25 czerwca 2016

Od Lorema

Skończyłem swoją zmianę w bibliotece. Wracając do domu wstąpiłem do cukierni, by kupić kilka pączków. Od jakiegoś czasu nie mogłem się oprzeć pokusie kupowania ich. To zapewne przez Anthony’ego. W moim mieszkaniu jak zawsze było cicho. Torbę z łakociami rzuciłem koło mojego biurka do pracy i zasiadłem przed komputerem. Pobieżnie przejrzałem, co ostatnio napisałem, podgryzając przyniesione pączki. Raz po raz marszczyłem brwi. Nie potrafiłem doszukać się sensu w własnym tekście. Nacisnąłem „Ctrl” i „A”, po czym drugą ręką „Bakspace”. Zapisane stronice kompletnie opustoszały. Cisza w kawalerce nabrała specyficznego kształtu. Nad tymi wierszami pracowałem już od miesiąca, a teraz cała praca przestała istnieć.
A mimo to poczułem się lepiej. Dojadłem jeszcze pączka i ruszyłem w kierunku posłania. Gdy ktoś zapukał. Znieruchomiałem. Nie spodziewałem się żadnych gości, a jedynym, co mi przychodziło do głowy byli agenci SJEWu. Zamknąłem plik, który przed chwilą wyczyściłem. Pukanie się powtórzyło, tym razem bardziej natarczywie. Porwałem ze stołu w salonie zapalniczkę i niewiele myśląc  znalazłem się przy oknie od strony podwórka. Otworzyłem je, podskakując na jednej nodze wyciągnąłem z buta sznurówkę i zawiązałem jej koniec na klamce. Ostrożnie wyszedłem na zewnątrz i zamknąłem sznurkiem za sobą przejście. Koniec przepaliłem i z mojego punktu na parapecie rozejrzałem się dokoła. Kilka metrów na prawo od mojego posterunku była rynna. Nie wyglądał solidnie, jednak innej alternatywy nie było. Coś huknęło wewnątrz domu. Niewiele myśląc skoczyłem. Jednak nie udało mi się uchwycić śliskiej rury i poczułem, że opadam w pustkę.
Ostatnim, co pamiętam, jest twardy grunt podwórka i jakaś lepka cieć pod moim policzkiem.
(Ktoś?)

1 komentarz: