1 listopada 2017

Państwo po 26 października 2032 roku

  John Silverlake rozluźnił profesjonalnie krawat i przeleciał palcami po nieco tłustych włosach. Wszystko gotowe? Tak panie premierze. Wszyscy zebrani już są. Czekają na pana. Cicha rozmowa, jedynie po to, by wypełnić czymś ciszę panującą za kulisami, nie słyszana przez oczekujący na zewnątrz tłum. Wieża nie widziała jeszcze tylu ludzi w jednym miejscu. Za czasów Leniniewskiego pewnie od razu pojawiliby się w nim szpiedzy SJEW-u, wypatrujący wrogów kraju, jednak dzisiaj nikt się nie obawiał. Nowy premier. Nowe zasady. Przedstawiciele podziemnych organizacji witali się krótkimi skinieniami głów, czasem ponurym uśmiechem czy lekceważącym odwróceniem wzroku. Nikt nie chciał dać po sobie znać jakie uczucia wzbudziła w nim zmiana. Nikt nie chciał przedwcześnie zdradzać się ze swoim nastawieniem do nowego rządu.
  Wreszcie ich oczekiwanie dobiegło końca. Energicznym krokiem, z jedną ręką wsuniętą do kieszeni i luźno powiewającym krawatem na scenę wyszedł on. John Silverlake.
  Przemówienie było długie i dla wszystkich słuchających oczywistym było, że nie napisał go nowy premier. Było zbyt dobrze skonstruowane. Pierwszym stwierdzeniem nowego premiera była zmiana języka urzędowego. Polski miał ustąpić angielskiemu.

- Po tem przeszedł do zagadnienia likwidacji Areny 9 - relacjonował niski, przystojny blondyn w okrągłych okularach na nieco zadartym nosie. - Ma się tym zająć niezwłocznie. Maszyny burzące zaczną wkraczać od zachodu już w piątek, w sobotę wystartują również te od wschodu, po czym będą zmierzać ku środkowi. Daje nam to co najmniej tydzień na przeorganizowanie i ewakuację.
- Mówił coś o losie, jaki przeznaczył mafii? - Camille obracała w palcach długopis, nie patrząc na podwładnego.
- Mówił, że na tej wyspie nie ma miejsca poplecznikom starego, zbrodniczego ładu. To za pewne tyczy się również nas. Zapewne będzie pani musiała borykać się z niechęciom ze strony rządu dla jakiegokolwiek działania, podjętego przez panią. Po ostatniej akcji było o pani dość głośno, co raczej nie przysporzyło pani przyjaciół. - Mężczyzna poprawił okulary.
- O mnie się nie martw, ja sobie radę dam - ucięła dziewczyna. - Lepiej dowiedz się, jakie plany ma nasz dawny suweren, skoro zrzucono go z tronu.
- Zapewne będzie niezadowolony, że dopuściliśmy do tej sytuacji i niezbyt skory do rozmów. - Blondyn westchnął.
- Po prostu się tym zajmij - ucięła nowa szefowa Mafii Pectis.

- To nie powinno być dla nas problemem. - Chloe westchnęła. Całe to zamieszanie, związane ze zmianą premiera ją nużyło. A teraz jeszcze będą musieli przenieść swoją główną kwaterę gdzie indziej. Uciążliwość. Na dodatek zapewne wszyscy będą chcieli zrobić to w tym samym czasie i znając życie kilka razy wpadnie na jakichś idiotów z innych gangów. No i trzeba się dobrze ustawić w państwie. Nawet jeśli podczas wyborów gang Noctis zachował neutralność to teraz, gdy dobiegły one końca, musiał zakręcić się wokół Silverlake'a, by zyskać jego wsparcie. Nie dobrze jest mieć w osobie rządzącej wroga. - Dziękuję Yuki, możesz już iść utopić się w jakimś stawie. Aha, tylko zawołaj po drodze J.D. Potrzebuję jego milczenia w pewnej sprawie.

  Nico pokiwał głową. Szybko zgodził się na wszystkie warunki, oferowane mu przez urzędnika Silverlake'a - pozwalały mu one kontynuować badania i zapewniały dodatkowe wsparcie finansowe. Urzędnik wspomniał też o jakiejś broni, która jest w drodze i niebawem trafi do ich laboratorium. Sytuacja nie mogła ułożyć się lepiej. Arena dziewiąta przestaje istnieć, a gang Menthis niebawem stanie się legalnym przedsiębiorstwem high-tech, zarabiającym na sprzedaży technologii oraz eksperymentującym na boku za zgodą głowy państwa. Wilkom zostanie nieźle utarty nos. Pan Alwas nie znał jeszcze szczegółów, jednak doszły go słuchy o nowym, rządowym programie intensywnego polowania i eksterminacji. Leniniewski tak na prawdę nigdy nie chciał wytępić ich na dobre. Nico zdawał sobie sprawę, że im dłużej zwlekał z rozwiązaniem tego problemu, tym mniej istotny wydawał się on mieszkańcom kraju, by w końcu zaakceptowali oni niewielki odsetek dziwaków, hasających swobodnie po wyspie. To było naturalne. W naturalny sposób mogło się przerodzić w akceptację społeczną i polityczną, a wtedy już nie mógłby się zemścić za zamieszanie, które wywołała ta pieprzona Alpha.
  Taaak. Sytuacja na prawdę nie mogła ułożyć się lepiej.

- Heee? Emerytura? Nie chcę jeszcze przechodzić na emeryturę.
  Siergiejew Mielentij uśmiechnął się dobrodusznie. Naprzeciwko niego, za trójką celujących w niego z karabinów żołnierzy, stała wysoka, szczupła blondynka, w eleganckiej marynarce i spódnicy, uczesana w schludny kok.
- Niech pan posłucha uważnie, bo nie będę drugi raz powtarzać. - Kobieta mówiła donośnym, nie znoszącym sprzeciwu głosem, przewiercając, zupełnie nic sobie z tego nie robiącego generała, wzrokiem. - Może pan to zrobić dobrowolnie lub możemy pana do tego zmusić. To od pana...
  W powietrzu świsnęła stal i broń w rękach żołnierzy rozpadła się na pół. Przed Siergiejewem znikąd zmaterializowała się krótkowłosa blondynka, ściskająca w dłoni szablę. Jej błękitne oczy były lodowate jak stal jej miecza, niosąc ze sobą widmo śmierci.
- Laro, nie ładnie tak witać gości mieczem - zganił podwładną, co nie wpłynęło w żaden sposób na przyjętą przez panią generał broni postawę. - Widzisz ty - tu zwrócił się już do zaskoczonej urzędniczki - Lara nie lubi, gdy ktoś do mnie mierzy. Robi się wtedy strasznie nieprzewidywalna i nie jestem w stanie jej kontrolować. Cóż za wstyd. Więc może pójdziemy do mojego gabinetu i tam porozmawiamy o twoim zmartwieniu?
- Na twoim miejscu, Siergiejew, nie uśmiechałbym się tak głupio. Jesteś na przegranej pozycji. - Groźny, męski głos dobiegł z przeciwnego końca korytarza. W jednej chwili dłoń rosjanina z pistoletem kapiszonowym w ręku znalazła się na wysokości głosy znacznie od niego niższego koreańczyka - który swoją drogą nie był mu dłużny. - Dobrze wiesz, że masz jeden strzał i wariatkę ze szpadą. Jeśli dojdzie do walki nie wyjdziesz z tego żywy, Siergiejew.

  "Siergiejew Mielentij oraz jego zastępczyni, Lara von Treskov zostali aresztowani za napad na urzędnika państwowego." - głosił nagłówek gazety, porzuconej gdzieś pośrodku niczego - po środku terenów gangu Siktis. W całej grupie panowało wrzenie. Jak dotąd nikt poważnie nie myślał, że mogą stracić domy, a teraz, kiedy perspektywa ta stała się tak bliska podziały, które dość regularnie zachodziły w środowisku grupy, stały się jeszcze gwałtowniejsze i intensywniejsze. Drogą pantoflową poruszały się informacje z zespołu do zespołu, grupy go grupy.
Będą nas ewakuować.
Nie będą nas ewakuować.
Wszystkich nas zabiją.
To bzdura, dostaniemy domu w Jedynce.
Rozpylą gaz i wjadą buldożerami.
Opinia publiczna nie pozwoli nas wymordować.
Wojsko jest już w drodze.
Nadchodzi dzień Bożego gniewu! Strzeżcie się niewierni!
Idioci, żadnego końca świata nie będzie!
  Zamieszanie stawało się z dnia na dzień coraz większe i w końcu nikt nie wiedział, co się wokół niego dzieje.
  A prawda była taka, że faktycznie - zbliżało się wojsko, jednak nie by mordować, a by ewakuować ludność. I nie, nie mieli dostać domów w Jedynce, ale już przygotowywano dla nich olbrzymie wieżowce mieszkalne, na granicy Areny 1 i 4, do których mieli zostać przeniesieni na czas odbudowy - lub częściowo na stałe.

- Kiedy airport będzie gotowe? - John kiwał się w swoim fotelu delikatnie.
- Już niedługo, panie premierze - oznajmił bezimienny urzędnik.
- Good, good, Hans - mruknął do siebie mężczyzna, popadając w zadumę.
- Panie premierze, nie nazywam się Hans - zaprotestował urzędnik słabo. - Już panu pięć razy mówiłem, jestem...
- Zanim wrócisz do swoich work upewnij się, że wszyscy członkowie dawnego goverment otrzymali mój list, right Hans? Nie mogę pozwolić, by doszło do some niezręcznych sytuacji z powodu lack of porozumienia między nami. - Silverlake wydawał się wogle nie słyszeć uwag podwładnego. - Tylko fast, fast!
  Urzędnik chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nagle zainteresowane jego osobą spojrzenie Silverlake'a sprawiło, że odeszły mu wszystkie chęci do dyskusji.
- Oczywiście panie premierze.

  Drzwi klatki cicho szczęknęły, odgradzając dziewczynkę od znudzonego mężczyzny w stroju robotnika z przyszytym logiem jeleniej czaszki w kapeluszu kowbojskim na plecach.
- To już wszyscy? - spytał kolegę, który właśnie zamykał sąsiednią klatkę.
- Taaa, fajrand - odparł tamten, szczerząc się. - Zapalisz?
- Jasne stary, czemu nie? - Mężczyźni wzięli po papierosie, po czym odpalili je od jednej zapalniczki.  - Parszywa fucha.
  Robotnik splunął na ziemię.
- Ale dobrze płatna - odparł jego znajomek. - Ty, Andrzej, nie wydaje ci się, że od kilku dni interes jakby lepiej się kręci? No i nie urzędujemy już w tej starej norze.
- No. Dwójka to klasa. Można się tu najebać w chuj w eleganckim lokalu, a oni zapakują cię do limuzyny i podwiozą pod dom! Nie to co u nas.
- No. U nas to najwyżej kopa w dupę mogłeś dostać i tyle. A tutaj?
- Zupełnie inny standard życia. Brawo kapitalizm!
- Przepraszam... - odezwał się piskliwy, dziewczęcy głos za ich plecami.
- Czego, suko? - jeden z mężczyznów odwrócił się.
- Jestem głodna... - mała brunetka wyglądała na prawdę żałośnie. Jej różowa sukieneczka była w strzępach, a włosy rozburzone. Wszędzie widać było plamy sadzy, a na policzku miała zakrzepłą krew.
- Pieprz się - mruknął jeden, a drugi po namyśle rzucił małej papierosa.
- Zatkaj sobie tym ryj - powiedział. - Chodź Zenon, niedobrze mi się robi, jak na nie patrzę.
- Co prawda, to prawda.

  Pomieszczenie wypełniał cichy szum komputerów, a kilkadziesiąt par rąk coś miarowo wystukiwało na klawiaturze. Przystojny blondyn w swoim boksie właśnie przechodził przez skomplikowanie wyglądający problem, natury administracyjnej, miarowo i bez wszelkich emocji pisząc kolejne linijki tekstu.
- Pan Premier Władysław Leniniewski? - zapytał ktoś niepewnie.
- Premier bynajmniej. - Mężczyzna odwrócił się, by spojrzeć w twarz młodego urzędnika, który jednak nie mógł należeć do rządu. Nie zdradziło go jego zachowanie, ani wygląd. Mógłby uchodzić za zwykłego pracownika Wieży. Jednak tylko oni mogli go wciąż nazywać premierem. - Viktor, jeśli mnie pamięć nie myli?
- Tak, proszę pana - przytaknął młody członek gangu Pectis, lustrując spojrzeniem urządzone minimalistyczne, ciasne biuro dawnego władcy wyspy.
- Oh, to - Władysław jakby dopiero teraz zauważył zdziwienie przybysza. - Posiadam magistrat z zakresu administracji państwowej. To naturalne, że zostałem tu przydzielony. Zaproponowałbym, byś usiadł, jednak niestety nie zmieściło się tu drugie krzesło. Mniemam, że przysłała cię panna Belcourt?
  Młodzieniec skinął głową.
- Możesz jej powiedzieć, że mam się dobrze, czego nie można powiedzieć o moim bliskim przyjacielu, Siergiejewu. A prawdę mówiąc wolałbym jeszcze go ujrzeć w dobrym zdrowiu.
  Młody członek Gangu Pectis patrzył na tego opanowanego człowieka, zupełnie nie pasującego do ciasnego, urzędniczego boksu. A jednocześnie... wydawała się czuć w nim dobrze
- Czegoś jeszcze potrzebujesz, Viktorze Lawshack? - spytał spokojnym, sugerującym że ten spokój szybko może ustąpić miejsca czemuś innemu, głosem Władysław.
- Przekażę pana słowa komu trzeba - zapewnił Viktor i wyszedł z boksu, nerwowo poprawiając okulary.
  Władysław Lenieniwski, dawny premier Ainelysnart, wrócił do rozwiązywania problemu na komputerze.

- Myślałam, że gorzej być nie może - powiedziała Argona, parząc nieruchomo na Mixi, stojącą tuż obok niej.
  Obie wilczyce stały w cieniu kamienicy na Arenie Pierwszej w jednaj z bocznych uliczek, które przechodnie obojętnie mijali.
- Wszyscy nasi, ukrywający się w świecie ludzi zostali spacyfikowani i wzięci do bazy SJEW-u. Oczywiście wielu z nich udało się uciec. Gdy oddział wpadł do mojego domu przewodziła nim nieznany mi mężczyzna. Koreańczyk.
- Musieli wymienić przywództwo... w końcu Siergiejew był bliskim przyjacielem Premiera. - Argona pokiwała głową, jakby sobie przytakując. - Co jeszcze?
- Nie mamy dokąd pójść, Argo. Wszystkie bazy zostały wykryte, wszystkie domy są zabezpieczone. Arena Dziewiąta wkrótce przestanie istnieć. To już nie jest ten sam kraj, co do niedawna. To nie jest ta sama wojna! - Mixi spojrzała na siostrę, zaciskając pięści i usta.
- Wiem Mixi. Jednak to nas nie zniszczy. Będziemy szybcy. Szybsi, niż wróg się spodziewa. Nie pozostaniemy długo w jednym miejscu, będziemy unikać kontaktów. Poszukamy innego sposobu, by się porozumiewać. Nie możemy już dłużej udawać, że jesteśmy ludźmi, a nie możemy stać się na powrót wilkami. Póki co pozostaje nam więc robić tylko jedno.
- Co takiego?
- Przeżyć Mixi. Za wszelką cenę musimy przeżyć do czasu, aż nie uda nam się znaleźć drogi prowadzącej do wyjścia z tego konfliktu.
- Słyszysz?
- Tak.
  Wadery wymieniły szybkie spojrzenia i sekundę później z zaułka wybiegł wyjątkowo duży, czarny pies, prosto w wartki nurt ulicy, a znacznie jaśniejsza, uskrzydlona postać, wystrzeliła w górę, znikając ponad dachami budynków.

  Lorem wpadł przez uchylone drzwi do luksusowego apartamentu, niemal potykając się o przewrócony wieszak. Tuzin karabinów maszynowych od razu skierowało się prosto w jego głowę. Chłopak uniósł szybko ręce do góry, jednocześnie wzrokiem szukając tej jednej osoby, którą powinien był tu zastać - a której tu nie było.
- Opuśćcie broń - rozkazał melodyjny, kobiecy głos. Szczęknął metal i wizja kuli, rozszarpujących ciało oddaliła się nieco. - Jak prawem celujecie do niewinnego cywila?
  Zza pleców wojskowych wyłoniła się ubrana w elegancką marynarkę i spódnicę kobieta po trzydziestce, o blond włosach, uczesanych w schludny kok. Biła od niej przytłaczająca pewność siebie i jakaś... moc. Lorem mógł przysiąc, że kiedyś podobna moc już się o niego otarła, jednak nie mógł dopasować twarzy do uczucia.
- Pan jest...? - spytała kobieta, chłodno.
- Lorem Impsum - odpowiedział cicho jasnowłosy, patrząc na nią nieufnie.
- Ah, więc ty jesteś tym poszukiwanym artystą! Świetnie się składa. - Blondynka klasnęła w dłonie i uśmiechnęła się, choć w tym geście nie dało się wyczuć wesołości. -Tylko zastanawia mnie, dlaczego w takim razie tu jesteś. Sądziła, że ukrywasz się przed SJEW-em.
  Spojrzenie Lorema stało się lodowate.
- Prawo się zmieniło - odpowiedział powoli mężczyzna.
- Tak, tak. Zgadza się - potwierdziła kobieta. - Oh, myślałeś, że chcę cię aresztować? Wręcz przeciwnie! Jestem zaszczycona, że trafiłam na tak znanego członka podziemia. Ale dalej mi nie odpowiedziałeś - przypomniała.
  Jasnowłosy nie odpowiedział. Coś w głosie tej kobiety nie podobało mu się coraz bardziej. Mówiła, jakby chciała odwrócić jego uwagę od tej jednej, najważniejszej rzeczy.
- Gdzie mój pan? - zapytał wreszcie zdecydowanie.
- Nie rozumiem, co masz na myśli. - Blondynka zmarszczyła brwi.
- Lexia Cardworth, założyciel podziemia. To jego dom. - Lorem mówił bardzo powoli, ważąc uważnie każde słowo.
- Gdy tu przybyliśmy, nikogo nie było. - Twarz kobiety spoważniała. - Drzwi były otwarte, znaleźliśmy też ślady pazurów w biurze. Oraz krew. Nie nie! Lepiej będzie, jeśli tam nie wejdziesz. Wojskowi badają miejsce zbrodni. Mógłbyś naruszyć jakiś ważny dowód, co zmniejszyłoby szanse na odnalezienie twojego, jak to powiedziałeś? "Pana".
  Jasnowłosy nie wyglądał na przekonanego, jednak kobieta chwyciła go za ramię i pociągnęła w stronę wyjścia.
- Chodźmy w jakieś przyjemniejsze miejsce. Porozmawiamy o przyszłości twojej oraz ZUPA'y, dobrze?

- Nie wygląda na bystrego - ocenił Silverlake, patrząc na starannie uczesanego i nowocześnie ubranego Lorema.
- Tym lepiej, panie premierze - powiedziała kobieta, w duchu nie zgadzając się z przełożonym. Lorem absolutnie nie był osobą, za która wzięła go w pierwszym momencie i mógł zacząć w pewnym momencie sprawiać problemy. Będzie musiała postępować z nim bardzo ostrożnie.
- Może masz rację. Powinien się nadać - westchnął premier. - Zaprowadź go do studia.
  Nie, nie nada się - przeleciało jej przez myśl, jednak tylko pokiwała głową i podeszła do jasnowłosego, by zaprowadzić go do sąsiedniego pomieszczenie, gdzie już na nich czekała aparatura nagrywająca.
- Jesteś gotowy?
  Mężczyzna pokręcił przecząco głową.
- Wchodzisz za minutę - oznajmiła kobieta.

  Znudzony Anthony jadł pączka i przerzucał kanały w telewizorze, gdy nagle jego uwagę przykuła znajoma twarz. Przetarł oczy ze zdziwieniem i nieco pogłośnił dźwięk.
- ...założycielem ZUPA'y.
  Chłopak prawie zakrztusił się ciastem. Bardzo żałował, że nie włączył wcześniej, by dowiedzieć się dokładnie o co chodziło.
- Dalej będę łącznikiem. - Lorem się zaciął. Widać było, jak po jego czole spływają kropelki potu. Był czerwony na twarzy. - Dziękuję.
  Przełączono obraz do studia i nieco zmieszana spikerka, której Dzieciak do tej pory nie widział w telewizji (zdaje się, że zamiast niej była niebieskowłosa, młoda dziewczyna, ale nie miał pewności) czystym, melodyjnym głosem rozwiała wszelkie jego wątpliwości.
- Przed chwilą wystąpił Lorem Impsum, przedstawiciel ZUPA'y, który od dnia dzisiejszego będzie dbał, by prawa artystów nie były łamane na Ainelysnart. Ponadto będzie on przedstawicielem tej organizacji, w imieniu jej założyciela, który nadal pragnie pozostać anonimowy.
Mówiła dla was Ilona Bogudzka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz