10 kwietnia 2016

Od Vincenta - Noc Hypnosa

  Było już po drugiej, kiedy przekręcałem klucz w zamku mojego małego mieszkanka. Przez cały dzień pracowałem i już o siódmej znów miałem się stawić do pracy. Przede mną niecałe cztery godziny snu, co i tak było bardzo dobrym wynikiem.
  Wszedłem do środka, z ulgą zdjąłem z siebie marynarkę i buty i nie przejmując się resztą ubrania rzuciłem się na łóżko. Zamknąłem tylko oczy i już spałem.
  Zawsze twierdziłem, że mi się nic nie śni, jednak teraz wyraźnie widziałem niewielki pokoik, w którym się znalazłem. Ściany były białe i pozbawione jakichkolwiek ozdób, a na środku pomieszczenia stał niski stoliczek, a obok niego dwie kanapy. Nie było drzwi ani okna. Nie mając nic lepszego do roboty usiadłem na jednej z kanap.
- Witaj Vincencie - usłyszałem głos dobiegający z drugiej kanapy.
  Podniosłem wzrok i zobaczyłem siebie. Jedyną zasadniczą różnicą było to, że jego koszula była cała obryzgana krwią.
- Czy ty...
- Tak. Jestem twoją złą stroną. To ja zabijam ich wszystkich. Zastanawiałeś się może czemu ostatnio się nie pojawiałem? - uśmiechnął się pokazując wilcze kły również całe we krwi.
  Miał rację. Nie pojawił się odkąd ludzie przejęli nasze tereny. Zrzuciłem to wszystko na fakt, że jako człowiek może jakoś go hamuję, więc nie zastanawiałem się jakoś specjalnie, co się z nim stało. W końcu im dłużej go nie było tym lepiej.
- No, widzę, że zupełnie o mnie zapomniałeś. Nieładnie tak zapominać o najlepszym przyjacielu, jakim jesteś ty sam. Czyli w sumie ja. W każdym bądź razie nie, nie zniknąłem. Miałem tylko urlop i choć może nie spędziłem go na Hawajach, czy nie wiadomo gdzie, ale wypocząłem i mam zamiar wrócić do pracy i pomóc ci trochę w życiu, bo widzę, że pod moją nieobecność nie zrobiłeś niczego fajnego. Stałeś się wręcz przerażająco nudny, nie spodziewałem się, że kilka lat nieobecności może tak cię odmienić. Ale wracam! Cieszysz się, prawda?
  W ogóle się nie cieszyłem. Najchętniej bym mu teraz przyłożył albo zrobił cokolwiek innego byleby nie musieć więcej znosić jego ataków. Żeby nie musieć więcej się kontrolować i brać chorobowego za każdym razem, gdy przeczuwałem jego atak.
- Oj, widzę, że się nie cieszysz. Smutno mi przez to.
  Zniknął z miejsca, w którym widziałem go przed chwilą. Poczułem coś zimnego na gardle. Odwróciłem się delikatnie i zobaczyłem jego. Stał za kanapą, na której siedziałem przykładając mi nóż do gardła.
- No powiedz, że się cieszysz z mojego powrotu i że tęskniłeś. Nie rób mi tej przykrości i nie każ używać tego noża.
  Chciałem żeby zniknął. Zginął. Cokolwiek. Byleby nie pojawił się już nigdy więcej w moim życiu. Nie wiedziałem, jednak czym grozi śmierć w śnie, bo co jeśli to działa na takiej samej zasadzie jak ten horror... Jak on tam się nazywał...? Nieważne, ważne, że umierali w nim przez sen. 
- Cieszę się. Bardzo.
  Nerwowo przełknąłem ślinę, bo nóż wciąż był na moim gardle.
- Weź to powiedz jakoś z przekonaniem. Mnie osobiście to nie przekonuje.
- Cieszę się i tęskniłem, drogi... - powiedziałem starając się brzmieć najbardziej przekonująco jak potrafiłem.
- Vincencie. Jestem przecież tobą, prawda? No, ale jeśli wolisz możesz mówić mi Inecin.
- Tęskniłem Inecine.
- Zdecydowanie lepiej! W takim razie żegnaj Vincencie. Do zobaczenia wkrótce.
  Otworzyłem oczy. Leżałem na swoim łóżku w swoim mieszkaniu. Spojrzałem na budzik stojący na szafce nocnej - wskazywał godzinę czwartą pięćdziesiąt pięć, co oznaczało, że teoretycznie pozostała mi jeszcze godzina snu. Wiedziałem, jednak, że nie zasnę ani tej nocy, ani przez kilka następnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz