Byłam wykończona. Poprzednie dni były wyjątkowo pracowite, a zarazem irytująco bezowocne. Miałam rozprawić się z jednym. Tylko jednym. Jednym jedynym. Zawszonym. Paskudnym. Wrednym. Wścibskim jegomościem. Problem polegał na tym, że ten zawszony, paskudny, wredny, wścibski jegomość posiadał mnóstwo zawszonych, paskudnych, wrednych kontaktów i przez cały czas mi się wymykał. Tupałam ze złością w podłogę kawiarni, czekając na przyniesienie mi mojego deseru przez kelnerkę.
Niespodziewanie ktoś do mnie podszedł i bynajmniej nie była to wyczekiwana postać. A wręcz przeciwnie. Obrzuciłam krytycznym spojrzeniem przesłodzony, stylizowany chyba na mundurek szkolny, strój dziewczyny.
- Czego cukiereczku? - warknęłam, kładąc stopę, z głośniejszym tąpnięciem na posadzce.
- Ja...
Kelnerka postawiła przede mną deser i od razu straciłam zainteresowanie nieznajomą. Chwyciłam łyżeczkę i w kilku kęsach pochłonęłam czekoladowe cistko. Dopiero wtedy oblizałam się i spojrzałam ponownie, tym razem już spokojniej na nieznajomą.
- Więc? - uniosłam pytająco brwi, siląc się na sztuczny uśmiech. Przez myśl mi przebiegło, że nie powinnam być dla wszystkich tak oschła już na starcie, jednak nie potrafiła się powstrzymać.
- Co więc? - spytała tamta.
- Co mówiłaś - odparłam ze źle skrywanym zniecierpliwieniem.
- Pytałam się, czy bardzo zależy ci na tym miejscu - powiedziała spokojnie, choć i ona wyglądała na nie w najlepszym humorze.
- Nie. Jak dla mnie to wszystko mogłoby spłonąć - mruknęłam, odwracając głowę w kierunku szyby i kierując wzrok na Wierzę.
- Miałam na myśli stolik - uściśliła nieznajoma.
- Stolik...? - otrząsnęłam się z kojącej wizji płonącego tego zgniłego państwa.
(Rinna?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz