6 czerwca 2016

Od Vincenta cd. Dagonixy

Odczuwałem ogromne poczucie winy. Zbyt wiele osób zabiłem własnoręcznie, a teraz jeszcze nie udało mi się uratować tych wader. Ba! Nawet nie sprawiłem jakiegoś specjalnego cierpienia ich zabójcy. Zresztą zabijając go sami staliśmy się zabójcami, wcale nie lepszymi od niego. Chociaż w sumie ja robiłem już dużo gorsze rzeczy, więc nie mam za bardzo prawa prawić komuś morałów.
- Dobra, Dragonixo. Trzeba się chociaż trochę ogarnąć. Tym całym krwawieniem życia im nie zwrócimy - powiedziałem, ale czułem jakby mówił to ktoś inny.
Nie, proszę, tylko nie znowu on. Co ja zrobię jeśli teraz nagle przejmie zupełną kontrolę nad moim ciałem i pozabija ich wszystkich?
- Wybaczcie mi na chwilę proszę - powiedziałem, mimo że mówiłem to właściwie tylko do wadery.
- Coś się stało? - spojrzała na mnie tymi zakrwawionymi oczami, co sprawiło, że jeszcze bardziej chciałem odejść by nie pozwolić mu na poczynienie jakiś większych szkód.
- Po prostu mi słabo, to naprawdę nic takiego - uśmiechnąłem się, jednak był to jeden z najmniej udanych uśmiechów w moim życiu. Wyglądał raczej jak grymas w momecie, gdy ktoś wylewa ci kwas na twarz.
- Nie wyglądasz za dobrze, może ci pomóc?
- Nie, naprawdę nie trzeba. Poradzę sobie.
W tym momencie zacząłem czuć, że tracę nad nim jakąkolwiek kontrolę.
(Dragonixa? Wybacz, że tak długo to trwało ;-;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz