29 czerwca 2016

Od Rue cd. Lorem

Odwróciła się powoli. Tunel był niewysoki, mógł mieć około dwóch metrów, oświetlony bladym światłem ulokowanych co kilka metrów lamp. W powietrzu czuć było wilgoć. Gdzieś z głębi przejścia dobiegał miarowy odgłos kapiącej wody. Obecność wody normalnie dodałaby Rue odwagi, ale odbierała ją jej kompletna nieznajomość sytuacji. Nie miała pojęcia kim jest towarzyszący jej chłopak. Powoli zaczęła żałować, że dała mu się zaciągnąć w obcy dla siebie rejon. Żałowała, że nie ma z nią Misao, która przy pomocy błyskawicy i ognia nie dość, że bez mrugnięcia okiem zneutralizowałaby obcego, to jeszcze oświetliłaby ciemne korytarze. Jednak będąc bez przyjaciółki Rue nigdy nie zdobyłaby się na to, aby zaatakować kogoś kto, bądź co bądź, ocalił jej życie.
- Zastanawiasz się jak mnie zabić? - Baznamiętny głos chłopaka wyrwał ją z zamyślenia.
- Ja...
- Wyluzuj, - mruknął - jestem taki jak ty.
- Skąd niby wiesz kim jestem? - Wyprostowane się i lekko uniosła głowę. Czy tak właśnie postąpiła by Misao? Rue uznała, że raczej tak.
- Musisz lepiej się kontrolować. - Rzucił znaczące spojrzenie na ziemię. Dziewczyna powędrowała wzrokiem za jego spojrzeniem i syknęła cicho. Pod jej nogami zbierała się kałuża wody, ciągle powiększana przez przesuwając się do niej krople przyciągane przez moc Rue. 
- Nieważne. Musimy się ruszać. - Chłopak już szedł w głąb tunelu. Ruszyła za nim. Na początku starała się iść równo, dumnie, w milczeniu - tak postąpiłaby Misao, lecz na usta cisnęło  jej się wiele pytań, ciągle musiała pobiegać, aby nie zostać za bardzo w tyle, a ciągłe milczenie potęgowało strach. W końcu nie wytrzymała. Pobiegła nieco szybciej, aby dorównać kroku chłopakowi i dla odmiany zapytała z lekkim rozbawianiem w głosie, powodowanym tym, że chciała nieco rozluźnić atmosferę i pozbyć się wrażenia ciągłego zagrożenia.
- A więc co takiego strasznego zrobiłeś, że SJEW postanowił się za ciebie zabrać? - Mimo wszelkich starań nie udało jej się ukryć lekkiego drżenia w głosie. Chłopak od razu to wyczuł i spojrzał na nią z ledwo widocznym współczuciem.
- Nie bój się. Oni tu raczej nie zejdą, a poza tym wiem gdzie iść. Za jakiś czas powinniśmy być już na powierzchni.
- Za jakiś czas czyli za ile? 
Wzruszył ramionami.
- Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Nie zamierzam.
- Ta co ty, weź. - Przekrzywiła lekko głowę. - Nikomu przecież nie powiem.
(Lorem?)

Od Lorema cd. Rue

Czułem, jakby moja głowa miała zaraz eksplodować z bólu. Byłem pewien, że długo nie dam rady biec, jednak póki mogę, muszę się oddalić jak najbardziej od tamtego miejsca. Podświadomie rejestrowałem, jak ludzie oglądają się za mną, gdy na złamanie karku pędzę w obranym dość losowo kierunku. Byle do najbliższego wejścia do podziemia. I to szybko. 
Za mną, jak cień podążała dziewczyna. Nie miałem pojęcia, kim jest , ani czemu powstrzymałem ją przed udaniem się w kierunku SJEWu. Przecież mogła być zwykłą obywatelką. Mimo to… jakiś wewnętrzny zmysł podpowiadał mi, że jest mi dziwnie bliska. 
Skręciłem gwałtownie w ciasną uliczkę, przytrzymując się latarni i podbiegłem do stojącego na końcu kosza na śmieci. Usłyszałem jak kroki dziewczyny za mną zwalniają. Zacząłem gorączkowo obmacywać ściany. Znalazłem. Szybko wcisnąłem cegłę i w pojawiający się ekran wpisałem fragment pieśni z powieści Adama Mickiewicza, Dziady. Klapa śmietnika uniosła się powoli, mimo że kłódka pozostała na swoim miejscu. Rzuciłem okiem na dziewczynę.
- Za mną – zawołałem, podciągając się z łatwością do przejścia. Nieznajoma spojrzała na mnie nieufnie, jednak podbiegła do śmietnika i pozwoliła się wciągnąć do środka.
Uniosłem kolejną, idealnie wpasowaną w podłoże klapę i naszym oczom ukazała się drabina, prowadząca w mrok.
- Zapraszam – powiedziałem tonem, który uważałem za nonszalancki.
- Gdzie to prowadzi? – zainteresowała się dziewczyna. 
- Podziemie – odparłem. W zaułku za nami rozległy się kroki. – Szybko.
Nie trzeba było jej tego dwa razy powtarzać. Wskoczyła do dziury i wkrótce zniknęła w mroku. Zsunąłem się za nią, ostrożnie zamykając klapę. Gdy byłem mniej więcej w połowie, adrenalina opadła i poczułem silne zawroty głowy. Zagryzłem wargi i przyśpieszyłem schodzenie. Niespodziewanie drabina się skończyła i upadłem zaskoczony. Brunetka pomogła mi wstać, patrząc na mnie zaniepokojonymi, wielkimi, złotymi oczyma.
(Rue?)

27 czerwca 2016

Od Ookaminoishi cd. Hikaru

Zagryzłam zęby na dolnej wardze. Tak mało czasu i tak wiele do zrobienia. Rzuciłam Hikaru kolejne ostre spojrzenie. Ten jednak nadal się wahał. Nie widząc innych opcji, wrzasnęłam:
 - RUSZ TEN SWÓJ OTYŁY, CZARNY ZAD I ZARYGLUJ TE CHOLERNE DRZWI, BO SIEDZENIEM W NICZYM NIE POMAGASZ! – basior jakby otrząsnął się i, nadal lekko się ociągając, podbiegł do drzwi, szukając czegoś, co mogłoby mu pomóc wykonać zadanie.
Zamknęłam oczy i skoncentrowałam się. Cień, cień... Przecież to nie możliwe, żeby w tym pomieszczeniu nie było ani odrobinki cienia! Upodobanie ludzi do światła zawsze mnie irytowało, a w tym momencie mogło przekreślić całą moją egzystencję. Przeklinając pod nosem spróbowałam ponownie. A jednak jest! Trochę daleko, ale może mi się uda. Skupiłam całą swoją uwagę na istocie tego małego, jedynego skrawka cienia, próbując nieco nim zamanipulować. Czułam jego obecność coraz bliżej. Jeszcze tylko trochę… Uścisk na moim prawym ramieniu i nadgarstku zaczął się powoli zmniejszać, aż wreszcie ustąpił całkowicie. Wolną ręką starałam się poodpinać resztę klamer, podczas gdy cienie zajęły się jedną z moich nóg. Do moich uszu docierały co chwilę krzyki i przekleństwa Hikaru oraz trzaski i huki. On sam wydawał się być lekko otumaniony, podtrzymując drzwi również swoją magią świeżo po pobudce z bardzo długiego snu.
Właśnie kończyłam odpinać drugi nadgarstek, który jako jedyny już dzielił mnie od wolności, gdy usłyszałam głośny trzask i wrzask Hikaru.
(Hikaru?)

Od Mixi cd. Miris

Dostrzegłam, że wokół jednej z wader zbiera się śnieżyca, więc postanowiłam podejść i sprawdzić czy wszystko z nią w porządku. Była to jedna z osób, które kojarzyłam z wyglądu, ale za nic nie umiałam sobie przypomnieć ich imienia. Delikatnie dotknęłam jej ramienia, a w tym momencie dziewczyna zaniosła się płaczem. Mimo, że sama kiedyś przechodziłam przez depresję nigdy nie umiałam sobie poradzić z płączącą osobą. Objęłam ją ramieniem mając nadzieję, że bliskość drugiej osoby choć trochę jej pomoże. Spojrzałam na jej twarz i to była najgorsza z decyzji, bo zawsze gdy widziałam, że ktoś płacze w moich oczach pojawiały się łzy. Po chwili dziewczyna zaczęła się nieco uspokajać, za to ja zanosiłam się płaczem.
- Wszystko w porządku? - zapytała pociągając nosem i ocierając łzy.
Zanosząc się płaczem nie byłam pewna, czy dziewczyna zrozumiała moje zaprzeczenie. W każdym bądź razie nie odzywała się już więcej tylko mnie przytuliła. Pachniała wilkiem i czymś słodkim. Udało mi się uspokoić do w miarę używalnego stanu, dziewczyna puściła mnie, a ja zawstydzona napadem opuściłam głowę.
- Dziękuję - szepnęłam ledwo słyszalnie.
Ktoś dał mi chusteczkę otarłam, więc łzy i próbowałam coś zrobić z zaczerwienioną twarzą, w końcu za chwilę musiałam już jechać by mieć dobre alilbi i utrzymać aktualną posadę.
(Miris? Długość powala, ale chyba wyszłam z wprawy w pisaniu)

Od Ryu cd. Argony

Szef się wkurzył, że nie załatwiłem Michi, był na szczęście wystarczająco rozważny, by wiedzieć, że ktoś tak niedoświadczony jak ja nie jest w stanie dokonać niemożliwego w tak krótkim czasie. Wyznaczył mi, więc tymczasowo inne zadanie. Miałem eskortować jakąś niesamowicie ważną delegację. Dwadzieścia minut przed umówionym czasem czekałem, więc już pod jednym z barów. Spóźnione nieco ponad pięć minut pojawiły się dwie dziewczyny. Jedna z nich była właściwie dzieckiem, druga na oko w moim wieku. Pachniały jakoś dziwnie znajomo. Nie miałem pojęcie skąd znam ten zapach, ale był mi on dziwnie bliski.
- To na was czekam? - zapytałem dopalając papierosa.
- Najwyraźniej - starsza z nich poirytowana zlustrowała mnie wzrokiem.
- Ryu. Chodźmy już.
Dziewczyny nie odezwały się tylko zaczęły podążać za mną. Po kilkunastu minutach byliśmy już w barze, z którego prowadziło najlepsze wejście do bazy.
- Siema Ryu! - przywitał się ze mną barman. - Dawno tu nie bywałeś, działo się coś?
- Miałem zadanie w Jedynce i korzystałem z innych wejść. Mam tu jakąś super ważną delegację, więc przyjdę wieczorem ja jakiegoś drinka to pogadamy.
Weszliśmy na zaplecze baru skąd prowadziły schody na wyższe piętro, gdzie to znajdowało się biuro szefa. Dziewczyny całą drogę szeptały między sobą, ale nie interesowało mnie to. Chwilę podążaliśmy plątaniom korytarzy aż wreszcie stanęliśmy przez obstawionymi przez dwóch postawnych mężczyzn drzwiami.
- Ważna delegacja do pana von Alwas.
- Szef aktualnie jest bardzo zajęty i prosił by w ciągu najbliższej godziny mu nie przeszkadzać - odparł jeden z nich.
- Jest to niesamowicie ważna delegacja i otrzymałem wyraźny rozkaz, by doprowadzić te oto kobiety do szefa najszybciej jak się da - odpowiedziałem wbijając w niego wzrok.
- W takim wypadku ta niesamowicie ważna delegacja będzie musiała poczekać pół godziny. Idź z nimi do baru czy coś.
- Wybaczcie mi drogie panie, ale najwyraźniej nie mamy aktualnie szans spotkać się z panem von Alwas, proponuję udać się do baru, przez który się tu dostaliśmy i poczekać tam na niego.
(Argo? Tiffany?)

26 czerwca 2016

Od Mitsuki - M&K: Krok

     - ...korytarzem w lewo, czwarte drzwi po lewej, uważać, żeby nie zrzucić gaśnicy, potem do sygnału i jak w pierwszym przykładzie... wersja czwarta... piętro siedemnaste, korytarz w lewo, łazienka na końcu, ostatnia kabina... cholera, nie, to wersja z 19 piętra, tutaj mam iść do roboczego, przedostatnie drzwi po prawej, odsunąć szafkę, wrzucić za nią, przysunąć, ale tak, żeby nie zgasić, dalej jak w wersji trzeciej... aach...
     Uderzyłam głową w stół. Tego. Jest. Za. Dużo. A kawy wprost proporcjonalnie za mało. Ale choćbym miała sobie łeb rozwalić o ten głupi mebel, to musiałam się tego perfekcyjnie nauczyć. O wiele łatwiej byłoby mi się przejść tamtędy da razy i to by mi starczyło... Mój zmysł przestrzenny już powoli świrował. Jeszcze zaraz pewnie wejdzie Korso i stwierdzi, że nic nie robię tylko się... 
     Usłyszałam westchnięcie. 
     - Nawet się nie odzywaj, bo będziesz te papiery wygrzebywał z miejsca, gdzie słońce nie dochodzi. - warknęłam. 
     - Przyniosłem kawę. 
     - Zbawco! - skoczyłam do niego i wyrwałam mu z ręki dzbanek. 
     - Ej, może ja też się chciałem napić? 
     - Mój ssskarb... - syknęłam, aż nazbyt czule obejmując naczynie pełne życiodajnej substancji. 
     Korso zaśmiał się i podszedł do mojego stolika. Poprzekładał parę kartek, jakby czegoś szukał. Potem wziął do ręki długopis, pokreślił coś, a potem uśmiechnął się do mnie. Spojrzałam na niego lodowato.
     - Co ty sobie...?
     - Słuchaj, przemyślałem sobie to jeszcze raz - tu zakrył dłonią usta - i to z tą toaletą jest trochę zbyt naciągnięte, lepiej mimo wszystko nie ryzykować. Zamiast tego polecisz na... a zresztą, napisałem ci dokładnie co i jak.
     Delikatnie odłożyłam dzbanek na ziemię i rzuciłam się na chłopaka.
     - Teraz mi to mówisz? Teraz?! - wrzasnęłam okładając go po głowie. - Wiesz ile ja na to czasu zmarnowałam? Lepiej po dobroci się wypnij, bo ci te papiery razem ze spodniami wsadzę!!
     - Ała, Mitsu, no! - jęknął. - Tak wyszło! Przecież nie zrobiłem tego specjalnie! Poza tym, zrobiłem ci kawę! Jak mnie nie puścisz, to będziesz sobie sama ją robiła!
     Po krótkim rozpatrzeniu wszystkich "za" i "przeciw", puściłam jego bluzkę, którą zdążyłam już powiększyć o pół rozmiaru. Póki nie podpatrzę, jak on ją parzy, moja zemsta musi poczekać. Posłałam mu jednak kolejne złowrogie spojrzenie i podniosłam dzbanek. Korso zaśmiał się. Na chwilę w jego oczach pojawiła się stara iskra. Kolejne mrugnięcie jednak z powrotem ją zabrało.
     - Tylko wiesz, lepiej się z tym pospiesz.
     - "Pospiesz", "pospiesz", może coś nowego usłyszę od ciebie?
     - Tym razem mówię serio.
     Odwróciłam się na krześle i uniosłam brwi. Czyżby...?
     - Załatwiłem te materiały.
     - Korsoo! - zawołałam radośnie. - No tego się nie spodziewałam! Żebyś wreszcie zrobił postęp? I to w naszej misji? No, no, no! Są w piwnicy?
     Chłopak zapeszył się, znów zasłonił usta i odwrócił się. To nie znaczyło dobrze.
     - Korso? 
     Nie odpowiedział. Dobiegł mnie ciche parsknięcie śmiechem. A żeby go wzięła jasna cholera. 
     - Niech zgadnę, są dziesięć kilometrów stąd i musimy je tu dopiero przenieść, tak?
     - Trafiłaś - odpowiedział na bezdechu.
     - Ja cię udu...
     - Tylko nie przenieść, a kupić. 
     - Co? - jęknęłam. - Ty ich nawet nie kupiłeś?
     - To nie jest takie proste... - Nagle przestał się śmiać. Ta istota była naprawdę niesamowita w swojej głupocie. - Za trzy dni mamy umówioną wizytę u dilera.
     - "My"?
     - Nie będę tego sam nosił.
     - Jesteś okropny! - warknęłam. Miałam pierońską ochotę palnąć go w łeb, ale nawet na to nie miałam siły. Nalałam sobie kubek kawy, upiłam trzy łyki i położyłam głowę na stole. Podszedł do mnie.
     - Wiesz, że nie jest łatwo. Idzie to jak krew z dupy, a pomocy z zewnątrz żadnej. Wiesz, że war...
     Stęknął, gdy moja pięść spotkała się z jego brzuchem. Skulił się lekko i zaśmiał.
     - Zuch dziewczyna, teraz bierz się za papiery.
     - Nienawidzę cię, wiesz?


Od Korso do Blacka

     Przeciągnąłem się, strzelając stawami.
     Nie byłem najlepszy w tego typu rozmowach. Nie potrafiłem jakoś niesamowicie barwnie opisywać rzeczy tak prostych jak ta. Owszem, umiałem się rozpływać nad czymś banalnym (i często to robiłem), ale... to był inny typ "prostoty". A nawet gdyby było inaczej, nie miałem na to zwyczajnie humoru. Myślałem już tylko nad powrotem do herbaciarni i przedstawieniem Mitsuki kolejnych problemów, które wynikły względem naszego planu. 
     Gdy przywołałem moje myśli do porządku, zorientowałem się, że od dłuższej chwili trwa niezręczna cisza. Black jednak wyglądał, jakby mu to wcale nie przeszkadzało. Czyżby rozmawiał telepatyczni ze swoim towarzyszem? Jakkolwiek, cała ta sytuacja sprawiała, że czułem się coraz bardziej niekomfortowo. Powiedziałem więc:
     - Mówisz, że miałeś już okazję rozmawiać z Argoną? 
     - Tak, całkiem miła jest. 
     Otworzyłem trochę szerzej oczy i uśmiechnąłem się. Będą z niego ludzie. 
     - Znasz kogoś jeszcze z watahy? - zapytałem. 
     - A nom, Rin.
     - Tylko ją... Słuchaj, ja już muszę się pomału zbierać, bo mnie Mitsu zabije, ale...
     - Mitsu? Kto to? 
     - Mitsuki, moja współlokatorka. Powiedziałem jej, że jak nie wrócę przez 20, to ma zacząć chować wszystkie dokumenty. Pewnie mi już cały pokój przekopała. W każdym razie, jak będziesz miał chwilę, to wpadnij do mojej herbaciarni, tam poznasz paru naszych. 
     - A gdzie to jest? 
     - Na Kubańskiej 5. 
     Popatrzył na mnie bez większego zrozumienia. 
     - To jest jak idziesz od rynku jakieś dziesięć minut, potem odbijasz w lewo na Pracy, jeszcze dalej przez Plac Majowy aż do figury... aaaa zresztą, jak chcesz, to możesz mnie odprowadzić, to ci pokażę. 

(Black? Sorry, że tak późno, ale szkoła ;_; )

Od Argony cd. Tiffany

Zachowanie dziewczyny było jednoznaczne. Musiała już wiedzieć, co jest za oknem. Westchnęłam.
- Tak. Zaraz będziemy się zbierać – powiedziałam. – Dopiję herbatę.
Tiffany pokiwała głowa i cierpliwie zaczekała, aż dokończę swój napój. Otworzyłam szafę i wyjęłam z niej arafatkę i spokojnym ruchem zawiązałam ją sobie na szyi.
- Zabezpieczenie przed dymem papierosowym – rzuciłam w powietrze. Ruszyłam do drzwi wyjściowych z pokoiku, dalej na dół po schodach. Ubranie reszty rzeczy zajęło nam chwilę.
- Co teraz? Chyba nie zamierzasz wyjść przodem, koło SJEWu…? – spytała Tiffany z napięciem.
- Wyjdziemy przez piwnice. Do jednego z przystosowanych kanałów ZUPA’y. 
- A co z ładunkami  wybuchowymi? Masz je? 
- To plan B. Źle by było, gdyby ktoś odkrył, że je mamy. W razie potrzeby jeden telefon do Atisa i nam je dostarczy. – Poprawiając kapelusz spojrzałam z ukosa na reakcję towarzyszki. Przez jej twarz przebiegł wyraz niezadowolenia z tego pomysłu. – Ale miejmy nadzieję, że to nie będzie konieczne.
- Tak – potwierdziła.
Podeszłyśmy do niewielkich drzwiczek, mających najwyżej metr wysokości, wyglądających jak wejście do komórki pod schodami. Po otworzeniu nadal wyglądały jak wejście do komórki. Dopiero, gdy pomiędzy gratami, pochylone niemal w pół (mimo niewielkiego wzrostu obu z nas), dotarłyśmy do odrobiny przestrzeni i klapy w podłodze przestało to wyglądać tak normalnie. Przyłożyłam dłoń do klapy, a gdy pojawił się na niej słabo fluoryzujący ekran, kilkoma szybkimi pociągnięciami palca narysowałam na nim nietoperza. Urządzenie wygrało cichą, powitalną melodię i właz odskoczył.
- Zapraszam do podziemia – szepnęłam do Tiffany. Dziewczynka zsunęła się ostrożnie do kolistego otworu i zaczęła schodzić w głąb, po drabinie. Ruszyłam tuż za nią i już po chwili stałyśmy w wilgotnym, acz nie tak brudnym jakby się można było spodziewać, ścieku. 
- Prosto – wskazałam dziewczynie drogę w rozpraszanej przez dziwną, świecącą delikatnym, zielonkawym światłem, pleśń.
- Co to jest? – spytała czarnowłosa, patrząc na tą swoistą narośl.
- Kto wie – wzruszyłam ramionami. – Najważniejsze, że działa.
Głos niósł się echem po niekończących się tunelach . Obie zamilkłyśmy, czując ten sam dyskomfort, gdy wydaje ci się, że ktoś może cię usłyszeć. No cóż… mógł. Jednak prawdopodobieństwo było nikłe. Szczególnie o tej porze. Spojrzałam na towarzyszkę i uśmiechnęłam się. Wątpiłam, by zauważyła to, będą przede mną.
- Berek! – klepnęłam ją w plecy, na chwilę wytrącając z równowagi i skoczyłam na cztery łapy. Pognałam w ciemność, zwalniając lekko na zakręcie, by upewnić się, że Tiff cały czas za mną podąża. Brązowa wadera prawie na mnie wpadła, więc zrobiłam szybki unik po ściance ścieku i pognałam dalej. Szybciej.
Szalony bieg i orzeźwiająca wentylacja kanałów w futrze trwał przez pewien czas, a gdy poczułam zmęczenie, ktoś klepnął mnie w łapę.
- Berek. – Wysapał dziewczęcy głos. Zwolniłyśmy do lekkiego truchtu. – Gdzie teraz jesteśmy? 
- Gdzieś na granicy Areny 1 z Areną 4, blisko Olimpu. – odsapałam, próbując jednocześnie uspokoić oddech.
- Czyli przed nami jeszcze cała czwórka?  - Wadera patrzyła na mnie z niedowierzaniem. – Po co tak gnałaś?
- Wiesz… - Gdybym miała ręce pewnie podrapałabym się z zakłopotaniem za uchem. – Dawno nie byłam w tej formie. Bardzo dawno. Nie mogłam się powstrzymać.
Moja towarzyszka pokiwała tylko głową. Ponownie zamilkłyśmy. A droga pod naszymi łapami uciekała. Miło długiej przerwy od tej formy nie czułyśmy potrzeby robienia postojów. Póki ograniczałyśmy się do truchtu wszystko było w porządku. Gdy wreszcie dotarłyśmy do stosownego włazu wyjściowego oślepił nas blask poranka. Już jako ludzie spojrzałyśmy w ponure zgliszcza Areny 9. 
- Śmierdzimy – stwierdziła dziewczynka.
- Dlatego wpadniemy do Wampirniarni, umyjemy się i wtedy pójdziemy na rozmowy.
Baza nie była daleko. Szybko zmyłyśmy z siebie bród podróży, a gdy dotarłyśmy do umówionego wcześniej  z gangiem miejsca, ktoś już tam na nas czekał.
(Ryu? Tiffany? Mądra myśl na dziś? No head no tea XD)

Od Erny cd. Ashury

Zapadła cisza. Wzięłam łyk herbaty. Lekko szumiało mi w głowie, ciągle buzowała we mnie adrenalina. Dziś działo się tak wiele rzeczy, a dzień się jeszcze nie kończył. Oddychałam powoli. Włosy moczyły lekko bluzę. 
- Musimy policzyć osoby, które przeżyły. To znaczy nie my, tylko cała wataha. To znaczy Argona, ale musimy jej jakoś pomóc.
Ash słuchała mnie kiwając głową. 
- No i muszę jakoś wrócić do domu.
- Chcesz wracać teraz?
- Może lepiej, jakbym wróciła, jak wszystko się uspokoi. Tylko wtedy musiałabym zostać u ciebie jeszcze jakiś czas.
- Jasne, nie ma problemu. - Odpowiedziała Ash.
Miałam nadzieję, że nie będę dla niej problemem. W końcu do tej pory obie mieszkałyśmy same.
- Tylko tydzień, góra półtora. - Powiedziałam.
Znów wzięłam łyk herbaty. Nie smakowała mi, ale nie chciałam od samego początku robić problemów.
- Zjesz coś? - Zapytała Ashura.
- Nie, dzięki.
- Ale ja zjem.
Wstała i sięgnęła po chleb. Zwinnym ruchem wyjęła z szuflady deskę do krojenia, a zaraz po niej nóż. Ukroiła dwie kromki. Po chwili wahania ukroiła jeszcze trzecią. Odłożyła chleb. Wyjęła coś z lodówki i położyła obok. Ja znowu wzięłam łyk herbaty. Spojrzałam na swoje niewyraźnie odbicie na dnie kubka. Zamrugałam kilka razy, po czym odłożyłam kubek z powrotem na stół. Ash skończyła robić sobie kanapki i usiadła z talerzem naprzeciwko mnie.
- Na pewno nie chcesz? 
- Na pewno.
Dopiłam herbatę i odłożyłam kubek do zlewu.
- Ja... pójdę się zdrzemnąć.
Ash wyraźnie chciała mi coś powiedzieć, poczekałam aż przełknie.
- Możesz zająć pokój na piętrze. Wchodzisz po schodach, idziesz korytarzem, drugie drzwi po prawej.
Skinęłam głową. Poszłam kierując się instrukcją Ash. Po drodze zahaczyłam o łazienkę i zabrałam swoje brudne rzeczy. Weszłam do pokoju. Był przestronny. To pierwsze co zauważyłam. Byłam przyzwyczajona do mniejszych formatów. Ten pokój mógł być nawet jedną trzecią mojego małego, klaustrofobicznego mieszkania. Na prawo od drzwi stało drewniane biurko. Rzuciłam na nie brudne ubrania. Na środku pokoju stało dwuosobowe łóżko. Co za marnowanie miejsca! Rozebrałam się do bielizny, a ubrania położyłam na poręczy łóżka.
Zasnęłam.

(Ash?)

Od Rin

Wyszłam z pracy od razu do kawiarni. Poprosiłam duży deser i wyjęłam telefon. Muszę się stąd wynieść, bo oszaleję myślałam. Zaczęłam myśleć o przeprowadzce. Po chwili kelner podał mi deser. Zostawiłam 12$** i wyszłam. Podbiegłam do budynku w którym pracowałam. Było jeszcze otwarte, więc weszłam. Skręciłam w lewo i weszłam po schodach. Przede mną ukazały się drzwi mojej szefowej. Wzięłam krótki wdech i wydech. Zapukałam i weszłam.
- Dzień dobry szefowo. 
- Oh, witaj panno Rin - kobieta się uśmiechnęła. Usiadłam na przeciwko.
- Mam do pani sprawę. Chciałam odejść z pracy - odpowiedziałam jej patrząc w oczy.
- Rozumiem, że to pani prywatę sprawy - kiwnęłam głową. Kobieta wyjęła jakąś kopertę.
- Tutaj są pani pieniądze, a dokładnie 2500$** - podziękowałam i wyszłam. Wprost do domu, a raczej mieszkania. Wzięłam dużą walizkę i spakowałam wszystkie ubrania i najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedy się spakowałam zadzwoniłam do właściciela owego mieszkania. Kilkanaście minut później mężczyzna oddał mi pozostałe pieniądzem które dałam mu jako 2 raty. Wyszłam z bloku o godzinie 17:30 powoli na ulicach pojawiały się straże. Zaczęłam się lekko niepokoić. Poszłam do jakiegoś byle jakiego hotelu. Zameldowałam się i poszłam spać.
*Późniejsze popołudnie*
Wstałam późno. Zrobiłam poranną toaletę i wyszłam. Pojechałam na stację i kupiłam bilet. Kiedy wsiadłam zobaczyłam 3 ludzi, rodzinę: matkę z kochającym mężem i córeczką w wieku około 6 lat. Wyglądali na bardzo szczęśliwych. Usiadłam na przeciwko. Widziałam, skupiony wzrok tej małej po chwili uśmiechnęłam się do niej. Wstała zdziwiona.
- Yukki proszę usiądz! - powiedziała jej mama. Yukki usiadła koło mnie.
- Dotrzymama ci towarzystwa, dobrze? - kiwnęłam głową. Po chwili dodała 
- Masz dziwny kolor oczu, taki krwisty. To trochę straszne nie sądzisz? - Jej ojciec wstał i wziął ją na kolana. To było dziwne, ale prawdziwe. Była godzina ok. 9, byłam już w dzielnicy pierwszej. Po chwili usiadłam na ławce. Usiadła jakaś dziewczyna. Od razu powiedziałam zła .
- Czego chcesz, nie widzisz, że jestem zajęta!!!
(Ktoś?!)

**Jestem pewna, że już kiedyś ci mówiłam, żebyś uważniej przeczytała zakładkę z Realiami. Na Akatsuki nie używamy dolarów tylko Euro Akarsuki. Zatem nie mogłaś ani w tym zapłacić, ani otrzymać w tym zapłaty. Czy to jasne? Jeśli następnym razem powtórzysz ten błąd, opowiadanie nie zostanie wstawione, jako niezgodne z fabułą bloga.

Od Rue cd. Lorem

Głuchy łoskot sprawił, że Rue podskoczyła zaskoczona i rozejrzała się szybko. Wąska uliczka otoczona jedynie przez ściśnięte budynki miała tylko jeden zaułek i to z niego dobiegł łoskot. Dziewczyna ostrożnie ruszyła w tamtą stronę, uważając, aby pozostać niezauważoną. Nie chciała pakować się w żadne kłopoty.
Od razu go dostrzegła - chłopaka, mającego zapewne około dwudziestu lat, powoli próbującego podnieść się na nogi. Rue, pozostając wciąż w cieniu budynku szybko oceniła sytuację. Wyglądało na to, że jest na tyle bezpiecznie, aby mogła podejść i pomóc chłopakowi. Wydawał się zamroczony.
Może jest chory, pomyślała ruszając w jego stronę, albo potknął się i uderzył w głowę. 
- Hej - rzuciła, stając kilka kroków przed chłopakiem, wolała nie podchodzić bliżej, nie znała go, nie mogła przewidzieć jak się zachowa - czy coś się stało? 
- Nie, tak tylko sobie leżę. - Mruknął pod nosem jednocześnie starając się skupić wzrok na niej wzrok. Jego twarz była jak maska, nie wyrażała żadnych emocji. Dziewczyna mimowolnie cofnęła się o krok.
- A... no okey. - Odparła cicho i odwróciła się, by odejść. W tym momencie gdzieś na ich głowami rozległ się głośny trzask, a zaraz po nim okrzyki, komendy. Rue poczuła jak krew odpływa jej z twarzy. 
SJEW, pomyślała. Nie miała pewności, ale po co ryzykować. Zerknęła przez ramię na nieznajomego i dostrzegła jak chwiejnie podnosi się z ziemi i zmierza w kierunku uliczki. 
- Ruszaj się. - Warknął do niej. 
Wybiegła z zaułka i ruszyła w kierunku w którym wcześniej zamierzała iść, ale poczuła na nadgarstku żelazny uścisk.
- Nie w tą stronę, głupia. - Warknął zanim zdążyła krzyknąć. - Idziesz prosto w ich łapy.
Puścił ją i ruszył w przeciwną stronę. Niewiele myśląc pobiegła za nim.
(Lorem? Ktoś?)

25 czerwca 2016

Od. Tyks cd. Est


Dziewczyna spojrzała na Est wyczekująco. Nie odzywała się. Stała i wpatrywała się beznamiętnie w okno. Pogoda była bardzo ładna i nic nie wskazywało na to, że zaraz może nastąpić koniec świata. Tyks rozglądnęła się po pomieszczeniu. Nie chciała przeszkadzać swojej przyjaciółce w medytowaniu, o ile tak można było to nazwać. Wyszła więc po chwili z pokoju i ruszyła w stronę kuchni, aby zrobić sobie coś do jedzenia. Sobie i Est. Otworzyła lodówkę i zobaczyła co można skonsumować. Było jej bardzo żal kobiety, która wzięła ją pod swój dach. Straciła siostrzenicę i siostrę. W dodatku jeszcze Nightmare zniknął. Po chwili Tyks wygrzebała z lodówki kawałek czekoladowego ciasta. Było to na poprawienie humoru dla Est. Marna pociecha, kawałek czekoladowego ciasta. Dziewczyna próbowała wygrzebać coś jeszcze. Na szczęście w lodówce znajdowała się pizza, prawdopodobnie kupiona przed śmiercią Chitoge. Była jeszcze świeża. Wystarczyło włożyć ją do piekarnika. Tak też zrobiła Tyksona. Wzięła do ręki talerz z plackiem czekoladowym i zaniosła do pokoju Est. Kobiety tam jednak nie było. Tyks zostawiła placek na szafce. Może wyszła do ubikacji? Łazienka jednak była wolna. Poza tym, Tyks usłyszałaby otwieranie drzwi. Przełknęła ślinę i wybiegła w stronę pokoju Est, w którym przed chwilą się znajdowały. Na oknie wisiała karteczka:
"Nie wiem kiedy i czy w ogóle wrócę. Przepraszam i dziękuję za wszystko ~Est".
<Est? Brak weny :/>

Od. Tiffany cd. Argony


Dziewczynka udawała, że nie dosłyszała pytania Alphy. Zaczęła cicho nucić jakąś piosenkę. Nie miała ochoty. Zastanawiała się, dlaczego Argona akurat ją poprosiła? Przecież była Chi...Właśnie. Była. Nie jest. Nie żyje. A inni? Wśród członków WKN'u nie brakuje osób niskich. Poza tym mógłby ktoś przemienić się w wilka i na przykład udawać psa. Ale z jednej strony byłoby to głupie i lekkomyślne. No, ale skoro Argona miała Tiffany pod ręką, zapewne skorzystała. Dziewczynka potrafiła się naprawdę świetnie skradać. Nie podobała jej się tylko perspektywa wysadzenia ludzi w powietrze. Owszem, nie była jakoś szczególnie przywiązana do tego gatunku, jednak nie lubiła mordować. Spojrzała na Argonę z podejrzanym wzrokiem i powiedziała:
- A co ja będę z tego mieć?
Kobieta nie spodziewała się reakcji dziewczynki. Tiffany zresztą sama nie wiedziała, dlaczego zwróciła się w ten sposób do Alphy. Z jednej strony pragnęła ją przeprosić, ale z drugiej chętnie zobaczyłaby jej reakcję. Po dłuższej przerwie Argona powiedziała:
- Moją dozgonną wdzięczność.
Dziewczynka odwróciła wzrok od czarnowłosej. Znowu zaczęła coś nucić pod nosem i wymachiwać nogami jak sześciolatek. A co, jeżeli zawali i ją złapią? Nie wykryją u niej genu, ale będą mieli świadomość, że oprócz wilków na wyspie mogą znajdować się też inne stworzenia. Tiffany była czarnowidzem i źle rozpatrywała ten scenariusz. Nie wypadało jednak odmówić. Nie znała do końca Argony, ale myślała, że jeżeli odmówi będzie miała kłopoty.
- Chyba nie mam wyboru. Zgadzam się. - powiedziała cicho i zeskoczyła energicznie z kanapy, aby dostać się do leżącej na komodzie paczce z czekoladowymi ciastkami, które przyniosła przed chwilą Alpha.
Tiffany nie miała pojęcia, czy jej się tylko wydawało, czy w pomieszczeniu zaczęło się robić duszno. Podeszła więc do okna, aby je trochę uchylić. Kiedy miała odsłonić firankę, Argona wstała i zablokowała jej drogę.
- Nie powinnaś. - powiedziała stanowczo. - Jeżeli jest ci duszno mogę przynieść wentylator.
- N-no dobrze. - jęknęła cicho dziewczyna.
Argona wyszła z pokoju i skierowała się w stronę swojej sypialni. Mimo zakazu kobiety Tiffany podeszła do okna i uchyliła zasłonę. Na środku drogi stał radiowóz, a obok niego pałętali się obcy mężczyźni, zapewne policjanci. Ku przerażeniu małej jeden z nich uniósł głowę i spojrzał prosto na dziewczynkę. Tiffany od razu zasłoniła okno i usiadła na kanapie. Po chwili z salonu usłyszała głos:
- Coś się stało? - zapytała kobieta.
- Ni-nic. - skłamała Tiffany i spojrzała z przerażeniem na okno.
Serce biło jej jak oszalałe. Miała dziwne wrażenie, że zaraz wyskoczy jej z piersi. Czuła, że popełniła błąd spoglądając na zewnątrz.

<Argono?>

Od Lorema

Skończyłem swoją zmianę w bibliotece. Wracając do domu wstąpiłem do cukierni, by kupić kilka pączków. Od jakiegoś czasu nie mogłem się oprzeć pokusie kupowania ich. To zapewne przez Anthony’ego. W moim mieszkaniu jak zawsze było cicho. Torbę z łakociami rzuciłem koło mojego biurka do pracy i zasiadłem przed komputerem. Pobieżnie przejrzałem, co ostatnio napisałem, podgryzając przyniesione pączki. Raz po raz marszczyłem brwi. Nie potrafiłem doszukać się sensu w własnym tekście. Nacisnąłem „Ctrl” i „A”, po czym drugą ręką „Bakspace”. Zapisane stronice kompletnie opustoszały. Cisza w kawalerce nabrała specyficznego kształtu. Nad tymi wierszami pracowałem już od miesiąca, a teraz cała praca przestała istnieć.
A mimo to poczułem się lepiej. Dojadłem jeszcze pączka i ruszyłem w kierunku posłania. Gdy ktoś zapukał. Znieruchomiałem. Nie spodziewałem się żadnych gości, a jedynym, co mi przychodziło do głowy byli agenci SJEWu. Zamknąłem plik, który przed chwilą wyczyściłem. Pukanie się powtórzyło, tym razem bardziej natarczywie. Porwałem ze stołu w salonie zapalniczkę i niewiele myśląc  znalazłem się przy oknie od strony podwórka. Otworzyłem je, podskakując na jednej nodze wyciągnąłem z buta sznurówkę i zawiązałem jej koniec na klamce. Ostrożnie wyszedłem na zewnątrz i zamknąłem sznurkiem za sobą przejście. Koniec przepaliłem i z mojego punktu na parapecie rozejrzałem się dokoła. Kilka metrów na prawo od mojego posterunku była rynna. Nie wyglądał solidnie, jednak innej alternatywy nie było. Coś huknęło wewnątrz domu. Niewiele myśląc skoczyłem. Jednak nie udało mi się uchwycić śliskiej rury i poczułem, że opadam w pustkę.
Ostatnim, co pamiętam, jest twardy grunt podwórka i jakaś lepka cieć pod moim policzkiem.
(Ktoś?)

Od Somniatisa cd. Dragonixy

I wpatrzył się w jakiś punkt, położony poza horyzontem.
- Każdy świat ma swoje zalety i wady – odpowiedział po chwili milczenia. – A tu jest ciekawie.
- Ciekawie? -  spytała dziewczyna. Atis spojrzał na nią kątem oka. Nie wyglądała na osobę, którą ciekawiłoby to, co się wokół niej dzieje. Patrząc na nią mężczyzna widział wciąż wilka, duszącego się w obroży, na miejscu, nie mogącego rzucić się do biegu.
- Ludzie są ciekawi, ich działania są ciekawe, ich nauka, ich upór, by zniszczyć element własnej kultury. Są po prostu nie zwykli. Kocham ich, choć ich nienawidzę. Oczywiście, nie oczekuję, że to zrozumiesz.  – Oczy zaświeciły mu się tym dziwnym blaskiem, który zawsze towarzyszył pasji mężczyzny.
Dziewczyna zamilkła na chwilę. Somniatis wiedział jak bardzo czuje się zraniona przez ludzi, jak bardzo ich nienawidzi. Nie. Nie była osobą, która mimo to mogłaby ich kochać. Za to mógł być pewny, że cokolwiek by się nie działo, ona będzie ostatnią, która porzuci swoich towarzyszy.
- Siedzenie w parku raczej nam nie służy. – Wstał, poprawiając koszulę. Odwrócił się do dziewczyny. – Proponuję pójść do jakiejś kawiarni. Ja stawiam. – Uśmiechnął się przyjaźnie.
Dragonixa spojrzała na niego dziwnie. Heterochrom zamknął na chwilę swoje nie zwykłe oczy. Wysyłały do niego zbyt wiele intensywnych sygnałów. Nie lubił tego uczucia. Świat wydawał się wtedy być znacznie mniej realny niż zazwyczaj. Gdy je otworzył czarnowłosa stała tuż przed nim i wpatrywała się w jego oczy.
- Wiesz… towarzystwo ludzi to nie jest to, na co aktualnie najbardziej liczę – oznajmiła. Więc może lepiej będzie… jak się tu rozstaniemy. Bardzo mi pomogłeś i jestem ci za to wdzięczna, ale…
- Zaczekaj chwilę. – Atis gwałtownie chwycił Dragonixę za rękę, jakby obawiając się, że dziewczyna odwróci się i odejdzie. Choć nawet nie zaczęła jeszcze ruchu. – Jest takie miejsce… niebezpieczne. Ale tam możemy przez chwilę być sobą. Szaleńczy bieg i podniecenie polowania. Tego w tym momencie ci trzeba. – Wypowiedział wreszcie na głos to, co widział od początku pobytu w parku. Wilk nie powinien być więziony w ludzkim ciele.
- Gdzie jest to miejsce? – spytała dziewczyna. 
- To kawałek stąd. Jeśli użyjemy autobusu, będziemy tam za kwadrans. – Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo. 
- Zgoda – postanowiła dziewczyna i pozwoliła się poprowadzić przez park, na przystanek. Nie uszło uwadze Somniatisa, że dziwnym spojrzeniem omiotła rozkład jazdy, jakby nie do końca rozumiejąc, o co z nim chodzi. Czarnowłosy podszedł do kiosku, by kupić im bilety, po czym wrócił biegiem, krzycząc do dziewczyny, że to ich autobus. Dragonixa instynktownie wskoczyła do żółtego, podłużnego pojazdu, w którego wnętrzu już kłębiło się sporo ludzi. Chwilę później wewnątrz znalazł się też chłopak. Wciąż jeszcze dysząc skasował zakupione bilety i jeden podał towarzyszce. Ta obejrzała go nieufnie.
- To jest… forma zapłaty za przejazd, tak? – spytała, chowając świstek do kieszeni. – Nie wygląda na pieniądze.
- To tylko symbol tego, że już je wpłaciłeś – wyjaśnił pokrętnie Atis. – Nie pytaj jaki to ma sens. Najważniejsze, że działa.
Po kilkunastu minutach wysiedli na pusty przystanek. Przed nimi, niczym zwiastun nieszczęście, wznosił się masywny grzbiet Olimpu, okrążony przez nieco mniejsze góry i odgrodzony od świata płotem z drutem kolczastym, trzymanym przez większość czasu pod napięciem. Autobus z cichym warkotem odjechał. W okolicy nie było żywej duszy. 
- Jesteśmy na miejscu – oznajmił. Olimp, ostatnie miejsce, w którym ludzie nie objęli władzy.
- Dlaczego? – zdziwiła się dziewczyna. Najwyraźniej sądziła, że już cała wyspa jest pod ich panowaniem.
- Nie udało im się pozbyć cieni wojny – Atis smutno pokręcił głową. – Dla nas też mogą być drobną niedogodnością, jednak nie musisz się nimi zbytnio pilnować. W razie czego pojawi się Strażnik.
- Kto…?
Czarnowłosy mężczyzna płynnie upadł na cztery łapy i spojrzał wyczekująco na Drago.
- Szkoda czekać – uśmiechnął się po wilczemu. – Idziesz?
Przed płotem powstała już sugestia pieczęci, która miała się pojawić w razie pozytywnego werdyktu towarzyszki.
(Dragonixa?)

24 czerwca 2016

Od Dragonixy cd. Somniatisa

Namyśliłam się chwilkę.
- W sumie czemu nie, na pewno powietrze dobrze mi zrobi na kaca... - zaśmiałam się niemrawo.
Wyszliśmy z warsztatu na dwór, gdzie słońce bezlitośnie biło w oczy. Nie było to wcale fajne uczucie, chociaż ciepło przyjemnie okalało ciało. Na pewno nie wpływało pozytywnie na mój aktualny stan. Całe szczęście wiał lekki wiaterek, który lekko chłodził pot na czole w taki gorący dzień. W trakcie cichego spaceru z towarzyszem zaczęłam zastanawiać się nad opcją wymazania pamięci o tamtych wydarzeniach. W końcu odezwałam się.
- Mówiłeś, że nie wymaże mi to wspomnień o czynie SJEWu, ale o samej krwi i bólu, jaki tam przeżyliśmy?
- Dokładnie - odparł mi jednym słowem. - Zastanów się. Czy chcesz tego?
Gdy zadał to pytanie, akurat wstępowaliśmy do parku. Nad odpowiedzią na jego pytanie zastanawiałam się dopóki nie zaprosił mnie do przycupnięcia na ławce. Usiedliśmy.
- Sądzę, że nie powinnam tego zapomnieć - stwierdziłam.
- Dlaczego? Oszczędzisz sobie wiele cierpień... i pijanych nocy.
Pokręciłam głową i z lekka uśmiechnęłam się pod nosem.
- To jednorazowo - wytłumaczyłam się. - A dlaczego... Chcę, żeby to dodawało mi sił przy rozszarpywaniu im gardeł - spoważniałam i spojrzałam przed siebie, gdzieś w ślepy punkt w oddali. - Nie ważne czy ich znałam czy nie... Nie ważne też, że wszyscy tak naprawdę jesteśmy tylko samotnikami. Ja nie lubię samotności... I pragnę zemsty za tych, co polegli - zwróciłam wzrok ku mężczyźnie. - Wiem, że sama nie dam rady. Ale zrobię wszystko, żeby zebrać jak najwięcej z nas i narobić tym gnojom bagna. Tylko nie wiem od czego zacząć... - spuściłam głowę.
Atis spojrzał w dal. Siedział pochylony z łokciami opartymi o nogi, a wiatr rozwiewał mu czarne włosy, które co chwila przykrywały jego dwukolorowe oczy. Zerknęłam na niego, po części wyczekująco, a z drugiej strony po prostu by mu się przyjrzeć. Dziwił mnie fakt, że, wnioskując po tym, co powiedział wcześniej, nigdy nie miał żadnej kobiety. Był przystojny i inteligentny, no i potrafił się zatroszczyć o kogoś, kto tego potrzebuje. Pod tym względem wymarzony przyjaciel...
- Zawsze możesz spytać Alphy o pomoc - odparł w końcu. - Gdy ona się dowie, że chcesz dokonać zamachu na SJEW, na pewno coś wymyśli i zbierze do tego pomocników.
- Możesz mieć rację... Ale po takiej selekcji, jaką nam zrobili, i tak nie mamy za bardzo szans na to, by wyrządzić im jakąkolwiek krzywdę - złapałam się za obolałą głowę i ścisnęłam powieki. - Mój przeklęty łeb...
- Pozwól - powiedział i przytknął mi palce do czoła. Poczułam chwilowe pieczenie na skórze, ale zaraz ból głowy ustał.
- Dzięki - uśmiechnęłam się do niego. Nie chciałam nawet pytać jak to zrobił, w końcu u wilków to normalne, że posługują się magiczną mocą.
Dostrzegliśmy starca, który schylając się mocno ledwo szedł o własnych siłach. Wyglądał na bezdomnego i szedł w naszą stronę. Spięliśmy się na chwilę, jakbyśmy mieli zaraz rzucić się instynktownie do ucieczki, lecz ten nie miał wcale złych zamiarów.
- Kochani, czy macie może coś do jedzenia? - wyrzęził ochrypłym głosem. - Głoduję od tygodnia...
Somniatis bez słowa dał mu trochę pieniędzy, a starzec wdzięcznie i z uśmiechem kiwnął głową i ruszył w stronę sklepu, z którego potem wyszedł z siatką bułek i krojonego sera. Aż zrobiło mi się ciepło na sercu.
- Pomyśleć, że sama tak naprawdę nie mam domu... - powiedziałam cicho, bardziej do siebie. - Nie mam nawet pieniędzy, by cokolwiek utrzymać, ani pracy by cokolwiek zarobić. Właściwie, żyję tylko z kradzieży. Trochę to hańbiące... Kiedyś nie trzeba było się przejmować jakimiś pieniędzmi, by mieć co włożyć do pyska i zamieszkać w jamie.
Mój towarzysz tylko westchnął...

(Somniatis?)

Przypomnienie!

Przypominam o bezwzględnym terminie, do którego trzeba napisać opowiadanie, a którym jest 26 czerwca, albowiem wszyscy, którzy tego nie zrobią zostaną WYGNANI z bloga.

Dziękuję za uwagę.
~Argona

23 czerwca 2016

Od Est cd. Tyks - "Początek końca..."

Stałam przed Nightmarem patrząc w jego duże, szafirowe oczy. Bolało mnie to, co zrobił. Obiecał mi, że to się nigdy nie zdarzy, a jednak... skłamał.
- KŁAMCA! - wykrzyczałam z całej siły. Czułam jak łzy spływają po moich policzkach. Najpierw spojrzał na mnie zdezorientowany, lecz po chwili uśmiechnął się.  
- Czego oczekiwałaś po władcy smoków? Byłego sługę władcy ciemności? POWIEDZ CZEGO OCZEKIWAŁAŚ? PRAWDY? Jeżeli tak to grubo się myliłaś, skarbie. - Powiedział z obrzydzeniem i rozbawieniem w głosie. Spojrzałam na niego z nienawiścią w oczach. 
- NIENAWIDZĘ CIĘ, SŁYSZYSZ?! NIENAWIDZĘ!
- Heh. Jakbym o to dbał. - Zaśmiał się. Nie wiem czemu, ale nie chciałam z nim walczyć. W sumie to było oczywiste, przegrałabym. Nie miałam szans z tym wielkim smoczyskiem. Póki mnie nie atakuje mogę przemyśleć co powinnam zrobić. Nagle usłyszałam kroki... Odwróciłam się i zobaczyłam... Tyks?! Powiedziałam jej, przecież by uciekała razem z... Awery'm? Gdzie on jest?
- Oh, witaj Tyksono - Nightmare wyszczerzył zęby. Zdziwiona patrzyłam to na smoczysko to na wilczycę. - Jak tam u twojego brata? Słyszałem, że jest... bardziej sztywny niż poprzednio. - Wilczyca warknęła i rzuciła się na Nightmare'a. Ugryzła go w łapę, on wydał z siebie jęk bólu i odrzucił ją. Tyks wylądowała na ziemi, jednak szybko wstała i ponownie zaatakowała. Po kilku atakach Nightmare wkurzył się i przygwoździł Tyks do ziemi swym ogonem. Stałam tam jak sparaliżowana... nie wiedziałam co robić. 
- PUŚĆ MNIE! JESTEŚ POTWOREM! ZABIJE CIĘ. - krzyczała Tyks ze łzami w oczach, próbując wydostać się spod ogona smoka. O czym ona mówiła...? Dopiero po chwili skojarzyłam fakty. Awery zniknął, Tyks płakała, żarty Nightmare'a... W tamtej chwili wszystko miało sens.
- Jak mogłeś...? - patrzyłam na niego z przerażeniem w oczach. Oboje spojrzeli w moją stronę. - Odpowiesz za to Nightmare... własnymi rękami wyślę cię do piekła! - stworzyłam trzy kule, które zaczęły krążyć dookoła mnie. Wszędzie zaczęły pojawiać się cienie, które śmiały się demonicznie. - To nasza ostateczna walka. 
- Est...? Heh skoro tego pragniesz... Jednak nie czujesz tego? 
O d  k i e d y  b y ł a ś  p o d  k o n t r o l ą.
Wszystko zaczęło blaknąć i rozpuszczać się. Widziałam jego przeraźliwy uśmiech. Moje całe ciało przeszył ogromny ból, upadłam na ziemię. On... zdobył to czego pragnął. Zamknęłam oczy i czekałam na to co miało się wydarzyć. 
***
Usłyszałam głos... a może mi się wydawało? Nie, nie było mowy o pomyłce. Słyszałam go coraz głośniej, był taki znajomy.
- Est? Obudź się! Proszę... - Otworzyłam oczy. Zobaczyłam znajomą twarz. Była to Tyks.
- Tyks...? Gdzie ja je... - Tyks nie dała mi dołączyć tylko z całej siły mnie przytuliła.
- Spokojnie Est, jesteśmy w twoim domu. - Pokiwałam tylko głową. Czy to mi się śniło? A wydawało się takie realistyczne...  Spojrzałam na swoją rękę, by obejrzeć pierścień, w którym był uwięziony Nightmare... to chyba żart. NIE BYŁO GO! I CO TERAZ?! Zaczęłam ze strachem błądzić wzrokiem po pokoju.
- Czy to...
- Tak Est... to prawda. Awery... zginął i Nightmare się wydostał. - Tyks powiedziała beznamiętnie, jednak wyczuwałam nutkę smutku w jej głosie.
- Przykro mi... - Bez słowa odsunęłam od siebie Tyks i wstałam. Nie było sensu prowadzić dalszego dialogu. Nie miałam ochoty, ani czasu. Nie ważne jakim sposobem muszę odnaleźć Nightmare'a i go pokonać. Nie ważne jakim kosztem.... Nawet jeżeli bym miała stracić życie.
(Tyks? Meh... nie zostało mi jakoś zbyt wiele pomysłów. Poprowadźmy to jakoś do końca ;p )

21 czerwca 2016

Od Roriego cd. Tyks

Z lekkim trudem otworzyłem oczy, ale dalej było ciemno. Nic nie pamiętałem, więc zacząłem się zastanawiać, czy nie jestem przypadkiem w postaci wilka. Poczułem ostry ból w prawej skroni, spróbowałem dotknąć miejsca bólu, ale coś przytrzymywało mi ręce. W pokoju było potwornie zimno, przynajmniej wiedziałem, że nie mam sierści. Szarpałem się dłuższą chwilę z łańcuchamitrzymającymi mnie za nadgarstki i kostki. Kiedy chciałem się zgiąć poczułem zimny metal na swojej szyi, a w tle rozbrzmiał dźwięk gwałtownie poruszonego metalowego pęta. Są ostrożniejsi, niż ostatnim razem - pomyślałem i spróbowałem nawiązać kontakt z siostrą. Niestety to wzmocniło ból w głowie, a w płucach poczułem coś duszącego, żeby pozbyć się tego uczucia odkaszlnąłem parę razy. I w tedy coś sobie przypomniałem. Byłem z Tyks w hotelu i przez okno strzelałem się z jakimiś typkami. Wtedy... no właśnie co się w tedy stało? Usłyszałem huk lub jakiś wybuch i zrobiło się ciemno. Teraz jestem tu... a gdzie wcięło moją towarzyszkę?
- Tyks? Jesteś tu?_- oczywiście, czego można było się spodziewać, odpowiedziała mi cisza_- pięknie_- warknąłem

*Jakiś czas później*

Usłyszałem otwierające się drzwi i zdecydowane kroki. Trzask. Znowu kroki. Szelest kartek i pstryknięcie długopisu poprzedzone zaś szurnięciem krzesła.
- Więc Rori Amankori. Stwierdzono u ciebie Wilczy Gen_- zaczął mężczyzna ochrypniętym głosem
- Nic nie wiem o żadnym genie_- odpowiedziałem ze stoickim spokojem
- A jednak go u ciebie wykryliśmy_- no co ty nie powiesz?_- Chcesz się wypowiedzieć na ten temat?
- Tak. Co to jest ten cały Wilczy Gen?_- spróbuję udawać głupiego
- Umożliwia przemianę w wilka i władanie różnymi rodzajami magii_- odpowiedział równie spokojnym głosem
- Jakiego wilka? Jaką magią?_- udałem zdziwionego
- Eh... Nie będę się z tobą bawił_- usłyszałem, iż gość wstał, a później stanął koło mnie i wstrzyknął mi coś w lewą rękę. Natychmiastowo poczułem palący ból w całym ciele, facet ściągnął mi opaskę z oczu, a cały obraz się rozmazał. Dostałem takich zawrotów głowy, że pewnie jak bym nie siedział to wywinął bym orła_- Wiemy, że umiesz się zmieniać w wilka. A dowodem na to są twoje wilcze uszy, ogon oraz oczy demona_- przed twarzą ujrzałem lustro, a w nim swoją twarz. Nie wyglądałem najlepiej, obdrapana twarz, zaschnięta krew na skroni, a przede wszystkim krwistoczerwone oczy mojego drugiego ja, wraz z sterczącymi śnieżnobiałymi, wilczymi uszami_- Jesteś zmiennokształtny i tacy jak ty nie ukryją się przed nami_- lekko skołowany rozejrzałem się i spróbowałem wymyślić jakąkolwiek rzecz. Coś co mogło by ogłuszyć doktorka, naukowca czy kimkolwiek on tam jest, albo chociażby uwolnić mnie_- Nic nie przywołasz. Uśpiłem twoje wilcze moce. Spytasz czemu masz uszy, ogon i te... oczy. Przeprowadzono na tobie pewien zabieg. I dzięki temu teraz możemy opracować pewną substancję ujawniającą u was wasze wilcze części ciała. Zostałeś pacjentem Zero. Czyli tym na którym przetestowano pierwszą wersję tego "lekarstwa"_- świetnie, spojrzałem na niego i ze zdziwieniem ujrzałem dookoła jego sylwetki ciemnoszarą aurę. Czy to oznacza, że wzrok Szajbusa i sztywniaka nałożyły się na siebie? Ciekawe.
- Co z moją towa... kobietą która ze mną była?_- spytałem dalej próbując zachować spokój
- Nie stwierdzono u niej Genu, lecz została zatrzymana pod zarzutem pomagania osobie z Genem. Już niedługo zostanie przesłuchana.
- Przetrzymywałem ją i kazałem robić to co każę. Była zastraszana_- aby być bardziej przekonującym wyszczerzyłem się w grymasie zadowolenia po czym przejechałem językiem po krawędzi zębów. Ze zdziwieniem odkryłem, iż mam kły. Znacznie dłuższe niż u człowieka.
- Jeśli tak było, ona nas o tym poinformuje_- odstawił swoje krzesło i znów chwycił opaskę, aby mi ją ponownie założyć
- Nic wam nie powie, bo ten... zagroziłem jej, że jak cokolwiek o mnie sypnie wymorduje jej całą rodzinę, a ją samą posadzę na wózku inwalidzkim_- znów nastała ciemność
- Jutro przyjdzie do ciebie kat z pewną bardzo ważną osobą. Radzę nie kłamać panie Amankori. A teraz żegnam_- usłyszałem otwierane, a później zamykane drzwi.
- Do cholery!_- wrzasnąłem i ponownie szarpnąłem łańcuchami

(Tyks? Póki co nie będę w stanie nas uwolnić xd )

Rori... no proszę... piszesz całkiem spoko, ale umieram od twoich przecinków. A właściwie ich braku. Przynajmniej podstawowe reguły jak przecinek przed "ale", "bo", "iż", "więc"...
Druga sprawa, czasem ci się zdarza słowa z "by" pisać oddzielnie, a one bardzo często są razem. na to też mógłbyś zwrócić czasem uwagę.
I ostatnie, bardziej jako estetyczna prośba: spacja przed myślnikiem. Nawet jeśli Word i będzie przedłużona to trudno :/ I tak się lepiej czyta.

Od Rori'ego cd. Argony

- Co to jest? - mruknąłem i zabrałem kartkę jednocześnie puszczając chłopaka. Oparłem się plecami o ścianę, a nad moją głową pojawiła się świecąca kula. Otworzyłem giętą kartkę i przyjrzałem się dziwnym symbolom, cyfrą i literą - Świetnie i właśnie w takich sytuacjach przydałaby się Argusia... - westchnąłem do siebie i schowałem kartkę do kieszeni spodni
Zapaliłem papierosa, a gdy chłopak ujrzał ogień lekko się zmieszał. Wyciągnąłem rękę z paczką w jego stronę, lecz ten uniósł tylko ręce i pokręcił głową
- Nie widziałeś Argony? - spytałem i kiwnąłem mężczyźnie głową na znak, że się stąd ulatniamy
- A to nie ty powinieneś wiedzieć gdzie jest nasza Alfa? - spojrzałem mu w oczy i szybko odwróciłem wzrok 
- Ja no... znajdę ją za wszelką cenę! - zacisnąłem pięści
- Dlaczego się denerwujesz? - zlustrował mnie wzrokiem
- No bo... nie będę ci się tłumaczył - mruknąłem
- Wiem, że cię to boli - powiedział nagle, gdy zaczęliśmy zmierzać ku światłu dnia, dziwne wydawało mi się, że zasypało wyjście...
- Co mnie niby boli - spojrzałem na niego rozgniewanym wzrokiem
- Nie odwzajemniane uczucie - powiedział cicho i podniósł ręce w geście obronnym
- Zamknij się! - warknąłem, wziąłem oddech i już spokojniejszy spytałem - Niby skąd to wiesz? Jasnowidz jesteś?
- Nie, mam moc odczytywania emocji, a twoje są wręcz boleśnie odczuwalne. Poza tym to widać - uśmiechnął się lekko
- Jasne - mruknąłem patrząc w dół i kopnąłem jakiś kamyk - Muszę ją znaleźć. I to szybko. Jeśli ją dorwali... jeśli coś jej zrobią... to im wszystkim własnoręcznie łby pourywam
- Spokojnie wierze ci kolego - uśmiechnął się niebiesko włosy
- Nie jesteśmy... Nie mieliśmy jeszcze okazji. Jestem Rori, a ciebie chyba zwą Skrybą? - wyciągnąłem rękę w stronę towarzysza
- Mów mi Lorem - ścisnął moją dłoń i lekko potrząsnął - Jeśli można spytać, jak chcesz ją odnaleźć? Nawet nie wiesz kto ją porwał
- Mogły to zrobić tylko jedne osoby. Ze względu na to, że jest Alfą czyli ważną osobą i przy okazji posiada Gen, SJEW chce ją dorwać. No i ta ruda małpa...
- W takim razie jak chcesz...- zaczął, lecz mu przerwałem i oparłem, wyszliśmy na powierzchnię. Ile tam siedziałem? 
- Coś na pewno wykombinuję. Ciebie to nie dotyczy, nie ty zawiodłeś jako ochroniarz. Możesz już iść, dzięki za tą kartkę. Jak tylko odnajdę Argo, to jej to dam, bo ja się na szyfrach nie znam, a i wspomnę o twojej pomocy, o to się nie martw
- Ja w cale nie... Jasne - dał za wygraną i uśmiechnął się półgębkiem - Jak byś czegoś potrzebował popytaj o mnie - odwrócił się na pięcie i zaczął zmierzać w swoją stronę. Na pożegnanie podniósł rękę wysoko i krzyknął - Do zobaczenia.
- Myhym... - jednakże ja już byłem oparty o ścianę i drapałem się po karku w zamyśleniu. Zacząłem walić z pięści w skalną ścianę rozwalając sobie przy tym kostki - Cholera. Cholera. Cholera... jestem do bani...
"Co ty znowu robisz?" - Rita odezwała się w mojej głowie. Automatycznie oparłem się plecami o ścianę, aby nie wylądować na ziemi. 
"Ostrzegaj jak do mnie gadasz" - złapałem się za głowę - "Nic takiego" - skłamałem - "Mam do ciebie prośbę". 
"Czego chcesz?" - warknęła - "Znowu ją zgubiłeś?". 
"Nie lubię, jak czytasz mi w myślach" - upomniałem ją i usłyszałem ciche westchnienie - "Proszę pomóż mi ją wyśledzić" - i jasność umysłu mi powróciła co oznaczało, że Rita zakończyła połączenie. Spojrzałem na swoje ręce, całe we krwi. Taa... nie ważne. Usłyszałem obok siebie ciche szurnięcie, spojrzałem tam i zobaczyłem tą wie... jaszczurkę Argo.
- Cześć jaszczurko - uśmiechnąłem się klękając koło zwierzątka, a to zjechało mnie wzrokiem
- Jestem smokiem, nie JASZCZURKĄ - warknął
- Jaszczurka - zaświeciły mi się oczy i jak bym mógł zamachał bym ogonem
- Mów mi po prostu Draken - westchnął
- Jasne Dra... widziałeś Argonę? - spytałem z nadzieją w głosie - Wiesz gdzie jest?
- Widziałem kto ją porwał, ale gdzie ją zawieźli niestety nie wiem. Ale... - urwał na chwilę i zlustrował mnie wzrokiem - mogę ją znaleźć
- Ja tu pracuje, a ty sobie urządzasz pogawędki z jakimś gekonem? - warknęła moja siostra i kopnęła mnie w kostkę
- Ricia, młoda co tu robisz? - spytałem wysuwając rękę, aby gad na nią wszedł. Ten po dłuższej chwili zastanowienia wdrapał mi się na ramie.
- Szukałam jej dla ciebie. Wiem gdzie ją trzymają - pokazała mi zdjęcia wielkiego budynku - tam ją znajdziesz. Ale pewnie nie będą chcieli oddać ci jej za ładne oczy - uśmiechnęła się, wiedziałem że już opracowała plan
- Wybacz, ale dostanę się tam z pomocą Dra - dziewczyna zdębiała
- Świetnie. Więc idę - odwróciła się zamiatając w powietrzu włosami
- Naraska - uśmiechnąłem się i uniosłem jedną rękę z palcami ułożonymi na znak pokoju - Więc Dra wiemy, gdzie ona jest, ale żeby tam się dostać niepostrzeżenie, musimy się zmienić... znaczy ja muszę. A wtedy ty musisz pogadać i wszystko wytłumaczyć mojemu drugiemu ja. Powiedz... em... "dżem".
- Mogę sam uwolnić Argonę - odwrócił się do mnie plecami... a raczej ogonem
- Tak możesz tam zasiać spustoszenie, a wtedy jej na pewno nie puszczą! - pociągnąłem teatralnie nosem i udałem płacz - A ja muszę ją znaleźć! - jaszczur spojrzał zdziwiony i mina mu zrzedła, gdy się skapnął, że tylko udaję - Nooooo to jak będzie? Prooooosze cię, zacznę nazywać cię prawowitym tym no... smokiem. No dawaj Draaaaa
- Nie nazywaj mnie tak - warknął - Więc "dżem"? Czemu akurat "dżem"?
- Bo tak. Wyjaśnij wszystko Sztywniakowi, a potem go słuchaj, to razem ją wyciągniemy - smok kiwnął głową i odsunął się kawałek, po czym zaczął patrzeć z zaciekawieniem jak się zmieniam.
Ostatni raz rozejrzałem się, puki jeszcze coś widzę. Rzuciłem okiem na zdjęcia leżące przede mną i odetchnąłem parę razy. Zamrugałem, a po chwili zrobiło się zupełnie ciemno. W powietrzu unosiło się kilka nowych zapachów. Lekko zakręciło mi się w głowie co utrudniało chociażby najmniej racjonalne pytania w mojej głowie. "Gdzie mnie znowu wywiało?" albo "Po co znowu się przemieniłem w wilka?". I myślałbym tak dalej, gdyby ciszę trwającą w moim aktualnym miejscu przebywania nie przerwało chrząknięcie tuż przede mną.
- Więc Rori, powiedziałeś, że mam powiedzieć "dżem"- przesunąłem łapą w stronę rozmówcy i popchnąłem coś małego. Schyliłem łeb i obwąchałem osobnika
- Nie jesteś wilkiem, ale nim pachniesz - zauważyłem i położyłem się na brzuchu, aby mieć małego stworka tuż przed nosem - Znasz mnie... więc co moje drugie znacznie głupsze JA chce ode mnie?
- Zobacz - przekręciłem łeb w prawą stronę, a rozmówca na chwilę zamilkł - Cóż... to że nic nie widzisz lekko komplikuje sprawę. Na co mi wilk który nic nie widzi?
- To, że mam zawiązane oczy nie znaczy, że nic nie widzę - upomniałem go - Jeśli chcesz żebym coś powiedział musisz podzielić się ze mną swoim wzrokiem.
- Ach tak słyszałem o tym. Jak to u ciebie działa? Mam cie wkurzyć, dziabnąć czy po prostu na ciebie wskoczyć, a ty wypowiesz pradawne słowa?
- Siądziesz mi na karku lub głowie jak ci będzie wygodnie. Lecz wpierw muszę napić się twojej krwi - przełknąłem ślinę, może się to nie udać i będzie źle, ale po co martwić mojego towarzysza - Rozetnij sobie skórę pazurami jeśli takowe posiadasz
- Jestem smokiem, więc tak. Mam pazury - gad zrobił to co powiedziałem i już po chwili w moim pysku pojawiło się kilka kropel krwi. Smoczej krwi. Dawno takiej nie próbowałem. No ale nie o tym teraz. Chwilę potem jaszczur wskoczył mi na kark, zamknąłem oczy i po chwili widziałem obraz zza moich sterczących białych uszów - Streszczajmy się, bo zaczyna mnie nudzić twoje towarzystwo.
Sprawiłem niewidocznymi skrzydła i ruszyłem truchtem w stronę naszego celu.

*Duuuuużo czasu później. (Tak coś koło 3 w nocy bo cimno)*

Byliśmy już na miejscu, ja już jako szajbus klękałem w jakiejś ciemnej uliczce.
- Na co czekasz? - mruknął smok zachodząc mnie od pleców, aż podskoczyłem.
- Rany nie strasz - podrapałem się po karku chowając za jakimś kartonem torbę z ciekawym pakuneczkiem dla SJEW'owców.
- Co tam ukrywasz? - nawet nie zauważyłem kiedy smok znalazł się w torbie i aż fuknął ze złości - Co to ma być?! I że ja niby tam zasieje spustoszenie? Wiesz ile tym narobisz hałasu?
- Jesteś całkiem jak swoja pani - zaśmiałem się
- Twoja też... - warknął - nie miałeś się tam zakraść?
- No niby tak, ale w takim razie skąd moja Argusia będzie wiedziała, że nadchodzi odsiecz? - wyszczerzyłem się w uśmiechu - Ktokolwiek jej pilnuje zaraz podniesie alarm i ją zostawi gdy tylko usłyszy wybuch. Poza tym to nie są zwykłe materiały wybuchowe - Dra zrobił pytającą minę - Pokazuję i objaśniam - zaśmiałem się - Więc tak. Te tu robią ,,BUUUUM!!!", patrz dalej. Te rozpuszczą dym najpierw zwykły potem, gdy dostanie się do płuc zmienia się w usypiający, a na końcu wypala wewnętrznie organizm jak podpalona benzyna. A te ich zwabią, zapachem Wilczego Genu, wyciem wilków i tym hologramami zwykłych wilków z lasu. Poza tym w mieście porozrzucam te Cykajki, które wybuchają na dany sygnał! Co rozpęta dodatkową anarchię na ulicach.
- Rori wszystko gotowe - zza rogu wyszła Rita i rzuciła mi w twarz pustym plecakiem - Wszystkie bomby zegarowe na swoich miejscach
- C-Y-K-A-J-K-I. CYKAJKI. Powtórz. Cykajki
- Jak chcesz. Bądź ostrożny tu masz zegarek odpalający je po podwójnym uderzeniu w jego szybkę. Uważaj na siebie - mruknęła odsuwając się
- Zawsze uważam - wyszczerzyłem się w uśmiechu i zniknąłem plecak, a torbę zapiąłem i zarzuciłem na ramie
- No właśnie nie - rzuciła smutnym głosem i zniknęła
- Miałeś to już wcześniej zaplanowane?
- Nie - odparłem i zapaliłem papierosa zmierzając w stronę wyjścia z alejki.
- Skąd masz te materiały. Pierwszy raz o takich słyszę - zdziwił się
- Uwierz mi, że ja też Dra. Wymyśliłem je na potrzebę chwili - zaśmiałem się i jeszcze na chwilę schowałem się za winklem. Przecież panowała już godzina policyjna.
- Jasne. Więc ja się ulatniam i przekażę Argonie na jaki sygnał ma czekać - zeskoczył z torby i zaczął powoli zmierzać ku wejściu ogromnego budynku
- Niech czeka na wybuch i całe zamieszanie. Ogłoszą atak ze strony WKN'u a kiedy wszyscy się zlecą do mnie, ja się nimi zajmę - tu lekko głos mi zadrżał, smok zatrzymał się w pół kroku.
- Wyciągnę ją stamtąd i zajmę przez jakiś czas tak jak rozmawialiśmy. Ale w jaki sposób ty chcesz ich zatrzymać? - spytał podejrzliwym głosem
- Cóż, powiem ci pod warunkiem, że nic nie powiesz Argo - smok powoli kiwnął głową, nie mogłem odgadnąć czy kłamie, czy po prostu jest ciekawy lecz... rozpiąłem długi płaszcz, oczom jaszczura ujawniły się ładunki wybuchowe przyczepione do mojej koszulki, a w mojej ręce pojawił się karabin maszynowy z celownikiem kolimatorowym - Zabawię się z nimi - uśmiechnąłem się i pomachałem gadzinie na pożegnanie, ten odbiegł bez słowa.
Odczekałem ustalone dziesięć minut i wycelowałem w głowę pierwszego strażnika. Potem w ruch pójdą Cykajki, a dalej się zobaczy.
- Czas przyjąć propozycję waszej wojny o osobę mi bliską - wyszczerzyłem się w spragnionym ostrej jatki uśmiechu i pociągnąłem za spust

(Argona? Powracam i możemy już lecieć dalej z naszymi przygodami^^ )