcym terytorium też mi się nie uśmiecha. Jednak jeżeli pójdę za tropem Chloe, to i tak wyjdzie na to samo. Ryzyko jest duże. Ale, według mnie, warte podjęcia. Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Tak, zaatakuję inaczej niż zwykle. I zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni.

***

Stanęłam przed lustrem pełna podziwu dla samej siebie. Ubrana byłam w obcisłą kremową spódnicę i lekko błękitną koszulę. Na stopy założyłam czarne szpilki, które podwyższały mnie o kilka centymetrów, blond włosy upięłam w ciasny kok, na dłonie naciągnęłam cieliste rękawiczki, a na nosie widniały czarne okulary zerówki. Usta podkreśliłam mocno czerwoną pomadką, czego zwykle nie robię, a oczy zostawiłam naturalne. Nałożyłam jedynie koloryzujące na granatowo soczewki, by mieć choć trochę poczucia, że ta dziewczyna w lustrze to nadal ja. Dodatkowo przeklinałam moją głupotę za tak charakterystyczny talizman, który, oczywiście, również musiałam zdjąć z głowy. Stwierdziłam jednak, że nigdzie się bez niego nie ruszam, więc najzwyczajniej w świecie owinęłam go sobie wokół nadgarstka, a przydługi łańcuszek zakamuflowałam mnóstwem innych bransoletek. Spojrzałam na zegarek. Równo trzynasta. Wzięłam dwa głębokie oddechy, poprawiłam bransoletki i zgarnęłam ze stolika dużą elegancką czarną torebkę, którą zawiesiłam sobie na przedramieniu. Sprawdziłam, czy mam w niej teczkę, długopis i sfałszowane dokumenty, po czym otworzyłam drzwi. Ostatni raz spojrzałam na moje mieszkanie, zastanawiając się, co będzie, gdy mi się nie uda. Szybko jednak odegnałam od siebie te myśli. Zamknęłam drzwi na klucz i zjechałam windą na parter, kierując się do wyjścia z budynku. Na Arenę Czwartą postanowiłam pojechać taksówką i już po kilkunastu minutach stałam przed oszklonymi drzwiami obrotowymi. Wzięłam głęboki oddech i pewnym krokiem przeszłam obok stojącego nieruchomo ochroniarza. Skierowałam się na prawo do swego rodzaju recepcji. Musiałam mieć naprawdę ostrą minę, bo ludzie jak na zawołanie usuwali mi się z drogi. Moja torebka poruszyła się lekko, a ja od razu zacisnęłam mocniej dłoń. "Lizzy, proszę" - błagałam w myślach. - "Siedź cicho".
- Słucham? - zapytał mechanicznie siedzący za szybą rudowłosy chłopak, nawet nie podnosząc na mnie wzroku. Chrząknęłam znacząco, wyciągając z torebki sfałszowane dokumenty. Recepcjonista spojrzał na mnie pytająco.
- Kontrola z ramienia urzędu, wydział do spraw walki z przekrętami gospodarczymi - powiedziałam ostro, ale spokojnie, podsuwając rudzielcowi legitymację pod nos. - Dzień dobry.
Chłopak zmrużył oczy, przysunął się bliżej dokumentu, oglądając go wnikliwie, podczas gdy moje serce prawie dostawało palpitacji ze stresu. W końcu chyba nie zauważył niczego podejrzanego, bo tylko spojrzał na mnie ze sztucznym uśmiechem.
- Panna Armano, zgadza się? - zapytał, a ja szybko zorientowałam się, co jest grane.
- Argadno - poprawiłam go z westchnieniem, chowając legitymację do torebki. Wiem, co mam na sfałszowanych dokumentach. - Dlaczego każdy to myli? - zapytałam retorycznie, krzywiąc się teatralnie. Rudowłosy skinął głową.
- Co taka piękna urzędniczka robi w naszym pięknym laboratorium? - kontynuował. Wzruszyłam ramionami.
- Dostaliśmy zgłoszenie, że nie płacicie prawidłowo rachunków i fałszujecie faktury - odpowiedziałam spokojnie.
- Ależ nic podobnego! - zaprzeczył natychmiast. - Jesteśmy dobrze pro...
- Panie, ja tu nie przyszłam dla zabawy - przerwałam mu ostro. - Dostaliśmy zgłoszenie, wysłali mnie, żebym to sprawdziła. Mnie też się nie chce tu być, ale taką mam pracę. Więc niech mi pan nie utrudnia zadania, z łaski swojej, i po prostu zaprowadzi do głównego księgowego, do szefa oraz do archiwum, ja stwierdzę czy zaszło tu jakieś przestępstwo, czy nie i więcej mnie pan, mam nadzieję, nie zobaczy.
Chłopak wyglądał, jakby chwilę się nad czymś zastanawiał.
- Niestety nie wolno mi samemu podejmować takich decyzji - oznajmił w końcu, wciąż ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- Mój czas to pieniądz - ostrzegłam go. - Proszę zadzwonić do przełożonego, jeśli pan sam nie zna rozkładu pomieszczeń i nie ma takiej władzy, by kogoś mi przydzielić.
Rudowłosy zacisnął mocno usta, ale odsunął się i sięgnął po telefon. Powiedział coś do słuchawki, a ja ostentacyjnie postukałam paznokciami w blat. W końcu recepcjonista znów zbliżył się do okienka.
- Oczywiście, panno Argadno, przepraszam za to zamieszanie - wrócił do poprzedniego tonu i wyrazu twarzy. - Nasz ochroniarz zaprowadzi panią tam, gdzie pani potrzebuje. Aha, tylko jeszcze jedno. Poproszę o pani torebkę. Muszę ją prześwietlić. Rozumie pani, na teren tej posiadłości nie można wnosić żadnej broni czy innych niepożądanych przedmiotów - oświadczył z przepraszającym uśmiechem.
- Ależ oczywiście - powiedziałam, nie ujawniając swojego zaskoczenia. Postawiłam torebkę przy okienku, a gdy wziął ją do rąk, z ulgą zobaczyłam znikający pod blatem zielony ogon. Odetchnęłam w duchu. Teraz jedyne co tam znajdzie, to teczka z "papierami do kontroli", długopis, legitymację, sfałszowany dowód i parę drobniaków. Zgodnie z moimi oczekiwaniami, chłopak po chwili oddał mi torebkę.
- Archiwum schodami w dół i na prawo - oznajmił szorstko ochroniarz, przepuszczając mnie pierwszą. Pewnym krokiem ruszyłam przed siebie. Dobrze wiedziałam, że to nie tam znajdują się informacje, których szukam. I tu również miałam rację, nie wyszłam stamtąd jakoś specjalnie bogatsza o nowe informacje. U głównej księgowej też nie było czego szukać, po prostu przydała się do przykrywki. Miałam tylko nadzieję, że nie poznała się na mojej beznadziejnej znajomości ekonomii.
- Teraz do szefa - rozkazałam, zaznaczając na liście przypadkowy punkt.
- Niestety, szefa dzisiaj nie ma - stwierdził ochroniarz, chcąc wyprowadzić mnie do wyjścia.
- Bez podpisu szefa lub chociaż jego zastępcy nie będę mogła zakończyć kontroli - oznajmiłam szorstko, zatrzymując się na środku korytarza.
- To nie mój problem - wzruszył ramionami mężczyzna.
- Proszę mnie zaprowadzić do zastępcy szefa, reszta mało mnie interesuje - powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Słuchaj no, panieneczko - zaczął wkurzony ochroniarz, przybliżając się do mnie niebezpiecznie.
- Spokojnie, spokojnie - zaoponował nagle głos, który znałam z recepcji. - Możesz wracać, ja panią obsłużę.
Zmierzyłam go podejrzliwym wzrokiem.
- A jednak ma pan odpowiednie uprawnienia? - spytałam zimno.
- Oczywiście - uśmiechnął się rudzielec. - To wcześniej było dla zmyłki. Zapraszam do gabinetu szefa.
Weszliśmy do ogromnego, nowoczesnego pomieszczenia. Chłopak zasiadł po jednej stronie biurka i ja, ku jego zdziwieniu, zrobiłam to samo. Zauważyłam zamkniętą na klucz szafkę, w której mogło być coś istotnego. I zauważyłam znajomy zielony ogon przebiegający po mojej torebce. Oparłam się o biurko tak, by zasłonić szafkę. Z mankietu koszuli wysunęłam wsuwkę, którą ostrożnie wsunęłam do dziurki od klucza. Reszta należała już do mojej jaszczurki.
- Eee, wszystko w porządku? - zająknął się rudowłosy, podnosząc się z krzesła. Zaczęłam się teatralnie wachlować wolną ręką. W drugiej, za plecami wciąż trzymałam torebkę.
- Strasznie tu duszno - powiedziałam słabo. - Jakoś średnio się czuję.
- Zbladła pani - stwierdził, a w jego głosie wyczułam lekką panikę. - Może otworzę okno? - zapytał.
- Och tak, proszę.
Chłopak odwrócił się, podszedł do okna i otworzył je na oścież. Ja tymczasem zrobiłam to samo z szafką. Na szczęście Lizzy udało się jakoś obejść ten zamek.
- Lepiej? - zapytał przerażony chłopak, odwracając się do mnie. Przyłożyłam dłoń do czoła.
- Ma pan może jakąś wodę? - wychrypiałam. - Czasem mi się zdarzają takie napady - wyjaśniłam słabo. - Woda powinna pomóc.
- Tak, oczywiście! - ożywił się chłopak. - Proszę się oprzeć, ja zaraz wracam! - zawołał, po czym wybiegł z gabinetu. Ja natomiast szybko sprawdziłam zawartość szuflady. Nie było tam zupełnie niczego. A przynajmniej tak mi się zdawało. Słyszałam już kroki blisko drzwi, gdy w oczy rzuciła mi się kartka zapisana odręcznym pismem. Zdążyłam zauważyć jedynie słowo "Noctis", więc szybko wrzuciłam arkusz do torebki. Nie zdążyłam nawet zamknąć szafki, gdy w progu pojawił się rudowłosy recepcjonista. Spojrzał na mnie lekko zdziwiony, na co ja teatralnie zachwiałam się, jedną rękę przykładając do głowy, a drugą opierając się o biurko, by rzekomo nie upaść. Jęknęłam też z bólem, co zagłuszyło dźwięk zamykanej biodrem szuflady.
- Proszę się napić - chłopak podsunął mi kubek wody, a dłonią mocno przytrzymał mnie za łokieć. Upiłam kilka łyków, nie dotykając krawędzią naczynia do ust. Chłopakowi na szczęście nie rzuciło się to w oczy, bo skupiał się na patrzeniu w inny punkt. Dopiero gdy odchylałam kubek, chcąc go odstawić, dotknęłam dolną wargą jego powierzchni, zostawiając tam czerwony ślad, ale nie zostawiając śliny. Odczekałam chwilę, po czym odchrząknęłam i oderwałam dłonie od biurka.
- Już w porządku - zapewniłam, choć cały czas miałam lekką chrypę. - Poproszę o podpis tutaj - pokazałam miejsce na końcu wyjętego przeze mnie dokumentu - i już mnie nie ma.
- Oczywiście - odpowiedział chłopak, znów przybierając profesjonalny ton. Wnikliwie przeczytał całą notatkę z "kontroli", a następnie złożył swój podpis w wyznaczonym miejscu.
- Proszę dopisać, że w imieniu szefa - pouczyłam go, wciąż dość słabym tonem. Rudowłosy wykonał moje polecenie, po czym oddał mi dokumenty.
- Dziękuję bardzo - uśmiechnęłam się, wrzucając wszystko do torebki. - Wygląda na to, że zawiadomienie było fałszywe. Nie znalazłam tu żadnej nieprawidłowości.
- Mówiłem pani od samego początku - stwierdził chłopak.
- A ja mówiłam panu, że muszę wykonać swoją robotę - odcięłam się. - Za coś mi przecież płacą. Odprowadzi mnie pan do wyjścia czy sama mam trafić? - zapytałam, unosząc brew.
- Odprowadzę, oczywiście - oznajmił szybko i oboje wyszliśmy z gabinetu. Odetchnęłam z ulgą, widząc oszklone drzwi coraz bliżej i bliżej. Już miałam wychodzić, gdy mój "przyjaciel" po raz kolejny mnie zawołał. Moje serce prawie stanęło, jednak odwróciłam się z opanowaniem. Ten tylko wcisnął mi w dłoń karteczkę i odszedł z uśmiechem. Tym razem odetchnęłam z ulgą dopiero po wyjściu z tego okropnego budynku. Wsiadłam do najbliżej stojącej taksówki i spojrzałam na karteczkę. "Niech pani zadzwoni :)" Prychnęłam z niedowierzaniem, drąc papier na strzępy i wrzucając do torebki, co poskutkowało dezaprobatą mojej jaszczurki, która natychmiast przeniosła się na moje ramię. Będąc już w domu, wyjęłam arkusz ukradziony z gabinetu von Alwasa. W oczy natychmiast rzucił mi się jeden podpunkt, jednak teraz miałam czas, by przeczytać go do końca. "Noctis na razie zostawić w spokoju, współpraca z Chloe układa się bardzo owocnie, obiecała przenieść do nas kilku najlepszych ludzi w zamian za odpowiednią zapłatę. Nie zamierzamy jej zapłacić, oczywiście. A jeśli coś pójdzie nie tak, nie widzę przeszkód do rozpoczęcia z Noctisem otwartej wojny". "Hm, cóż, Księżycu, nie ma za co" - pomyślałam kwaśno. Tyle zachodu dla informacji, które były wiadome od samego początku. Ale przynajmniej udowodniłam sobie i Chloe, że jestem coś warta. I że należy doceniać moje umiejętności. No i w końcu mogę zdjąć te cholerne okulary.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz