Zgadnijcie, co Argona robiła o 6 rano w Hause of Sun? Nie, na pewno nie spała. Nie, nie robiła też kawy… ten aromat wydobywał się z kubka wyraźnie zaspanego Rori’ego, który siedział na postawionej w rogu pomieszczenia kanapie i leniwie mieszał wywar. Nasza pracowita Alpha, jak co ranek zasiadła do królestwa papieru, tuszu, pieczęci i podpisów. I jak co ranek ziewnęła przeciągle, rozciągając się przy tym i przecierając oczy.
- Argo, przecież widzę, że nie chcesz tego robić skoro świt – oznajmił Rori, ze swojego punktu obserwacyjnego, również ziewając, jakby został zrażony. – Możesz to przełożyć na później… poszukiwania poczekają.
- Nie przekładaj na dziś, co możesz zrobić trzy dni temu – mruknęła sennie, wodząc wzrokiem trzeci raz po pierwszej linijce szczegółowego raportu od Narcyzy, do którego załączniki, przypięte spinaczami, ciągnęły się aż do ziemi. – Raport Dowódcy Zabójcó…
W tym momencie niespodziewanie rozległ się trzask i w drzwiach stanęła Mixi. Miała szeroko rozwarte, podkrążone oczy. Dyszała. Czarnowłosa spojrzała na nią z beznamiętnym wyrazem twarzy, zanim jej mózg powiązał ze sobą nagłe wtargnięcie Bethy z jej zmęczeniem.
- Kłopoty – oznajmiła ponuro, łapiąc oddech. – Vincent powiadomił mnie właśnie o wyruszeniu około sześćdziesiąt procent agentów SJEW-u. – Przełknęła ślinę. – Zmierzają w tym kierunku.
Alpha oderwała się z miejsca niemal jednocześnie, co Rori, zapominając nagle o zmęczeniu.
- Jesteś pewna, że jadą tutaj? – spytała, wychodząc zza biurka.
- Tak – Mixi potwierdziła zdecydowanie.
- W takim razie trzeba spalić dokumenty… - dziewczyna przez chwilę napawała się tym pięknym związkiem wyrazów, jednak szturchnięta przez jej ochroniarza dokończyła – uzbroić ładunki wybuchowe w zbrojowni i magazynach oraz ewakuować wszystkich z budynku.
- To jest właśnie problem… - Betha podrapała się z zakłopotaniem po głowie. – Bo wiesz, odbywała się nocka watahy iiii…
- I aktualnie przebywa tutaj większość jej członków – dokończył ze zgrozą blondyn. – Moja siostra może przenieść najwyżej 3 osoby.
- Ale twojej siostry tu nie ma. Zresztą po naszej ostatniej teleportacji do Willi, żeby nieco rozproszyć sygnał, który za sobą zostawiliśmy, poprosiłam Somniatisa, żeby zamontował urządzenie, rozpraszające fale teleportacyjne. Przenosić da się dopiero w odległości 500 metrów od domu lub z plaży. Mixu, Rori, idziemy! – Argona wymaszerowała z biura i udała się do sali konferencyjnej, gdzie większość wilków jeszcze spała. Tak. Wilków. W Hause of Sun wszyscy czuli się tak swobodnie, że nie ograniczali się do niewygodnej, ludzkiej formy.
Gdy tylko czarnowłosa postawiła pierwsze kroki w sali, kilka najbliższych postaci poderwało czujnie głowy. Dziewczyna odszukała na ścianie czerwony guzik i przycisnęła go. Rozbrzmiały ogłuszające syreny, a wszystkie wyjścia z sali obrad zaczęły powoli się zasuwać. Zdezorientowani i zaspani członkowie watahy poderwali się gwałtownie ze swoich miejsc. Niektórzy zaczęli nawet warczeć. Jednak gdy głos syren ucichł, a rolety uderzyły głucho o podłogę, zapadła absolutna cisza.
- Nie będę owijać w bawełnę – oznajmiła Alpha poważnie, górując w swej ludzkiej formie nad stojącymi wilkami. – Do naszej bazy zbliża się ponad połowa agentów SJEW-u. Ten dom jest spalony. Musimy się z niego błyskawicznie ewakuować. By przebiegło to sprawnie, możliwie niezauważalnie i szybko podzielimy się na grupy 4-osobowe. Pierwsze cztery czwórki, będące najbliżej drzwi niech już ruszają. Następne wyjdą za 5 minut. Erna, Tyks i Ookami, podejdźcie tutaj!
Wilki spojrzały po sobie niepewnie, jednak gdy jedna z rolet podjechała w górę, pierwsza czwórka najbliższych wilków zrobiła kilka kroków w ich stronę. Szaro-żółty wilk spojrzał w kierunku przywódczyni, a widząc, że ta kiwa mu głową, śmiało ruszył ku wyjściu. Za nim poszli pozostali, w absolutnej ciszy. Rolety zatrzasnęła się za ich ogonami z głuchym trzaskiem. Chwilę później to samo wydarzyło się przy trzech innych przejściach i tłok w sali stał się znacznie mniejszy, choć nadal panowała napięta atmosfera. Atmosfera wyczekiwania.
Dopiero wtedy Argona zwróciła się do dziewczyn, które chwilę wcześniej przywołała z tłumu, oraz do Mixi i Rori’ego:
- Zajmiemy się Willą, póki ostatni wilk nie opuści budynku i póki nie zabezpieczymy wszystkiego tutaj przed SJEW-em. Mixi, ty z Erną i Tyks rozłóżcie ładunki wybuchowe w magazynach, a potem uciekajcie. – Czarnowłosa wyjęła z kieszeni zegarek. – Gdy wskazówka wskaże 7.36, detonujcie.
- A co, jeśli nie wyrobicie się do tego czasu? – spytała Betha. – Bo zakładam, że dodatkowo będziecie palić papiery.
- A co robi koala kiedy las płonie? – spytała, uśmiechając się półgębkiem.
Nikt się nie roześmiał. Argona nie miała nawet pewności, czy zrozumieli, jednak dopowiedzenie odpowiedzi zepsułoby dramatyzm.
- Kolejne grupy, przygotować się! – krzyknęła, odwracając się do tłumu. Kolejna szesnastka wilków stanęła, przebierając nerwowo łapami, przed roletami, a gdy te podjechały w górę, już bez wahania wybiegła na zewnątrz. Czarnowłosa ponownie zwróciła się ku wcześniej zebranym wokół siebie i powiedziała do młodszej siostry:
- Ruszajcie. – Mixi skinęła głową poważnie i zabierając ze sobą Erniaka i Tyksonę, ruszyła w kierunku drzwi, odgradzających nas od magazynu.
Alpha straciła nimi zainteresowanie ufając, że sobie poradzą. Powiodła wzrokiem po pozostałych zebranych, bezwiednie próbując wyłowić wzrokiem jakiś przyjazny pysk. Na przykład Korsa. Jednak najwyraźniej już wyszedł, bo nie był w stanie go odnaleźć. W pewnym momencie Rori delikatnie ją szturchnął i popukał się dłonią w rękę. Skinęła mu głową i wypuścił ostatnią turę, a gdy zostali sami w sali (jeśli nie liczyć Ookami) oparła się ciężko o ścianę i zaczerpnęła głęboko tchu. Zamknęła oczy.
- W porządku? – spytała nieco zaniepokojona Ookami. W przeszłości odbyła bardzo długą sesję psychologiczną z waderą, podczas której utwierdziła się w przekonaniu, że wadera ma problemy ze swoim demonem. W momencie osłabienia mógłby przecież wykorzystać sytuację i zaatakować.
- Tak – mruknęła nieco nieprzytomnie. – Tylko trochę zmęczona. Przez ostatni sen nie wyspałam się dostatecznie.
- Może lepiej by było, gdybyśmy zostawili te dokumenty? Przecież i tak wybuchną - zaproponował zdecydowanie bardziej zaniepokojony niż Ookami, Rori.
- No co ty. – Argona wysiliła się na zdecydowany, złowieszczy uśmiech. – Przecież nie przepuszczę takiej okazji, żeby patrzeć, jak płoną.
Oderwała się od ściany i nieco chwiejnym, ale zdecydowanym krokiem ruszyła do pomieszczenia, które opuściła ledwie 20 minut wcześniej. Stanęła na progu i spojrzała na walające się na biurku, jeszcze nawet nie przeczytane papiery. Przez myśl jej przeleciało, że mogłaby zabrać je ze sobą i przeczytać… zaraz jednak z tego zrezygnowała, wmawiając sobie, że nie ma w nich nic ważnego. Podeszła do regału z tyłu pomieszczenia i przełożyła na nim kilka książek, po czym wcisnęła ukryty u spodu przycisk.
- Zapraszam do archiwum! – wykrzyknęła z obłąkańczą radością, obracając się na pięcie do towarzyszących jej ludzi. – Rori, czy mógłbyś przygotować benzynę i zapalniczkę?
Chłopak bez wahania wymyślił nam trzy kanistry i podał dziewczynom kolejno bez słowa. Rozradowana, jak małe dziecko, Alpha chwyciła swój ochoczo i wbiegła do przechowalni dokumentów. Ookami i Rori spojrzeli po sobie, nie do końca wiedząc, co myśleć. Wreszcie dziewczyna wzruszyła ramionami i poszła w ślad czarnowłosej.
****
Mixi podała towarzyszkom naręcza ładunków wybuchowych.
- Somniatis przygotował je dla nas niedługo po naszej pierwszej misji – wyjaśniła. – Argona przeczuwała, że wreszcie wyśledzą posiadłość.
- To by wyjaśniało sprawność przeprowadzenia ewakuacji. Jakby miała już z góry obmyślony plan – stwierdziła bystro Erna, odbierając swój ładunek min. Mixi tylko skinęła głową.
- Tyks, ten poziom, Erniak – góra, ja dwa i jeden w dół – zarządziła niebieskowłosa i ruszyła w kierunku windy, a za nią medyczka. Kątem oka widziała jeszcze, że brunetka kuca przy ścianie nośnej magazynu i montuje pierwszy ładunek. Rozproszyło to na moment jej uwagę i Erna błyskawicznie wykorzystała to, wciskając przycisk na górę. Dziewczyna wzruszyła ramionami i wcisnęła niższe poziomy. Odczekała, aż dawna Szamanka wyjdzie, a kabina zjedzie na właściwy poziom i rozpoczęła pracę. W pierwszym magazynie na najniższym piętrze założyła aż 3 bomby, gdyż było tu wiele eksperymentalnej broni, którą Xavier i Somniatis co jakiś czas podrzucali do bazy. Było jej trochę żal wspaniałej roboty, jaką odwalili, jednak wiedziała, że nie ma wyboru. Już lepiej, by znikły, niż dostały się w ręce naszych wrogów. Myślenie o tym zwróciło jej uwagę na faktyczny problem – w powietrze nie tylko wylecą same składy, ale cały dom. JEJ dom. SJEW na pewno wie teraz, że współpracowała z wilkami. Nie będzie mogła wrócić do pracy, straci tą wspaniałą willę. Jak Argona będzie się zamykać w podziemiach, przy stertach papierów… uhm, nieeee. Potrząsnęła głową. Trzeba będzie pomyśleć nad czymś innym. Becie nie uśmiechało się za bardzo takie rozwiązanie. Wolałaby zatrzymać swoją aktualną pracę… w tym celu może przecież wykorzystać znajomości Vincenta i udać niewinną ofiarę. Może powiedzieć, że była zastraszana i wykorzystywana przez wilki, albo że nie wiedziała o istnieniu tajnej bazy pod domem… albo… oh, coś się wymyśli. Podniosło ją to nieco na duchu. Już kilkanaście minut później rozłożyła na obu piętrach wszystkie posiadane miny. Ze zgrozą zauważyła, że nie było ich tak dużo, jak początkowo jej się wydawało. Jednak musiało wystarczyć. Na parterze spotkała się z Erną, trzymającą swoją szamańską laskę w pogotowiu.
- Coś się stało? – spytała Mixi, gdy brunetka odwróciła się na dźwięk jej kroków.
- Tyks mówiła, że coś słyszy i poszła to sprawdzić – oznajmiła. - Mamy tu zaczekać…
W tym momencie pojawiła się wojowniczka, ściskając w dłoni sztylet.
- SJEW – powiedziała ponuro. – Otoczyli całą posiadłość. Nie wiem, czy wyjścia awaryjne są dość daleko… prawdopodobnie wszyscy będą musieli się przebijać. Najlepiej byłoby się teleportować…
- Stąd nie da rady… - powiedziała pośpiesznie Mixi, mając w pamięci to, o czym rozmawiały na samym początku ewakuacji z Argoną. - Co z plażą?
- Ustawili tam kilka jednostek – oznajmiła dziewczyna, nieco podejrzliwie. – Ale da się przebić. Co to ma do rzeczy…?
****
Żaluzja zamknęła się z hukiem za Adrainne i czwórka wilków znalazła się w półmroku, w ciszy ciemnego korytarza. Otaczających ją członków WKN-u znała tylko z widzenia i to przeważnie z widzenia na zakończonej niedawno nocce filmowej. Czarny, uskrzydlony basior wyglądał, jakby mało go obchodziło, co się właśnie dzieje, czarno-szara wadera nuciła coś pod nosem, a…
- Bu! – wykrzyknął biały basior, pojawiając się nagle w polu widzenia dziewczyny. Cofnęła się o krok, zdezorientowana. Kano roześmiał się i obrócił na pięcie, by lekkim truchcikiem pognać kilka kroków na przód, w biegu zatoczyć dwa kółeczka wokół własnej osi i z upiornie wesołymi iskierkami w oczach zatrzymać się i spytać, czy zamierzamy stać tu całą noc. Czarny wilk wykonał coś, ni to wzruszenie ramion prawdziwego twardziela, ni poprawienie skrzydeł, i ruszył w ślad za wesołkiem. Adrianne, nie widząc właściwie innej możliwości, poszła w ich ślady. Była nieco zaniepokojona sytuacją. Czy aby na pewno wyjście będzie dostatecznie daleko, by ominąć SJEW? A może SJEW znajdzie je, nim zdążymy chociaż do niego dotrzeć? W głowie wadery rozgrywały się same najgorsze scenariusze, łącznie z wpuszczeniem do tunelu gazu duszącego. Była tak pogrążona w myślach, że gdy wreszcie się z nich otrząsnęła, przed nią nie było nikogo. Nieco przestraszona zwiększyła tępo, by dogonić towarzyszy, jednak zatrzymała się przed rozwidleniem dróg. Przełknęła ślinę. Pozostali mogli pójść… gdziekolwiek. Prawo, lewo, prosto… próbowała nasłuchiwać, próbowała wywąchać ślady… jednak w tunelu była dobra klimatyzacja i zdążyły już wywietrzeć. Już! W kilka sekund po przejściu wilków! Wahała się jeszcze tylko chwilę. Skoro nie wie, gdzie poszli, to tak naprawdę może pójść gdziekolwiek. Uniosła głowę dumnie w górę i skierowała się w prawo, jednocześnie modląc się w duszy, by był to właściwy kierunek.
****
Xavier szedł w milczeniu na końcu niewielkiej grupy, z którą wydostał się z Haus of Sun. Kątem oka przyglądał się swoim przymusowym towarzyszom. Nieprzeciętnie duża, odblaskowoczerwona wadera, prawie zwykły czarno-biały wilk, gdyby nie masywne, czarne skrzydła na grzbiecie oraz szaro-żółty, niemal świecący w półmroku korytarza basior, idący na czele pochodu. Biały basior miał szczerą nadzieję, że nie wyskoczą jak debile z tunelu w takim stanie, by swoimi kolorami oznajmić wszystkim jednostkom SJEW-u z okolicy „tutaj jesteśmy!”. Przyjaźnie wyglądający basior, nazywał się chyba Tavari, zrównał swój krok z waderą i wesoło się przedstawił, potwierdzając podejrzenia białowłosego, dotyczące jego imienia. Wilczyca odparła, że nazywa się Mirielle, ale nie wyglądała na specjalnie skorą do rozmowy, jednak basior nie dawał za wygraną. Przez chwilę Xavier przysłuchiwał się jego paplaninie, lecz wkrótce go znudziła i zatopił się we własnych myślach, które skierowały się w kierunku niesamowitych magazynów głównej bazy. A w szczególności do broni tam pozostawionych. Zastanawiał się czy Alpha postanowi je zniszczyć, czy też wpadną w ręce wroga. Zmarszczył brwi. Żadna z tych opcji specjalnie mu się nie podobała. Gdyby od niego to zależało to porzuciłby swoją drużynę i wrócił tam po swoje wynalazki, jednak wiedział, że zapewne zostałby zdecydowanie odesłany z powrotem. A być może nawet natknąłby się na zamknięte rolety?
Nagle wpadł na idącą przed nim waderę, nieomal się przewracając. Spojrzała na niego przepraszająco.
- Shimer się zatrzymał – oznajmiła cicho. Faktycznie, basior na przedzie stał w bezruchu.
- Ktoś tam jest – powiedział, jakby w odpowiedzi, szaro-żółty wilk, obracając pysk w kierunku reszty grupy. – Sprawdzę to, a wy tymczasem nie ruszajcie się stąd.
Po tych słowach zniknął, pozostawiając milczących towarzyszy samych.
****
Nikt się nie odezwał. W ogóle. Ani słowem. Cała czwórka szła, jeden za drugim, nie wydając z siebie ani jednego dźwięku. Pochód prowadziła Keto, pewnie stawiając kroki w zimnym tunelu, za nią podążały Katherine i Somniatis, a pochód zamykała jedyna ludzka dziewczyna, należąca do WKN-u – Melo. Atmosfera była nieco niezręczna, każdy miał wrażenie, że powinien coś powiedzieć, jakoś podnieść na duchu swoich towarzyszy… jednak nikomu nic nie przychodziło do głowy. Aż do momentu, w którym wyszli na skrzyżowanie. Przez chwilę Keto wydawała się nieco zdezorientowana. Nikt jej nie uprzedził, że mogą pojawić się trudności w wyjściu na powierzchnię, jednak po chwili zastanowienia uznała, że to raczej logiczne, by tunel prowadzący bezpośrednio do bazy dla niewtajemniczonego był raczej labiryntem.
- Szkoda tylko, że nie pomyśleli o ewakuacji! – warknęła do siebie.
- Ale zobacz, jakby tak logicznie patrzeć i iść cały czas do przodu, to dopóki nie trafimy w ślepy zaułek, będzie szansa, że zmierzamy w dobrym kierunku – powiedział szary basior, stając koło prowadzącej. – Myślę, że odgałęzienia mają raczej na celu zmylenie wroga, niż faktyczne zagmatwanie korytarzy. No powiedz, że nie wygląda to na jakiś stary, zaginiony bunkier?
- I wywnioskowałeś to idąc w tym półmroku i patrząc na szary beton? – spytała Keto, patrząc na niego z ukosa.
- I wywnioskowałem to, ponieważ sam uczestniczyłem w projektowaniu tych tuneli – odpowiedział spokojnie.
- To dlaczego nie mówiłeś od razu?! – warknęła czerwonowłosa.
Basior podrapał się po karku z uprzejmym i nieco zakłopotanym uśmiechem.
- Nie ma sens… - zaczęła Katherine, jednak gdy trzy pary oczu zwróciły się w jej kierunku umilkła i przełknęła głośno ślinę.
- Co nie ma sensu? – spytała oschle Keto, patrząc na waderę z góry.
- Nie ma sensu się kłócić… - brązowowłosa zarumieniła się lekko. – Skoro mamy przewodnika…
- Idziemy – zgodził się z nią poważnie Atis i wybrał korytarz na wprost. Keto fuknęła, ale nie sprzeciwiała się dłużej i potruchtała za basiorem.
- Dobrze wiedzieć, że system jest taki prosty – rozległ się głos za plecami wilków. Wszyscy gwałtownie się obrócili, a z miniętej przed kilkoma sekundami odnogi wyłonił się różowo-biały pysk masywnego basiora.
****
- Czy ty na pewno wiesz, dokąd idziemy? – głos rozeźlonej Narcyzy raz po raz rozbrzmiewał w ciemnym korytarzu. Była zła, że Argona nie była łaskawa wtajemniczyć jej w sytuację i przydzielić jakiegoś sensownego zadania, tylko kazała uciekać ze wszystkimi. Teraz całą swoją frustracje przelewała na nieszczęsnego Casprina, którego los chciał wypchnąć na prowadzenie. Na nieszczęście basior był w równie parszywym nastroju co ona, choć z innych przyczyn.
- Nie mam pojęcia! – warknął. – Nie mów mi tylko, że ty wiesz lepiej!
- O, przepraszam, panie mądry – syknęła zabójczyni – ale to ja, a nie ty, miałam wgląd w bezpośrednie plany ewakuacyjne.
- Więc proszę! Śmiało! – Basior zatrzymał się i przepuścił szarowłosą przodem. – Powiedz mi, którędy do wyjścia!
- Tak namieszałeś, że nie wiem już nawet skąd przybyliśmy – odpowiedziała mu wściekle. – Gdybyś mi od razu…
Sprzeczka trwałaby zapewne jeszcze dużo dłużej, gdyby w sam jej środek nie wbił się radosnym susem mentalnie najmłodszy członek WKN-u.
- Czuję pączki – oznajmił. Obaj kłócący się spojrzeli na niego gwałtownie z nieskrywanym zdziwieniem.
- Pączki…? – spytał Casprin. – Gdzie…?
- Nigdzie. – Anthony wyszczerzył się w uśmiechu. – Jednak chciałem zwrócić waszą uwagę, że w ten sposób ktoś może usłyszeć wasze wrzaski.
Narcyza i Cas jednocześnie otworzyli pyski, jakby chcieli coś powiedzieć, jednak równie synchronicznie je zamknęli i spojrzeli po sobie. Dzieciak ma rację – zdawały się mówić w zakłopotanym milczeniu ich oczy.
- No i równie dobrze możemy iść prosto, póki do czegoś nie dojdziemy, nie? – Jego towarzysze przytaknęli. – To świetnie!
I radośnie wysforował się na czoło grupy, by zdecydowanie skierować ją w najbliższe „prosto”. Korso, idący z tyłu obserwował to z raczej ponurą miną. To nie był może najlepszy moment na to, ale popadł w melancholię i rozważania nad sensem istnienia. Zdecydowanie sprzyjało temu zmęczenie, nadmiar emocji i to, że nikt nie zwracał na niego uwagi. Przez kilka minut słychać było jedynie miarowy tupot kroków na betonie, jednak wkrótce zaczęła się niezobowiązująca sprzeczka, prowadzona półgłosem przez tą samą parę awanturników, co uprzednio. Gdyby Korso wsłuchał się w jej treść, to na pewno natychmiast wróciłby mu humor, no a przynajmniej wola walki i włączenia się do dyskusji, gdyż poszło o to, czy ludzcy mężczyźni powinni golić nogi, czy też nie.
- Ślepa uliczka! – krzyknął z przodu Anthony. – Musimy wrócić do najbliższego skrzyżowania!
Na te właśnie słowa ściana wybuchła…
****
- Tak właściwie czemu nie mogliśmy pójść wszyscy razem? – zainteresowała się Yasui po kwadransie marszu. Idąca obok Catherine tylko wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia.
- Może dlatego, by w razie śmierci jednej grupy uciekających pozostali mieli szanse zbiec? Nie wiem.
- Widzę wyjście! – krzyknęła Misao z przodu. Wadery szybko ją dogoniły i stanęli, mrużąc oczy przed oślepiającym światłem dnia. Tunel wychodził na niewielką dolinkę, w górnych partiach jakiejś góry.
- Ktoś tam jest – zauważyła Rue, wskazując siedzące nieopodal trzy wilki. Wysunęła się na przód, jednak czarna wadera pociągnęła ją z powrotem do tyłu.
- Co robisz? – syknęła. – A co jeśli to wrogowie?
- Wrogie wilki? Tutaj? Niby skąd? – spytała Catherine, marszcząc brwi.
- Może jakieś eksperymenty SJEW-u? – Misao przewróciła oczami. – Znacie wszystkich członków WKN-u?
- Nie bardzo – mruknęła Cathe, a Yasui zawtórowała jej, kręcąc głową.
- Poznaje tamtą waderę – oznajmiła niespodziewanie biała wadera. – Była na nocce. To na pewno nasi.
Cała grupa z ulgą wyłoniła się z tuneli. W pierwszej chwili przybyli wcześniej poderwali się na równe łapy, jednak rozpoznawszy sojuszników rozluźnili się nieco.
- Już myślałem, że to cała sfora tych sługusów ludzi – powiedział Jacob z ulgą. – SJEW znalazł wejścia do tuneli, jednak chyba bał się tam zapuścić, bo puścił pięć tych bestii do środka.
- I wygląda na to, że nasi przyjaciele mają przerąbane – wtrącił Kano z szerokim uśmiechem.
- Nie mniej niż my – westchnęła Charlotte, patrząc na niego karcąco. – W dole aż roi się od wrogów. Są dobrze wyposażeni, trudno będzie się przebić.
- Pytanie brzmi: rozdzielić się czy przypuścić zmasowany szturm – zauważyła Catherine chłodno.
- Nie wiem jak wy, ale wydaje mi się, że lepiej będzie jak spróbujemy się przemknąć pojedynczo. Dla mnie bylibyście tylko ciężarem – oznajmiła Misao dumnie.
- I vice versa – mruknął Jacob, zgadzając się w ten sposób z przedmówczynią.
- Zatem postanowione…
****
- Co tu się stało… - szepnął Vincent, pierwszy raz od kilkunastu minut spędzonych w tunelach. Idąca tuż za nim mała wadera, Li, cofnęła się o kilka kroków, gwałtownie łapiąc oddech i kładąc po sobie uszy. Dragonixa i Jade, które dopiero po chwili dołączyły do towarzyszy zaniemówiły.
Na posadzce w lepkiej, czerwonej cieczy leżały cztery wilcze postacie, a co najgorsze… mimo licznych ran zdawały się wciąż oddychać. Pierwszy otrząsnął się biały basior i podbiegł do najbliższego z wilków, którego futro musiało być niegdyś białe, choć teraz było nasiąknięte krwią. Vincent przybrał ludzką formę i delikatnie pogładził wilka po głowie, po czym przesunął dłoń w kierunku szyi, próbując znaleźć puls. Jednocześnie zaczął mówić uspokajająco:
- Wszystko będzie dobrze, wyciągniemy cię stąd. Zaraz opatrzymy twoje rany…
Wilk gwałtownie otworzył oczy. A właściwie oko, bo w miejsce prawej gałki ziała czarna dziura.
- On nadal tu jest – wychrypiał Xavier, bo to właśnie on był tym białym wilkiem, choć mówienie sprawiało mu wyraźne trudności. – W cieniu… bawi się z nami… Mirielle… Shimer… Tav…
- Cicho, cicho… - przy basiorze przykucnęła Li, również przybierając formę człowieka, i położyła dłoń na jego głowie. Pod jej palcami zajaśniało blade światło, gdy znikąd pojawił się ciemny kształt i powalił ją na ziemię. Dziewczynka wrzasnęła z przerażenia. Dotychczas bierne i sparaliżowane rzezią pozostałe dwie wilczyce rzuciły się jednocześnie na postać, przygniatającą towarzyszkę do ziemi. Krzyk się urwał gwałtownie, olbrzymie skrzydła załomotały i nim wadery zdążyły go dopaść, potwór już zniknął.
- Li...! – Jade podbiegła do dziewczynki i kucnęła przy niej. Jednak nie było co zbierać. Gardło małej było rozszarpane, w przerażonych oczach nie dało się ujrzeć życia. Mimo to, zrozpaczona ruda przemieniła się w człowieka i przyłożyła usta do ust dziewczyny, wpychając do jej gardła powietrze. Raz, drugi, trzeci.
- Dość! – Vincent oderwał ją od dziewczynki, Jade płakała, jednak nie próbowała się wyrywać. – Musimy stąd iść. Szybko. To porusza się w naszych cieniach.
- Nie dam rady… - wyszeptała ruda. Mężczyźnie wystarczy jedno spojrzenie, by stwierdzić, że ma rację. Nie zważając na jej protesty poderwał ją z ziemi i chwycił w ramiona, jak rycerz swoją księżniczkę. Z cienia ponownie wyłonił się ten sam potwór i skoczył w kierunku Vincenta, jednak olbrzymie, krwawe ramiona chwyciły go i rzuciły o ścianę. Stwór zaskowyczał i zniknął w cieniu.
- Biegiem! – wrzasnęła Dragonixa, a białowłosemu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Potykając się jeszcze o ciało czerwonego wilka pognał korytarzem przed siebie. Echo ich kroków rozbrzmiewało w korytarzu. Potwór nie zamierzał rezygnować. Raz po raz wyskakiwał z losowych miejsc, celując w uciekających. Jednak Vincent widział już światło na końcu tunelu. Jeszcze przyśpieszył kroku, gdy nagle kroki za nim ucichły. Zaniepokojony basior odwrócił się, by ujrzeć stojącą w bezruchu Dragonixę, a tuż za nią masywny, skrzydlaty kształt, upiorny uśmiech i płonące nienawiścią oczy.
****
- Myślicie, że to naprawdę dobry pomysł? – spytała zaniepokojona Ribbon. – No, wiecie… przecież SJEW mógł już wykryć wyjścia i tylko czekać z lufami wymierzonymi w wylot na nasze przybycie…
- Może być i tak – zgodziła się Tiffany. – Najwyżej będziemy musieli sobie wyciąć przejście siłą.
- Ciii! – warknął Ryu.
I ponownie zapadła cisza, mącona jedynie odgłosem stąpania wilczych łap na betonie. Od początku wędrówki w półmroku rozmowa raczej się nie kleiła. Każdy zbyt martwił się o siebie, o swoich przyjaciół lub o to, czy aby przypadkiem nie zostawił włączonego żelazka w domu, w przypadku Naryi. Biały, milczący basior, który prowadził cały pochód i co rusz uciszał gadających, wcale nie pomagał. Tiffany zapewne już dawno zaczęłaby gadać mu na przekór, gdyby nie to, że sama również uważała zachowanie ciszy za niezbędne. Nie czuła się dobrze w tych tunelach. Niewiele widziała, nie wiedziała, dokąd zmierza, ani gdzie jest.
- Ciii! – ponownie warknął Ryu, co sprawiło, że biała wadera poczuła się zdezorientowana.
- Nikt nic nie mówił – syknęła, a basior zatrzymał się gwałtownie i odwrócił do niej łeb.
- To znaczy, że ktoś jest przed nami – powiedział tak cicho, że nawet w zaległej w korytarzu ciszy był ledwie słyszalny. – Powoli…
Cała grupa, niemal szorując brzuchami po ziemi, ruszyła w kierunku hałasów. „Dogoniliśmy grupę, która wyszła przed nami?” zastanawiała się Tiffany „A może to SJEW znalazł wejścia do tuneli…?”. Po plecach przebiegł jej dreszcz na myśl o tym. Kto wie, co to może dla nich oznaczać… na pewno nic dobrego.
Ryu zatrzymał się i położył, czujnie węsząc. Czuł przed sobą zapach obcego wilka… nie. Nie jednego, a dwóch. Ale nie tylko, dalej wyczuwał zapachy całkiem znajome, choć nie był pewny, do kogo należą.
- …taki prosty. Zapewne zapamiętamy to i udamy się tam, skąd przyszliście a kto wie, może uda nam się dorwać resztę psich szkodników. – Donośny i pogodny głos niósł się korytarzem, jeżąc włosy na głowie. Jeżąc, gdyby nie były zjeżone od ostatnich kilku minut.
- Uciekajcie. – Polecenie, wydane przez jakiegoś basiora wzbudziło atak śmiechu u nieznajomego wilka. W powietrzu błysnęło błękitne światło, rozległ się świst i wokół posypała się fontanna iskier, gdy dwie potężne siły zetknęły się w pojedynku.
- Teraz! – krzyknął Ryu i poderwał się na równe łapy, by wykonać imponujący skok na bliższego z przeciwników. W jego ślady poszła pozostała trójka. W tym momencie kilka rzeczy zdarzyło się jednocześnie. Biały basior został z potężną siłą rzucony o ścianę, w powietrzu pojawił się promień niebieskiego światła, Ribbon jęknęła i osunęła się na beton, Tiffany utworzyła w powietrzu portal i rzuciła się w kierunku Ryu, a Naryja rozpłynęła się w błysku jasnego światła.
- Uciekajcie! – wrzasnął ponownie szaro-biały basior, ukryty za olbrzymią pieczęcią, zaraz za skrzyżowaniem, a stojące koło niego postacie w jednej chwili obróciłt się i zniknęły w cieniu.
Różowy napastnik. Ćpun. Ryu rozpoznał go dopiero teraz. Widział go kiedyś w jakichś WKN-owych aktach czy coś… Ćpun przypomniał sobie o swoim pierwotnym celu i z dużą siłą naparł na iskrzącą się pieczęć. Na czole stojącego za nią wilka pojawiły się kropelki potu. Zaczął coś mamrotać pod nosem, podchodząc bliżej symbolu i opierając o niego głowę. Ale nie było wątpliwości, że pieczęć zaraz pęknie.
- Ryu! – wrzasnął ktoś i czyjeś zęby zacisnęły się na łapie basiora i pociągnęły go w kierunku jaskrawego tunelu. Olbrzymim wysiłkiem woli Tiffany ciągnęła białowłosego w kierunku portalu. Szaro-niebieski wilk zmaterializował się przed nią niespodziewanie, w rozbłysku niebieskiego światła. W zębach trzymał strzykawkę, a oczach błyszczało fanatyczne uniesienie.
- Ic sę ee artw – powiedział przez zęby, jakby do rannego. – Uat…
W tym momencie został powalony przez błysk białego światła, a strzykawka roztrzaskała się w posadzkę. W jego miejscu stanęła Naryja, dysząc ciężko.
- Zabieraj go i uciekajcie – powiedziała. – Pomogę tamtym.
Tiffany chciała zaprotestować, jednak uznała to za marnotrawstwo energii i razem z ciągniętym towarzyszem zniknęła w swoim świecie.
****
Gdzieś z przodu, nieco z prawej rozległ się przeraźliwy huk. Cała czwórka zatrzymała się niepewnie.
- Myślicie, że to nasi właśnie się przebili na zewnątrz, mając dość tych tuneli? – pyta w powietrze Finn.
- Nie wiem… - odpowiedziała stojąca najbliżej biała, uskrzydlona wadera.
- Skoro nie wiesz, to przekonajmy się! – Chizuru z olbrzymim rogalem na twarzy wysforowała się na przód i stanęła przed korytarzem, z którego rozległ się hałas. – Chodźcie, gdyż, albowiem ja cem.
Wilki spojrzały po sobie.
- Może jednak lepiej będzie trzymać się obranego kierunku? Jak gdzieś skręcimy, to możemy mieć problemy z powrotem – zauważyła bystro Justice, zamiatając ogonem podłogę.
- No come on! Dajcie spokój! – Brązowa wadera niemal podskakiwała w miejscu. – No! No…?!
- No co? – Spytała, patrząc zimno no waderę Justice.
- No! – Umysł Chizu gorączkowo pracował nad wymyśleniem powód, który mógłby przekonać pozostałych. – Słyszę stamtąd wycie! Tam muszą być nasi!
Biała wadera patrzyła na nią z powątpiewaniem, jednak niespodziewanie za propozycją wilczycy wstawiła się Enuki.
- Myślę, że mimo wszystko lepiej będzie, jak to sprawdzimy.
Justice posłała jeszcze jedynemu basiorowi w grupie pytające spojrzenie, a on westchnął i kiwnął głową, choć nie wyglądała na do końca przekonanego. Cała grupa skręciła i poszła nieufnie za wyraźnie dumną z siebie, że udało jej się postawić na swoim, Chizuru. Jednak jej pewność siebie szybko uleciała, gdy w pewnej odległości ujrzała wyłom w tunelu i ciemne sylwetki ludzi z karabinami na jej tle. Przystanęła i przełknęła gwałtownie ślinę.
- 510, jak mnie słyszysz, odbiór? – powiedział stojący na skraju tunelu mężczyzna do krótkofalówki.
- Wycofu… - Brązowa wadera zrobiła dwa kroki do tyłu… i nadepnęła komuś na łapy.
- Ał! – krzyknęła wadera i odskoczyła gwałtownie w bok, potrząsając bolącą kończyną.
- Tam ktoś jest! – wrzasnął stojący w wejściu żołnierz i uniósł broń. W kierunku wilków poleciała seria strzałów, co było dla nich wystarczającym sygnałem do ucieczki. Wpadając na siebie pognali bezwładnie do przodu, gonieni przez napływających ludzi. W całym tunelu niosło się echo serii z karabinów. Niespodziewanie Finn zrobił zdecydowany zwrot krzycząc:
- Spróbuję ich zatrzymać! Zaraz was dogonię! – Nie musiał jednak tego mówić, bo nikt nie zwrócił uwagi na jego heroiczny popis. Basior boleśnie uświadomił sobie, jak niewiele łączyło go z wilkami z tego miasta. Właściwie tylko gen i walka z SJEW-em… Jeden z pocisków świsnął tuż koło jego ucha sprawiając, że dalsza zaduma wydała mu się złym pomysłem. Finn skoncentrował się na tym, co chce uzyskać. Lód. Lodowa ściana. Olbrzymia lodowa ściana, której nie rozbije byle pocisk, przez którą nie przebiją się tak łatwo. Z podłogi i ścian wystrzeliły lodowe ramiona, jednak o sekundę za późno. Seria pocisków prześlizgnęła się przez lodowe macki i ugodziła basiora w pierś. Finn zatoczył się zdziwiony, nie przerywał jednak tworzenia bariery. Nie czół właściwie bólu, choć widział, jak czerwona ciecz spływa po jego futrze i kapie na ziemię. Spojrzał na przegrodę. Była już praktycznie gotowa. Zresztą nie miał siły na więcej. Zawrócił i powlókł się w kierunku, w którym jak mu się wydawało udała się reszta jego towarzyszy. Wiedział, że jeśli do nich dotrze to jest szansa… szansa, że go uratują. Że ktoś będzie w stanie wyleczyć jego rany. Łapy odmówiły mu posłuszeństwa. Upadł na zimny beton, a ostatnią rzeczą, jaką usłyszał był lodowaty, kobiecy głos.
- Nie cackajcie się z tym! Przynieście mi AC82-d.
Ładunek wybuchowy.
****
- Cicho tu… - zauważyła Chitoge, jakby mimochodem.
- Tak… - odparła jej mama, idąc tuż koło niej z zaciętą miną. – Cicho. Ale nie martw się, wyjście powinno być już tuż, tuż.
Elizabeth uśmiechnęła się promiennie do małej wadery, chcąc podnieść ją na duchu. Ją, a może siebie? Nie czuła się dobrze tu, pod ziemią i nie pomagał fakt, że dziwnym zrządzeniem losu tylko ona i jej córka znalazły się w tym tunelu w ostatniej turze. Choć grupy miały liczyć po cztery wilki. Zapewne to przez wywołanie Tyks i tamtych pozostałych wilków przez Alphę. Miyamae westchnęła głośno, jednak szybko uśmiechnęła się promiennie, gdy zobaczyła, że biała wadera przygląda się jej z ukosa.
- Już niedaleko – powiedziała pewnym głosem, choć w głębi duszy wcale tej pewności nie odczuwała. A Chitoge była już za duża, by dać się tak łatwo oszukać. Mimo to najwyraźniej postanowiła udawać, że wierzy swojej matce, bo również się uśmiechnęła i przytaknęła. I faktycznie, kilka minut później stały w milczeniu, patrząc na niewielką dolinkę, położoną na zboczu góry. To, że wydostały się z tuneli powinno podnieść je na duchu, a tymczasem bardziej je przybiło. Stojąc w wylocie były w stanie ujrzeć, że las nieco poniżej polanki żyje własnym życiem. Raz po raz rozlegał się charakterystyczny odgłos krótkofalówki i było tylko kwestią czasu, jak żołnierze znajdą kryjówkę wader.
- Musimy spróbować się między nimi przemknąć – powiedziała poważnie Elizabeth. – Trzymaj się blisko mnie. Ruszamy.
Chitoge poważnie skinęła głową i obie, matka i córka pognały w kierunku zasłony drzew. Rozległ się głuchy świst i nagle Elizabeth padła martwa. Jej córka rozejrzała się gwałtownie szukając źródła dźwięku, jednak go nie dostrzegła. Skupiła zatem swoją uwagę na innym fakcie.
- Mamo! – wrzasnęła i rzuciła się w kierunku dorosłej wilczycy. Po drodze wsunęła pysk do torby i wyjęła z niej pluszowego słonia, rzucając go w powietrze. Pluszak zaczął niespodziewanie rosnąć i nadymać się. Chitoge dopadła do swojej mamy i próbowała ją podnieść. Jej pluszowy ożywieniec opuścił trąbę i zaczął unosić jej mamę w górę, na swój grzbiet, gdy padł drugi strzał. Mała wadera znieruchomiała z przerażeniem w oczach. Pluszak na powrót był pluszakiem. Chitoge upadła, nie wydając z siebie najmniejszego choćby jęku. Z wystającej skały kilkanaście metrów powyżej zjechał na butach chłopak o białych włosach, z maską gazową, zakrywającą całą twarz. Zarzucając karabin snajperki na ramię, podszedł do martwych wilków i trącił najbliższego butem. Uśmiechnął się pod maską. Dzień zapowiadał się tak cudownie! :D
****
- To dziwne – powiedział Lavi, stając na pustej plaży. – Wyszliśmy jako jedni z ostatnich, a na miejscu jesteśmy pierwsi. Myślicie, że coś mogło się stać?
Siedząca nieopodal na pisaku Yuna i Hikaru, rozmawiający dotychczas pogodnie spojrzeli na niego.
- Masz rację – przyznał chłopak, wstając i otrzepując tyłek z piasku. – Myślisz, że powinniśmy tam wrócić i im pomóc?
- Myślę tylko, że powinniśmy przestać czekać i wracać do domów – odparł. – A im szybciej, tym lepiej.
- Poradzą sobie – powiedział pogodnie Alexander, również wstając ze swojego punktu obserwacyjnego za wyrastającą z plaży, samotną skałą. – Przecież nie daliby się tym frajerom, nie?
Odwrócił się do towarzyszy i rozłożył ręce w geście powątpiewania.
- Alex! Za tobą! – wrzasnęła Yuna i chłopak błyskawicznie obrócił się w kierunku lecącej w jego stronę wadery. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę i brązowowłosy upadł na ziemię pod ciężarem niebieskawej wilczycy, która zaraz śmignęła w kierunku krzyczącej. Dziewczyna poderwała się z piasku przerażona i wpatrując w oczy zwierzęcia zrobiła dwa kroki do tłu, po czym też upadła. Bez życia. Mimo to napastnicza rzuciła się jej do gardła i zaczęła je rozszarpywać z zajadłością demona. Hikaru i Lavi wymienili porozumiewawcze spojrzenia i zaczęli się cofać powoli w kierunku lasu. Niebieskowłosy ułożył usta w bezgłośne „Do zobaczenia” i jak na komendę obaj chłopcy odwrócili się na pięcie i skoczyli w las, w powietrzu przybierając wilczą formę.
Królik, bo tak właśnie nazywana była ich napastniczka, oderwała się od ciała Yuny i uniosła zakrwawiony pysk. Źrenice w jej czerwonych oczach zwęziły się w cienkie szparki i niemal zwijając się wokół własnej osi zawróciła i skoczyła w ślad za basiorami.
****
- Słyszycie to, co ja? – Miris przystanęła, zaniepokojona.
- Skręcamy – zdecydowała Ashura. – Szybko.
- Czemu? Coś się dzieje! Nasi mogą mieć kłopoty! – Biała wadera była mocno zaniepokojona i poruszona. – Mogą nawet zginąć, jeśli im nie pomożemy!
- A jeśli im pomożemy, my też możemy zginąć – odparła zdecydowanie. – Słuchaj, dla dobra nas i ich idziemy… w lewo.
Już chciała iść we wskazanym przez siebie kierunku, jednak Damon zagrodził jej drogę.
- Chcesz ich porzucić? Jeśli jest choć cień szansy na uratowanie jednego z nich, to powinniśmy się go uchwycić – powiedział, marszcząc brwi.
- Jeżeli uratujemy jednego… wiesz dlaczego nas podzielili, a nie kazali iść wszyscy razem? Żeby w razie wpadnięcia jednej grupy na wroga reszta miała czas na ucieczkę. To labirynt. Jeśli nasi nie dadzą rady pokonać wroga, bądź mu umknąć, to myślisz, że my damy mu radę z ciężarem w postaci rannych sojuszników?
Czerwony basior zacisnął zęby. Ashura nieco złagodniała i już mniej napastliwie powiedziała:
- Naprawdę powinniśmy przede wszystkim zadbać, by jak najwięcej z nas wydostało się z tej opresji. – Basior nadal się wahał.
- Mitsuki, co sądzisz? – Damon zwrócił się do brązowo-białej wadery. Ta przewróciła oczami.
- Jak dla mn…
- Z drogi! – rozległ się krzyk, najwyraźniej wydawany przez smugę białego światła, ścierającą się ze smugą błękitnego. Wilki odskoczyły na boki, a ich pyski owiał strumień pędu. Przez chwilę patrzyli na siebie, nie do końca wiedząc, co się wydarzyło.
- Tam zdecydowanie dzieje się coś ciekawego! – wykrzyknęła Mitsuki i skoczyła w kierunku, z którego nadleciały przedziwne stworzenia. Pozostali jeszcze przez kilka sekund dochodzili do siebie, po czym poczynając od Damona poderwali się z ziemi i ruszyli za waderą.
Lekkim truchtem dotarli do skrzyżowania, gdzie zastali jednak jedynie ciało jednej wadery oraz sporo śladów krwi, prowadzących w korytarz centralnie przed nimi. Miris podeszła do zmarłej i zamknęła jej oczy łapą.
- Weź ją – odwróciła się do Damona z błagalnym spojrzeniem. – Nie możemy jej tak zostawić.
Basior skinął głową i podniósł ciało wilczycy.
- Co teraz? Nikt tu nie przeżył – zauważyła Ashura.
- Sprawdzimy, czy ktoś nie przeżył tam – Damon wskazał pyskiem zakrwawiony korytarz.
****
Całe archiwum było dokładnie nasączone ropą. Zadowolona Argona stała przy drzwiach, dumnie wpatrując się w ogrom odwalonej roboty. Wadera była umazana od stóp do głów w ciemnej, lepkiej mazi, ale jednocześnie była też szczęśliwa. Zaraz wszystkie te bzdurne dokumenty pójdą z dymem. Rori odrzucił właśnie na bok ostatni pusty karnister po benzynie i z uśmiechem stanął koło dziewczyny. Ookami zmęczona opadła na wygodny fotel, wymyślony przez Rori’ego podczas jednej z upojnych nocy przy papierach. Trwali tak w ciszy, dopóki blondyn nie klepnął Alphy po ramieniu.
- Chcesz czynić honory? – spytał, wyszczerzony w najbardziej pogodnym uśmiechu.
- Co to wogle za pytanie! – Argona wyjęła z kieszeni zapałki i płynnym ruchem podpaliła jedną z nich. Ookami poderwała się gwałtownie z miejsca.
- Chcesz to tak podpalić? – spytała. – Przecież to wybuchnie i zabije nas wszystkich!
Dziewczyna zawahała się z ręką w połowie drogi, po czym potrząsnęła przecząco głową z uśmiechem.
- Gdyby mogło nas zabić, to bym nie była w stanie tego zrobić.
I upuściła zapałkę. W tej samej chwili Rori przytulił ją do siebie i rzucił na ziemię, jednocześnie tworząc masywną, żelazną ścianę między nimi a archiwum…
****
Seria z karabinu maszynowego uderzyła w skałę za plecami wader. Ktoś coś wrzeszczał, tuż obok ich kryjówki wybuchł granat.
- Wiedziałam, że tak się to skończy! – wrzasnęła Tyks, wskazując groźnie na Ernę. – To twoja wina!
- Ja nie chciałam…! – odburknęła Szamanka, lecz w zgiełku wojny nikt nie usłyszał jej słów. Mixi wychyliła się na chwilę, wydając cichy krzyk, jednak nie odniósł on spodziewanego efektu, choć dwóm pozostałym waderom zakręciło się w głowie. Betha opadła koło nich na piasek.
- W ten sposób nic nie zyskamy! – krzyknęła. – Na mój sygnał biegniemy do skraju plaży. Tyks! Gdy tylko poczujesz, że możemy…!
Brązowa wadera skinęła głową ze zrozumieniem. Mixi zebrała się w sobie i zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, lśniły jaskrawym złotem. Erna gwałtownie wypuściła powietrze, przypominając sobie podobne lśnienie w oczach kogoś innego, jednak gdy Betha wydała sygnał rzuciła się biegiem za Tyks. Czas wokół Mixi zwolnił. Kule toczyły się leniwie w swoich aerodynamicznych tunelach, granaty koziołkowały powoli w powietrzu, by uderzając w piasek wyrzucić miliony drobinek w powietrze. Szara wadera miała więc czas, by osłonić swoje towarzyski lub nieznacznie zmienić tor lotu pocisku. Nie trwało to długo. Mixi wiedziała, że zbyt niebezpiecznym byłoby wykorzystywanie tego dłużej, jak kilka minut. Jej oczy przybrały normalną barwę. Wyprzedziła jednym susem medyczkę i dogoniła prowadzącą dotąd Tyks. Razem wbiegły w niskie fale, obmywające miękki piasek.
- Już! – krzyknęła Tyksona i Betha dotknęła jej ramienia łapą. Erna skoczyła ku nim, jednak w połowie lotu coś uderzyło ją w bok i powaliło na ziemię. Tyks chciała się rzucić w kierunku nieprzytomnej towarzyszki, jednak nagle również Mixi osunęła się na piasek. Brązowa wilczyca błyskawicznie podjęła decyzję. Chwyciła łapę towarzyszki i teleportowała się… daleko. Byle jak najdalej stamtąd.
****
Cała siódemka wilków stała na polanie, patrząc na siebie. Charlotte skinęła im głową, życząc powodzenia. Po tym zgromadzeni zrozumieli, że nie mają sobie nic więcej do powiedzenia i że czas ruszać. Misao dała znak swojej wiernej towarzyszce, Rue, i obie pobiegły w las. Za nimi uczynili to również pozostali, choć wadery już o tym nie myślały. Przede wszystkim chciały uciec. Czarna i biała wadera. Ich futra odbijały się na tle zielonego lasu, mimo to miały nadzieję, że nie zostaną dostrzeżone.
- Tu 101, odbiór. – Rozległo się niespodziewanie, tuż koło nich, i obie dały nurka w krzaki. Niemal wstrzymały oddech, gdy przechodził koło nich wysoki żołnierz, ściskający w ręku karabin. Zapewne przeszedłby, nic nie zauważając, gdyby Misao nie postanowiła go wyeliminować. W jednej chwili wyczarowała wokół siebie ogień i skoczyła do gardła mężczyzny. Ten, zaskoczony, zaczął strzelać, raniąc waderę. Ale dla niego było już za późno. Czarna wilczyca przeciągnęła ognistym biczem po jego szyi, uciszając go na zawsze. Jednak wystrzał nie umknął uwadze towarzyszy zmarłego. Zza oddalonego o zaledwie kilka metrów drzewa wyłonił się kolejny żołnierz i otworzył ogień. Misao rzuciła się do ucieczki, a Rue za nią, starając się osłaniać przyjaciółkę. Obie skręciły gwałtownie, gdy przed ich nosami wyłonił się nagle kolejny bojownik i niemal wpadły w płynący opodal strumień. W ostatniej chwili zrobiły nad nim susa… Z boku rozległa się kolejna seria z karabinu i przekoziołkowały po ziemi, ostatecznie uderzając w drzewa. Rue czuła, jak z niej ulatuje życie, a ostatnią rzeczą, jaką widziała przed opadnięciem w ciemność była twarz jakiegoś mężczyzny w moro, pochylającego się nad nią.
****
Catherine ruszyła do lasu. Truchtała lekko, jak najbliżej ziemi, mając nadzieję, że jej lśniące futro nie zwróci niczyjej uwagi. Kątem oka widziała, że równolegle do niej biegną jeszcze dwa białe wilki, Yasui i Kano. "Dobrze, może to oni zwrócą uwagę… O czym ja w ogóle myślę?” spytała samą siebie, skupiając się na drodze przed sobą. Drzewa, drzewa… Coś się poruszyło nieznacznie w krzakach przed nią i wadera skręciła gwałtownie, a gdy to wymijała, udało jej się rozpoznać ludzki kształt. Miała szczęście, że w porę go dostrzegła. Z prawej strony rozległy się strzały i skowyt trafianego zwierzęcia. Cate pomyślała, że Kano nie miał tyle szczęścia co ona i odnotowując sobie, by wspomnieć o tym, gdyby Mixi pytała, pognała dalej. W pewnym momencie zrównała się z Yasui i w milczeniu truchtały koło siebie. Potem znów się rozdzieliły, gdy usłyszały nadchodzących ludzi SJEW-u. Jak dotąd obie białe wadery miały szczęście, jednak to się miało wkrótce zmienić. Dokładnie w momencie, w którym nieopatrznie niemal wpadła na żołnierza.
- Wilk!!! – wrzasnął tamten i wycelował do niej, zanim upadł, powalony stworzoną przez waderę Falą Śmierci. Biegnący w jej kierunku kolejni mężczyźni również zginęli na miejscu. Rozległ się też jeden, zdecydowanie nieludzki jęk, tuż obok. Catherine skierowała się w tamtą stronę, z mocniej bijącym sercem, by ujrzeć białe futro towarzyszki, teraz bez życia. Poczuła ucisk w gardle, chciała się rozpłakać, coś powiedzieć… ale za nią rozległa się seria strzałów i tupot nóg. Wrogowie nie będą czekać, aż pożegna się z wilczycą. Spłoszona tym dała nurka w las, by zniknąć w gęstym gąszczu malin.
****
Charlotte gnała przed siebie na złamanie karku, bezbłędnie manewrując między żołnierzami. Czuła się niemal jak w swoim żywiole. Ostatecznie można sobie wyobrazić, że rozłożeni nieregularnie wojownicy SJEW-u stanowili niejaki tłum. Bo przecież zawsze wydaja nam się, że wrogów jest znacznie więcej. Oczywiście, wrodzona moc kamuflażu znacząco ułatwiała sprawę. I już praktycznie widziała jakąś białą willę, któregoś z bogaczy, gdy tuż obok wybuchła mina, a siła eksplozji odrzuciła waderę kilka metrów i cisnęła na drzewo. Charlotte straciła przytomność.
Przebiegający koło niej Jacob tylko spojrzał przelotnie na nieprzytomną i skoczył ku parceli. Mało go obchodziło, co stanie się z białą waderą, gdy był już tak blisko celu. Wybiegł na asfalt i skręcił gwałtownie, by schronić się na działce willi. Gdy był już przy furtce świsnęło i padł bez życia, a chłopak w masce gazowej zeskoczył z drzewa, by sprawdzić, czy jeszcze dycha. „Już trzeci dzisiaj” pomyślał z dumą i ruszył z powrotem w las, w poszukiwaniu kolejnych celów.
****
Keto prowadziła całą trójkę wader przez już całkowicie prosty korytarz, nie trafiając po drodze na żadne odnogi, co przyjęła z ulgą, bo nie było gdzie zabłądzić. Dobrze wiedziała, że biegnące za nią Katherine i Melo są już na skraju sił, mimo to nie zwalniała tempa. Muszą jak najszybciej się stąd wydostać, jeśli chcą przeżyć. Skoro SJEW znalazł wejście do tuneli ewakuacyjnych to znaczyło, że to też wkrótce może zostać odnalezione. Po kilku minutach dotarły do stalowych drzwi i pociągnęły za nie razem. Błyskawicznie wyskoczyły na zewnątrz, a światło dnia na chwilę je oślepiło. Gdy szok minął zauważyły, że otoczone są przez kierujących w ich stronę lufy żołnierzy SJEW-u.
- Wracamy! – wrzasnęła Keto, lecz było już za późno. Grad pocisków posypał się na wilczyce, kładąc je wszystkie na miejscu trupem.
****
Gdy Narcyza się ocknęła, leżała na betonie, przygnieciona odłamkami gruzu. Powoli podniosła się z miejsca. Rozejrzała się, by za swoimi plecami ujrzeć zawalony korytarz. Podniosła się powoli. Kręciło jej się nieco w głowie. Pierwszą osobą, którą zauważyła, był jej towarzysz kłótni.
- Casprin… - mruknęła, podchodząc powoli do przygniecionego stertą gruzu basiora. Sprawdziła łapą jego puls, jednak nie wyczuła nic. Westchnęła i obróciła się, by poszukać pozostałych członków grupy. Od razu ich zauważyła. Byli nadal nieprzytomni, ale nie wyglądali na rannych. Podeszła do leżącego bliżej małego biało-czarno-niebieskiego basiora i trąciła go bez przekonania łapą.
- Korso, rusz się – mruknęła. – Nie możemy tutaj spędzić całego dnia!
Gdy basior pozostawał niewzruszony na jej słowa, z całej siły walnęła go łapą w pysk. Wilk otworzył gwałtownie oczy i poderwał się z ziemi.
- Spokojnie… - Narcyza już szła do drugiego z towarzyszy, by potraktować go w ten sam sposób, lecz gdy się nachyliła wilczek poderwał się raptownie z okrzykiem „bu!”. Wadera odskoczyła od niego, a Anthony zaczął zwijać się na betonie ze śmiechu.
- To nie było zabawne. – Czarnowłosa uniosła dumnie głowę i odwróciła wzrok, jakby obrażona.
- Daj spokój – dzieciak, łapiąc dech podniósł się z ziemi. – Jak już wspomniałaś, nie możemy spędzić tutaj całego dnia. Chodźmy zatem.
I dość pogodnie wykonał własne polecenie. A Korso, któremu wciąż nie przeszedł melancholijny nastrój, ruszył w milczeniu za nim. Po chwili ociągania, niezadowolona, że dała się w ten sposób okpić, Narcyza ruszyła za towarzyszami.
Tunel był dziwnie pusty i cichy. Kroki grupki wilków odbijały się echem od ścian i powracały z powrotem. Waderze przeleciało przez myśl, że jeśli jest to ślepy zaułek to nieźle się wkopali. Na szczęście po kilku minutach jej wątpliwości rozwiał, idący na czele, Anthony.
- Jest wyjście! – krzyknął, a echo poniosło jego głos w głąb korytarza. Narcyza przyśpieszyła kroku, by ujrzeć to, co mały basior chwilę przed nią. Światło słoneczne, wpadające do tunelu przez prostokątny otwór. Mrużąc oczy, przywykłe do ciemności, wyszła w jasny poranek. Pierwszą rzeczą, którą zauważyła, gdy już przyzwyczaiły się nieco do światła, było to, że są na plaży i że właściwie nie są na niej sami. Kawałek dalej w kałuży krwi leżały zwłoki. Korso, w swojej ludzkiej formie, pochylał się właśnie nad jednymi z nich. Wadera również się przemieniła i kucnęła przy nim.
- Znałeś tego człowieka? – spytała.
- Nie, ale był członkiem WKN-u – odparł ponuro chłopak, zamykając oczy trupowi. – Nazywał się chyba Alexander…
- A ta tutaj, to była Yuna – powiedział Anthony, pochylony nad drugim ciałem. – Wygląda, jakby jej szyja została rozszarpana przez psa.
- Albo wilka – zauważyła Narcyza, wstając. – Lepiej stąd chodźmy, zanim cokolwiek ich zabiło, postanowi tutaj wrócić.
- Dokąd teraz? Do lasu? – spytał Korso, również wstając.
- Nie, pójdziemy skrajem plaży. W ten sposób z jednej strony będziemy osłonięci przez las, a z drugiej strony może nie natkniemy się na patrol SJEW-u. – Dziewczyna wskazała ręką na wybrany kierunek.
- Widzę luki w twoim rozumowaniu, Milordzie… - zaznaczył Korso.
- Proszę bardzo, droga wolna! Rób co chcesz! – warknęła różowo włosa i zdecydowanym krokiem ruszyła wybraną przez siebie trasą.
- Nie martw się Korso, jak ktoś będzie się zbliżał, to go usłyszymy. – Anthony popukał się palcem po uchu i ruszyli za rozzłoszczoną towarzyszką.
****
- Drag! – krzyknął do wadery Vincent.
Dziewczyna nie odpowiedziała. I tylko jej oczy błagały o pomoc. Basior za jej plecami roześmiał się chrapliwie i stanął na tylnych łapach, opierając przednie o plecy swojej ofiary. Jedna z jego kończyn powędrowała pod nienaturalnym kątem w kierunku oka Dragonixy. Vincent szukał kontaktu wzrokowego z potworem, Jade trzęsła się w jego ramionach, a łapa stwora nieubłaganie zbliżała się ku oku czerwono-czarnowłosej dziewczyny. Nagle znieruchomiała. Białowłosy przygryzł wargę i w milczeniu wpatrywał się w ślepia wroga. Dragonixa poczuła, że odzyskuje władzę w nogach. Podskoczyła, jakby chciała uwolnić się z niewidzialnej mazi i podbiegła do towarzyszy, na chwilę dekoncentrując chłopaka. Upiorni cień wilka warknął i zanurkował w mrok.
- Biegiem! – wrzasnął Vincent i rzucił się ku wyjściu. Światło dnia na chwilę sprawiło, że nie widzieli nic, jednak wkrótce udało im się zauważyć dość szeroką, brukowaną białą kostką drogę, z jednej strony stykającą się z ciemnym kamieniem góry, z drugiej z lasem. Dyszeli ciężko. Chłopak położył niesioną dotychczas dziewczynę w plamie światła, opierając ją o skałę i wziął głęboki oddech.
- Myślicie, że wyjdzie do światła? – spytał dziewczyn. Obie zgodnie wzruszyły ramionami.
- Chyba lepiej będzie, jak pójdziemy dalej – zaproponowała Drag. – Mimo wszystko…
- Możesz iść? – spytał z zaniepokojoną miną rudą dziewczynę,Vincent. Ta niepewnie zaczęła się podnosić i chłopak podał jej rękę, by pomóc wstać. Skinęła głową.
- Już lepiej – powiedziała, uśmiechając się blado. – Chodźmy.
Nie mając lepszego punktu odniesienia, poszli białą drogą. Dopiero po kilku sekundach Vincent uświadomił sobie, że las nie jest cichy, jak mu się wydawało. Ptaki śpiewały. Uśmiechnął się do siebie. To dobry znak. Uspokoił się nieco. Być może ten teren nie jest patrolowany przez SJEW? Co prawda wydawało się to mało prawdopodobne, na ile znał ich metody, jednak każdy przecież popełnia błędy, nieprawdaż? Coś zaszumiało gwałtownie z boku i Jade krzyknęła. Vincent odwrócił się gwałtownie, czując żar bijący od dziewczyny. Widząc, że mimo jego siły, już wyraźnie widoczny szary, uskrzydlony basior zbliża nadpalony pysk do jej gardła, rzucił się na ratunek przewracając Drag. Z całej siły chwycił potwora za tułów i, dzięki sile rozpędu, rzucił na ziemię. W skowyczącym z bólu stworze rozpoznał wreszcie jednego z eksperymentalnych Code:W, kontrolowanych przez ludzi. Rzucił się w kierunku wilka z zamiarem zabicia go, choćby gołymi rękami, gdy twarda smuga krwi przecięła stwora w pół, po czym rozlała się po białej kostce brukowej. Zatrzymał się i obrócił do towarzyszek. Dragonixa dyszała ciężko, a z jej ramienia płynęła czerwona ciecz, zaś Jade… Jade wyglądała, jakby uleciało z niej wszelkie życie. Podbiegł do rudej tylko po to, by się przekonać, że odparł atak stwora za późno. Wściekły na siebie uderzył pięścią w skałę, a z kostek poleciała krew.
- Vincent… - Pozostała przy życiu dziewczyna położyła mu dłoń na ramieniu. – Musimy iść.
Chłopak skinął głową, po czym dźwignął ciało dziewczyny tak jak poprzednio i spojrzał ponuro na towarzyszkę.
- Prowadź.
****
Dwie potężne siły ścierały się ze sobą, to odskakując na boki, to ponownie zderzając w gradzie iskier. Narya nie miała zamiaru dać za wygraną. „Zabije go! Zabiję, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu!” powtarzała sobie. Czuła jednak, że opada z sił. Basior zaś, jej przeciwnik, zdawał się nie odczuwać zmęczenia. Ciągle tylko przyśpieszał atakując coraz bardziej zajadle. W pewnej chwili wadera źle wycelowała i zamiast trafić na ścianę, od której mogłaby się odbić, poleciała w pustkę jakiegoś tunelu. Przekoziołkowała boleśnie po ziemi, zdzierając sobie skórę do krwi i zatrzymała kilkanaście metrów dalej. Błyskawicznie się podniosła, ale było już za późno. Błysnęło błękitne światło i czarno-niebieski basior stał nad nią, uśmiechając się złowrogo. Z niewielkiego opakowania na pasku wyjął strzykawkę z jakimś lśniącym, turkusowym płynem.
****
Wadery biegły na złamanie karku, praktycznie nie oglądając się za siebie, gdy za ich plecami rozległ się wybuch. Chizuru nie miała wątpliwości, że Finn musi być już martwy i że nic nie powstrzyma SJEW-u przed zabiciem ich.
- Tędy! – krzyknęła Enuki, skręcając gwałtownie. Obie biegnące za nią wilczyce skręciły bez wahania i gnały przez prosty tunel. W oddali było widać już światło dnia, gdy ściana po ich prawej wybuchła, ciskając je o przeciwległy mur. Chizu zauważyła, że pozostałe wilczyce straciły przytomność. Sama była ciężko ranna i ledwo udało jej się podnieść na nogi. W wyłomie, powstałym po eksplozji, pojawiła się kobieca postać, ubrana w nietypowy, w warunkach polowych, pomarańczowy mundur. W dłoni ściskała mały rewolwer, który wymierzyła w waderę. Tytanicznym wysiłkiem woli Chizuru skoczyła ku napastniczce, jednak ta była szybsza i nim brązowa wilczyca zdołała dosięgnąć ją pazurami była już martwa. Cielsko wadery przygniotło kobietę do ziemi, jednak stojący obok żołnierze szybko ściągnęli z niej martwe ciało. Generał Broni Lara von Treskov strzepnęła z munduru pył i pewnym krokiem podeszła do dwóch pozostałych wilków. W jej oczach malowała się przerażająca wręcz żądza krwi. Wymierzyła dokładnie i zabiła oba nieprzytomne stworzenia.
- Na co czekacie! – warknęła do swoich podkomendnych. – W tych podziemiach jest ich więcej! Szybciej! Znaleźć i zabić, wykonać!
I właśnie w tym momencie całym kompleksem tuneli wstrząsnęła eksplozja.
****
Utrzymywana przez Somniatisa pieczęć pękła, a Ćpun rzucił się na ledwie utrzymującego równowagę basiora. Zapewne rozszarpałby go żywcem, gdyby nie potężny podmuch wiatru, który strącił niespodziewającego się tego wilka z ciała Atisa. Czarnowłosy wilk odtoczył się błyskawicznie od przeciwnika i spojrzał na swojego wybawcę. A była to brązowo-biała wadera, sprawiająca wrażenie dość… zwariowanej. Nim przeciwnik Somniatisa zdążył zorientować się w sytuacji, zaatakowała go strumieniami wiatru i ognia, zmuszając do ciągłego cofania się. Kilka sekund później pojawiły się jeszcze trzy inne wilki. Gdy i one przyłączyły się do walki, Ćpun bardzo szybko doszedł do wniosku, że nie opłaca się nadstawiać karku i wykorzystując zamieszanie, jakie powstało z plątaniny magicznych ataków, czmychnął w głąb tunelu. Napastnik dopiero po kilku sekundach zauważyli jego nieobecność i zaprzestali walki.
- To tyle? – rzuciła w powietrze zdziwionym tonem Mistuki. Nikt jej nie odpowiedział, jednak widać było, że prócz niej wszyscy raczej są z tego powodu szczęśliwi.
Gdzieś za ich plecami rozległo się donośne „BUM” i huk, jakby…
- Wali się! – wrzasnął Damon, próbując przekrzyczeć łomot. – Szybko, złapcie się mnie!
Wilki, nie pytając, co zamierza zrobić przylgnęły do basiora. Fala uderzeniowa owiała ich gorącym strumieniem i zapadli się w lepką, nienaturalną ciemność.
****
Hikaru słyszał huk wybuchu, jednak nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Był zbyt pochłonięty lawirowaniem między drzewami i koncentrowaniem całej swojej uwagi na ścigającym go monstrum. Królik nie zamierzała dać za wygraną. Raz po raz w gęstych zaroślach migały mu jej wściekłe, czerwone ślepia. A basior nie wiedziała nawet, dokąd biegnie. Nie widział Lavi’ego już od dobrych kilku minut i miał nadzieję, że towarzyszowi udało się uciec, a nie leży teraz gdzieś w lesie wpatrzony w zielone korony, już na zawsze… Przełknął ślinę i skręcił gwałtownie, gdy przed nim pojawiła się sylwetka kucającego żołnierza i oddała w jego stronę serię z karabinu. Hikaru poczuł ból w lewej łopatce, lecz nie zwalniał. Choćby sekunda zwłoki mogła sprawić, że już nigdy nie zobaczy Ookami.
Widział już pierwsze, niewielkie, jak na tą Arenę, wille, jednak wciąż dzielił go od nich spory kawał drogi. Niespodziewanie przyszedł mu do głowy wspaniały pomysł. Błyskawicznie odbił w lewo i dał nurka w gęste krzaki, po czym, nim się z nich wyłonił, przybrał postać kota. Już jako mały futrzak ponownie skręcił i pognał do najbliższego domu. Obiegł go dookoła i modląc o wejście dla kotów skierował ku drzwiom fromtowym. Jest! Uratowany! Błyskawicznie wskoczył do środka i zwolnił w przedpokoju, dysząc ciężko.
- Jaki śliczny kiciuśśś! – krzyknął jakiś dziewczęcy głos i mała, ubrana w różową sukieneczkę istotka podbiegła do Hikaru i chwyciła go na ręce. – Choć kiciu! Pobawimy się!
****
W Wampirniarni na wezwanie Alphy zjawiło się dziewiętnaście członków WKN-u. Dziewiętnaście, w tym Rori i Ookami, którzy uratowali się dzięki użyciu przez waderę jej wielce destrukcyjnej mocy przemiany w olbrzymiego wilka. WKN poniósł olbrzymie straty w wyposażeniu, no i rzecz jasna stracili główną bazę, Haus of Sun. Mimo tego wydarzenia Mixi wyglądała na dość pogodną, a gdy została zapytana przez Argonę o powód tej wesołości wyznała, że dzięki interwencji Vincenta, udało jej się wmówić SJEW-owi, że o niczym nie wiedziała i że podczas ataku była z nim w kawiarni. A wkrótce zostanie jej wypłacone ubezpieczenie i będzie mogła kupić sobie nowy dom.
- Pewnie tak, ale nie będziemy go mogli tym razem wykorzystywać jako bazy – westchnęła Argona.
- Mówi się trudno – Mixi wzruszyła ramionami. Widać było, że wzmianka o tym nieco popsuła jej humor. – Najważniejsze, że udało nam się wydostać.
- Jak widzisz, nie wszystkim. – Czarnowłosa powiodła wzrokiem po zgromadzonych. – Uratowała się mniej niż połowa.
- To zawsze coś.
Przez chwilę stały w ciszy.
- Zamierzasz wygłosić jakąś przemowę like Argo? – spytała półżartem, półserio Mixi.
- Powinnam – ni to stwierdziła, ni to spytała Alpha. Jakoś nie czuła się na siłach mówić o tym, co się wydarzyło.
- Nie wiem. Jak uważasz.
- Myślę, że nie ma takiej potrzeby…
Zaginieni:
Nekrolog:
Alexander Dixon
☠
Lavi Deak Levis
☠
Shimer Mesoshimota
☠
Tavari Sarmaan
☠
Catherine Accelia Hayes
☠
Chitoge Miyamae
☠
Chizuru te Atua
☠
☠
Lavi Deak Levis
☠
Shimer Mesoshimota
☠
Tavari Sarmaan
☠
Catherine Accelia Hayes
☠
Chitoge Miyamae
☠
Chizuru te Atua
☠
Dragonixa:
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam całość... Aż serce się kraja... Ale równocześnie jest to tak świetnie napisane, że byłam w ciągłym napięciu!