30 maja 2018

Od Camille cd. Calii, czyli co tam strata nogi, do wesela się zagoi (Quest ♙)

        Otworzyłam usta i wrzasnęłam tak przeraźliwie, że Calia musiała zatkać uszy, żeby nie ogłuchnąć. Gdy z powrotem je zamknęłam i spojrzałam na Ace, czułam, że opuściły mnie wszystkie emocje. Została mi tylko pustka.
- Zabiję cię - oświadczyłam, nawet nie próbując wstać z ziemi - Już jesteś martwa - zaśmiałam się tak, że nie powstydziłaby się tego żadna postać z horrorów. Calia zbladła i nawet nie próbowała do mnie podejść.
- Ja może lepiej pójdę po Weatherby'ego - wymamrotała i szybko wyszła z pokoju.
- Jasne, jasne! - wydarłam się za nią - Pewnie! Uciekaj sobie. Wstałabym do ciebie, ale zgadnijmy przez kogo nie mogę! - na ile to możliwe zwinęłam się w kłębek i załkałam bezgłośnie. Dlaczego zawsze coś musiało pójść nie po mojej myśli? I dlaczego to zawsze ja na tym cierpiałam?!
***
15 minut wcześniej
 Mężczyzna odchrząknął i odwrócił się w moją stronę.
- Panno Belcourt? Czy mam zaprowadzić panią do Firebirda?
- Nie - odparłam stanowczo - to jest... proszę dać mi i mojej kuzynce chwilę... Proszę.
- Oczywiście, oczywiście. Wrócę za dziesięć minut. - rzekł tamten, po czym wyszedł z pokoju. 
- Co ty sobie myślałaś - zapytałam Calii, patrząc na nią wrogo. Jeszcze bardziej rozwścieczał mnie ten jej głupkowaty uśmieszek dziecka z piaskownicy, które właśnie postanowiło walnąć inne łopatką i cieszyło się, że nie otrzymało reprymendy od matki - Mogłaś wszystko zwalić!
- Ale nie zwaliłam. Wszystko jest dobrze.
- Nie jest! Nie znam Londynu za dobrze, a zwłaszcza Londynu z Twoich czasów!
- Hohohoho, z moich czasów, jak to brzmi! Jakbym miała jakieś sto lat.
- No na pewno nie umysłowo. Jeśli chodzi o tę strefę, to masz ich z pięć.
- O co ci właściwie chodzi. Taka byłaś podjarana pomysłem powrotu do przeszłości, do sobie lata. Ja mam chorobę lokomocyjną. - zakaszlała teatralnie. Myślałam, że nie wytrzymam i jej po prostu przyłożę, jednak w ostatnim momencie porzuciłam ten pomysł.
- Świetnie. W takim razie cofnę się do przeszłości i jeżeli się okaże, że jesteśmy siostrami to sama siebie porwę. Nie mogę pozwolić, by taka wspaniała osoba jak ja, miała zwalone dzieciństwo przez kogoś takiego jak ty - zaczęłam się nawet zastanawiać nad możliwością wykonania tego planu, jednak zrezygnowałam i z tego przedsięwzięcia. - Jeżeli coś mi się stanie... To już jesteś martwa - zagroziłam.
- Jasne, jasne - Calia wyszczerzyła zęby. - Już pędzę. Uratuję cię jak rycerz na białym koniu. Chociaż na wieżę raczej nie będzie chciało mi się wdrapywać.
- Zrzucę na ciebie cegłę - odparłam - To będzie dopiero satysfakcjonujące. - Calia już otwierała usta, żeby się odgryźć, jednak szybko zamknęła je, gdy gospodarz miejsca, w którym przebywałyśmy wrócił do swojego gabinetu.
- Już? - spytał.
- Owszem. Dziękujemy z góry za podarowany nam czas. I za pomoc.
- Ależ nie ma za co... Nie ma nawet o czym mówić - Proszę za mną. - Ostatni raz rzuciłam zdenerwowane spojrzenie na Ace, po czym wyszłam za Weatherbym z gabinetu. Po krokach za sobą wnioskowałam, że najemniczka również postanowiła zobaczyć, jak powracam do innego miejsca, dwadzieścia lat wcześniej. Zeszliśmy schodami i ruszyliśmy plątaniną korytarzy i stopni. W końcu weszliśmy do kamiennego pokoju. Na ścianach wisiało coś w rodzaju pochodni, a na środku, na niewielkim stoliku stał dziwny, drewniany przedmiot z małym, świecącym na niebiesko sześcianem, umieszczonym po środku.
- Źle to wygląda, jeśli mam być szczera - rzuciłam.
- Proszę się nie martwić, pani Belcourt, wszystkie testy idą po naszej myśli. Prawdopodobieństwo, że coś się pani stanie jest niskie, a nawet jeśli, z pewnością będzie to odwracalne. Ma pani moje słowo.
- Eh... No dobrze. Co mam zrobić?
- Firebird jest nastawiony na miejsce i czas... Ja będę niedaleko... Dam się paniom pożegnać. - No cóż. Jeśli mam byś szczera, to nie zabrzmiało to zbyt dobrze. Wyszedł z pokoju, a ja westchnęłam i odwróciłam się do Calii.
- No cóż... Masz, czego chciałaś cwaniaro.
- No już, już. Uratujesz świat, odkryjesz tajemnicę, cokolwiek. Ależ ja tu się będę nuuudziiić - przeciągnęła się jak kot.
- Pardon? - zamrugałam ze zdziwieniem - A zresztą - machnęłam ręką - czep się jeża, jest robota do zrobienia.
- Pa paaa, słońce. - parsknęłam, po czym dotknęłam sześcianu. Poczułam, jak przez całe moje ciało przepływa prąd. A potem... poczułam, jak spadam na ziemię. Calia podeszła do mnie szybkim krokiem i kucnęła przy mnie, a wyraz jej twarzy dość jasno mówił mi, że coś jest bardzo nie tak.
- Co się stało? - spytałam jej cicho. Ace przełknęła głośno ślinę, zanim odpowiedziała:
- No cóż...
- Gadaj.
- Częściowo ci się udało - zatrzymała się na chwilę, jakby próbując dobrać odpowiednie słowa. - Choć nie sądzę, by jedna twoja noga, niezależnie jak ładna, mogła cokolwiek sama zdziałać w Londynie dwadzieścia lat temu - powiedziała szybko, po czym odsunęła się kawałek, jakby bała się, że ją uderzę. Przez chwilę musiały mi się połączyć synapsy, bym zrozumiała, co właśnie powiedziała. Uniosłam się na ramionach i spojrzałam na swoje nogi. I o ile jedna była całkowicie w porządku, o drugiej nie mogłam tego powiedzieć...
***
 I w ten oto sposób wróciliśmy do momentu, w którym leżę samiuteńka jak palec, w oczekiwaniu aż ktoś się nade mną zlituje albo mnie pocieszy. Cokolwiek. Zaklęłam cicho. Postarałam się chociaż usiąść, więc pomogłam sobie nieco, robiąc sobie z nogi stolika, na którym leżał Firebird podparcie. Wtedy do pokoju wróciła Calia wraz z Weatherbym. Mężczyzna ukląkł przy mnie.
- O mój Boże, tak bardzo panią przepraszam - zaczął błagalnym tonem - wszystko odkręcę, obiecuję, proszę mi dać tylko kilka godzin... - nie mogąc odnaleźć odpowiednich słów, kiwnęłam głową. - Przetransportujemy panią na górę do archiwum, przez czas oczekiwania będzie pani mogła poszukać informacji, może czegoś się panie dowiedzą, na interesujący panie temat - kolejne kiwnięcie. Po kilku minutach oczekiwania otrzymałam coś w rodzaju laski, dzięki której mogłam próbować przemieszczać się o własnych siłach. Na początku szło mi to wyjątkowo opornie, jednak chwilę później zaczynałam rozumieć jak poruszać się w ten sposób. Dzięki pomocy gospodarza i Calii udało nam się dostać do wielkiej sali z kilkudziesięcioma ciągnącymi się przez całą jej długość dość wąskimi regałami sięgającymi mniej więcej do piersi.
- Postaramy się załatwić to jak najszybciej - powiedział Weatherby, a następnie wskazał na jeden z regałów - Londyn powinien być gdzieś tam. - rzekł, a następnie wyszedł z pomieszczenia. Pokuśtykałam w tamtą stronę, a Ace niechętnie ruszyła za mną. Po kilkudziesięciu minutach, gdy już niemalże cała byłam pogrzebana w wycinkach z gazet i aktach, a resztka nogi, pomimo siedzenia na ziemi bolała mnie niemiłosiernie, usłyszałam głos.
- Nuuuuuuuuudziiii miiii sięęęęę. - uniosłam wzrok i zobaczyłam Calię leżącą na jednym z regałów.
- To mi pomóż.
- Nie aż taaaak - spojrzała na mnie jak na idiotkę. Przez chwilę panowała cisza, jednak nie znalazłam niczego ciekawego. Calia była przez chwilę cicho, miałam nawet pewne wątpliwości, czy żyje, jednak zdałam sobie sprawę, że postanowiła uciąć sobie drzemkę. Westchnęłam ciężko. Aż nagle znalazłam coś, czego tak długo szukałam.
- Calia - rzuciłam - Calia wstawaj. - Jednak zostałam całkowicie olana. - Aha. Super. Masz czego chciałaś - uniosłam laskę i z całej siły pchnęłam Ace w bok, zrzucając ją po drugiej stronie regału. Zachichotałam złowieszczo, gdy usłyszałam przekleństwo.
- Musisz mieć bardzo dobry powód, żeby mnie budzić - rzuciła Calia, wychylając się znad regału.
- Mam. Spójrz na to... 
 W momencie w którym sięgałam po fragment, który chciałam jej pokazać, usłyszałyśmy głos:
- Już wszystko gotowe. - niedaleko nas zmaterializował się majordomus Weatherby'ego. Drgnęłam lekko. Czy ten człowiek się teleportuje?! Pomógł mi wstać, a ja szybko zwinęłam fragment gazety i schowałam go niepostrzeżenie do kieszeni. Gdy zeszliśmy z powrotem do pokoju z krwiożerczym sześcianem, zauważyłam, że jego kolor się zmienił. Teraz lśnił na czerwono.
- Zeżarł twoją nogę i pacz jaki błyszczący - rzuciła Calia zapewne wciąż zirytowana tym, że ją obudziłam.
- Wszystko gotowe - powiedział nasz gospodarz. - proszę położyć rękę na sześcian. - Spojrzałam na niego nieufnie, ale położyłam rękę we wskazanym miejscu. Miałam nadzieję, że tym razem wszystko zadziała. Poczułam ten sam prąd, jednak teraz skumulował się w miejscu mojej nieistniejącej nogi. Po chwili poczułam, że stoję prosto. Wróciła! Niemalże rozpłakałam się ze szczęścia. Jest! Wszystko dobrze... Odłożyłam laskę i spróbowałam zrobić sama kilka kroków. Na początku się chwiałam, jednak już po chwili odzyskałam pełną sprawność. Wtedy spojrzałam na Calię wzrokiem, który miałam nadzieję, że zrozumiała. "Zmywajmy się stąd, błagam, bo dłużej tu nie wytrzymam". Przez chwilę patrzyła na mnie, jakby myślała o tym, czy tym razem nie zabrało mi mózgu, jednak po chwili kiwnęła głową.
(Calia? :>)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz