Czegoś mi brakuje. Przyjaciela, tak! Brakuje mi przyjaciela! Brakuje mi Argony. Nie mówię, nawet nie śmiem przypuszczać, że była moją przyjaciółką. Po prostu była osobą, która zna mnie lepiej niż reszta.
Wstałam i powoli przeciągnęłam się. Otrzepałam trochę kurzu z sierści i kichnęłam. Cholerna alergia, przeklęłam w myślach. Czułam, że ten dzień nie będzie należał do najlepszych. Jednak pośród tych pesymistycznych myśli pojawił się promyk nadziei.
Dzisiaj niedziela, tak.. niedziela. Co zazwyczaj robię w niedzielę? Ach, to co zwykle. A co robię zwykle? To, co uważam za stosowne. To się nazywa świetny plan dnia!
Wyszłam z jaskini przygnębiona, a moje zaspane oczy powitał radosny promyk wschodzącego słońca. Przede mną rysował się wydeptany plac. Za nim drzewa, w końcu jesteśmy w lesie, w Lesie Eteru. Właśnie, czemu by nie pójść odwiedzić jakiegoś miejsca? Och Erna, jak zawsze inteligentna i pomysłowa.
Ruszyłam powoli na Plaże Gwiazd. Liście głaskały moją szarą sierść. Nie do końca wiedziałam, czy to przyjemne uczucie. Na niebie widać było lekki zarys księżyca. Przeskoczyłam kłodę blokującą mi drogę i niespodziewanie wskoczyłam do nory, czy tam... jaskini. W tej chwili nie jest to ważne. Podniosłam łeb do góry. Światło kochanego słońca padało na miejsce mojego upadku przez ogromny otwór.
- Jak mogłam go nie zauważyć?! - szepnęłam.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ciekawe ile istot wpadło w tą pułapkę, pomyślałam. I odpowiedź znalazła się tuż pod moimi łapami. Biedna nadepnęłam na kość, która złamała się pod moim ciężarem. Kiedy moje ślepia przyzwyczaiły się do mroku ujrzałam trochę za dużo szkieletów, niż bym chciała. Serce zaczęło być szybciej. Nerwowo rozejrzałam się po komnacie. Nic - zwykła nora wykopana pod ziemią. Żadnego wyjścia. Zajęłam się dokładnym badaniem ścian.
- Tylko bez paniki. - Powtarzałam do siebie. - Przecież stąd wyjdziesz, nie ma opcji, żebyś tu została.
"I umarła" dodałam w myślach. Rozpaczliwie szukałam wyjścia, jakiejś mapy, podpowiedzi. Na ścianach było widać próby przekopania się. Spojrzałam na szkielety. Nie, nie mogę użyć kości, muszę mieć trochę szacunku dla zmarłych. Po panicznym kręceniu się w kółko, usiadłam zrezygnowana.
- Erna, nie panikuj, nie panikuj! Wszystko się rozwiąże! - powtarzałam cicho, będąc na granicy płaczu.
Narysowałam w ziemi serduszko, starłam je. Zaczęłam rysować plaże, i mnie, i gwiazdy. Plaża Gwiazd, tam właśnie powinnam być w tej chwili.
- Nic nie będzie dobrze! - wybuchłam - Nic! Ja tu zginę, nie ma dla mnie ratunku! Ch*lera, za co?! Na bogów! Ruszcie tyłki z tego Olimpu i przyślijcie mi pomoc!
Złożyłam się w kulkę i zaczęłam płakać. Tak cicho, żeby nie zmącić wszechobecnej ciszy, a zarazem wyłam, nie mogąc opanować rozpaczy.
- Wszystko w porządku? - dobiegł mnie głos.
Podniosłam głowę. Nad "wejściem" stał czarny basior. Wzięłam głęboki oddech i przetarłam łzy. Nienawidzę kiedy ktoś widzi mnie w chwili słabości.
- Czy to wygląda na cel mojej podróży? - zapytałam drżącym głosem.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Że nie wszystko jest w porządku. - szepnęłam czując następną falę łez - Że tu utknęłam, i jak się nie ruszysz to zginę, umrę z głodu za kilka dni.
- Zaraz cie stąd wyciągnę. - powiedział.
Odszedł od jamy. Słyszałam tylko trzask łamanych drzew. Przez wejście wsunęła się gałąź.
- Chwyć się - Zachęcił mnie wilk.
Zaczepiłam się pazurami o korę i powoli zaczęłam się wspinać.
- Podaj mi łapę.
Spojrzałam na wilka nieufnie. Zmierzyłam go wzrokiem (a właściwie tylko jego łeb, bo reszty nie było widać).
- Nie - odpowiedziałam.
Kiedy wyszłam na powierzchnię otrzepałam się z piachu. Jeszcze raz spojrzałam na wilka.
- Już cię widziałam, należysz do watahy? - zapytałam.
- Tak, jestem Moon.
- Erna - odpowiedziałam - Dzięki za ratunek, mam u ciebie dług.
I rozeszliśmy się w swoje strony.
Wataha
pierwotni mieszkańcy
liczebność: 18
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz