23 maja 2016

Od Argony cd. Korso

Gnałam tuż za War Korso, gdy niespodziewany wybuch z prawej strony zmusił mnie do odskoczenia na bok. Musiałam zmrużyć oczy, by opadający powoli pył nie oślepił mnie całkowicie, i dopiero po chwili byłam w stanie odnaleźć wzrokiem mojego przewodnika. Stał, naprzeciw samego siebie. Chyba coś do siebie mówili. Ruszyłam w ich kierunku, jednak to wszystko wydarzyło się zbyt szybko. W promieniach nuklearnego słońca zalśnił lód. Zerwał się niespodziewanie zimny wiatr. Jasna sylwetka wilka została odrzucona z dużą siłą. Potężna eksplozja powaliła mnie na ziemię, jednocześnie wywołując reakcję łańcuchową na całym polu. Gdzieś z przodu do moich uszu dobiegł śmiech, który urwał się jednak niespodziewanie, przerwany niespodziewanie bliską eksplozją. Wzbudziłam cienie, by osłonić się od wybuchów, jednak kilka sekund później było już po wszystkim. Uniosłam się powoli z ziemi i strzepnęłam z siebie pył. Stałam na samym środku pokrytego kraterami pola. Hoinkas kilka metrów dalej majstrował zębami przy szczątkach mechanicznej łapy. W miejscu drugiej kończyny zdążył już założyć prowizoryczny opatrunek. Nigdzie nie widziałam Doctora ani War Korso… miałam odnośnie nich złe przeczucia, zważywszy na to, że ziemia niedaleko mnie pokryta była podejrzanie wyglądającymi strzępami. A co z prawdziwym Korso? Zacisnęłam zęby. To jego wina! To wszystko jego wina! Po tak długim czasie w końcu zaczęłam czerpać satysfakcję z życia… z prostego, wilczego życia. I co? Zawsze pojawia się taki debili. Debil, który wszystko niszczy! Gdzie on jest? Zaczęłam się rozglądać gwałtownie. Jak się można było spodziewać, głupich złe nie bierze. Stał, kilka metrów od miejsca, gdzie go wcześniej widziałam. Pochylał łeb nad ziemią i kaszlał. Z jego kłów spływała ślina, pomieszana z pyłem i krwią. Ruszyłam sztywno w jego kierunku, raz po raz utykając lekko na prawą łapę. On odkaszlnął jeszcze raz i spojrzał na mnie, wykrzywiając pysk w uśmiechu. W jego oczach błyszczały wesołe iskierki. Nie myśląc już dłużej rzuciłam się na niego i siłom impetu powaliłam na ziemię. Przekoziołkowaliśmy kilka metrów. Gdzieś obok nas rozległ się dziwny, wyjący hałas i uderzyłam się o coś twardego. Przed moim okiem pojawiły się mroczki. Czyjś pysk wyłonił się kilka metrów ode mnie.
- Dzień dobry, cześć i czołem! Pytacie skąd się wziąłem?! - wykrzyknął wesoło i po chwili postać wilka wylądowała na piasku.
Otrząsnęłam się nieco z otumanienie i podniosłam, do pozycji leżącej. Doctor miotał się po piasku w tę i z powrotem, jakby kogoś szukał. Faktycznie. Kogoś szukał - uświadomiłam sobie. Korso ledwie przed chwilą tutaj był.
- Gdzie Korso Korso? - spytał Doctor, odwracając się gwałtownie do mnie.
- Wszędzie - mruknęłam, podnosząc się do pozycji stojącej. Skrzywiłam się, gdy ciężar mojego ciała oparł się na prawej łapie. Wyglądała na całą, jednak byłam pewna, że kość jest złamana. - A gdzie Korso?
- Jak to wszędzie? Znałem tylko jedną istotę, która była wszędzie. Oczywiście nie dosłownie. Była rozproszona po całej atm... ahh... to wszędzie miałaś na myśli. - Głos basiora wyraźnie się uspokoił. Doctor powiódł wzrokiem po czerwonawym pyle.
- Gdzie Korso? - powtórzyłam.
- Ah tak! - Brązowofutry obrócił się gwałtownie w kierunku niebieskiej budki. - Już w środku. Choć, szkoda czasu!
Zawahałam się. Ten świat nie był dobry, jednak... tutaj wataha dalej istniała. I tutaj mogłam żyć, zapominając o przeszłości. Pewnie nie zdecydowałabym się podążyć za Doctorem, jednak z wnętrza Policyjnej butki dobiegły dziwne odgłosy śmiechu i szamotaniny. Basior rzucił się pędem do pojazdu, a ja za nim. Wpadliśmy z łomotem do wnętrza chwilę przed tym, jak budka uniosła się nad ziemię i zaczęła znikać. Za okrągłym panelem sterowniczym, wciskając co popadnie stał Korso.
(Korso?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz