25 września 2014

Od Akumy - Noc koszmarów "To tylko gra"

Pierwsza: Pion
Druga: Pion
Trzecia: Skoczek
Czwarta: Wieża
Piąta: Pion
Szósta: Pion
Siódma: Goniec
Ósma: Goniec
Dziewiąta: Królowa
Dziesiąta: Pion
Jedenasta: Pion
Dwunasta: Pion
Trzynasty: Król
Czternasty: Pion
Piętnasty: Wieża
Szesnasta: Skoczek

  (...)Otworzyłem ciężkie, żeliwne wrota i ruszyłem przez spowite w mroku pomieszczenie w kierunku środka, na którym stała szachownica oświetlona czterema pochodniami ustawionymi na jej krańcach. Rozsiadłem się wygodnie na olbrzymim fotelu i spojrzałem na ponure i złowrogie, czarne piony stojące w dwóch złowrogich rzędach tuż przede mną. Uśmiechnąłem się lekko. W porównaniu do nich białe figury sprawiały wrażenie kruchych i delikatnych. To wrażenie potęgował również ich nietypowy kształt. Każda z nich miała postać wilka(...)

  Matt otworzył powoli oczy. Z mgły powoli wyłaniają się kwadratowe, szaro-białe kształty. Wkrótce może już rozpoznać w nich kafle podłogowe, bardzo stare i popękane, pokryte warstwą kurzu. Podniósł łeb do góry i rozglądał się ze zdziwieniem dookoła. Pomieszczenie, w którym się znalazł było całkiem spore. Jego ściany pokrywała obłażąca w niektórych miejscach wyblakła tapeta, a z sufitu zwisały resztki lamp. Okna były zabite deskami, podobnie jak masywne wrota za plecami basiora. Za to znacznie mniejsze drzwi przed nim nie dość, że nie były zablokowane to jeszcze kusząco się uchylały.
- Gdzie ja jestem? - wśród głębokiej ciszy głos basiora zabrzmiał niemal jak huk
  Matt słysząc echo głosu odbijającego się od ścian sali skrzywił się lekko.
- I co ja tu robię? - spróbował sobie przypomnieć co się działo wcześniej... chyba był razem z Nikoyaką na spacerze... a potem już tu.
- I co teraz? - westchnął i odwrócił się w kierunku większych wrót
 Zmierzył je badawczym spojrzeniem. Drewno. Łatwo palne. Spróbował rozniecić wokół siebie ogień... i nic!
- Niech to szlag! - zaklął i zaszarżował całym impetem ciała na nie
  Poczuł uderzenie, a przed jego oczami pojawiły się mroczki. Cofnął się o krok i gdy świat wrócił do normalności spojrzał na wrota. Były nietknięte. Westchnął ponownie i podszedł do najbliższego okna. Wyjrzał przez szparę pomiędzy deskami na zewnątrz, by ujrzeć dzieciniec, na którego środku stała sobie stara, porośnięta mchem fontanna przedstawiająca Anioła z rozłożonymi ramionami i skrzydłami. Musiała znajdować się przed frontowymi drzwiami budynku, więc Matt uznał, że jeśli będzie się kierował w jej kierunku może trafi na wyjście. Ruszył w kierunku uchylonych drzwi. Nie mógł widzieć, jak dłonie anioła poruszają się powoli w kierunku klatki piersiowej, a w oczach płonie czerwone światło...

(...)Gra się rozpoczęła, Król wykonał swój ruch. Czarne piony się nie cierpliwą. Teraz moja kolej(...)

  Mangetsu otworzyła oczy i aż podskoczyła z przerażenia. Tuż przed jej nosem, na podłodze leżała mała, blada, porcelanowa lalka o dużych, błękitnych oczach.
- Nie przejmuj się nią - powiedział jakiś głos zza pleców wadery
  Mangetsu odwróciła się, by ujrzeć czerwoną waderę z długim ogonem, bardziej przypominającą lisa niż wilka.
- Kim jesteś? - zapytała biała wadera nieznajomej
- Nazywam się Lis - uśmiechnęła się przyjaźnie, jednak zaledwie przez chwilkę - Ważniejsze jednak jest pytanie: gdzie jesteśmy i jak się stąd wydostać.
  Dopiero teraz oczy młodszej wadery potoczyły się po pomieszczeniu, którym okazał się jakiś... dziecięcy pokój. Stało tu kilka łóżek, z których pościel już dawno została zjedzona przez, na ścianach widać było pozostałości dziecięcych rysunków, a po całej podłodze walały się zniszczone zabawki. Gdzieś w cieniu przez chwilę zalśniły czerwone oczy szczura. Okna zostały zabite deskami.
- Nie wiem... - wyszeptała - Jesteśmy tu same?
- Na to wygląda. Gdy byłaś nieprzytomna zbadałam całe to pomieszczenie, jednak jedynym wyjściem jakie znalazłam są tamte drzwi.
  Ruda wadera wskazała drewniane wrota, których klamka przystawiona była krzesłem.
- Czemu są zablokowane? Ty to zrobiłaś? - biała wadera zmarszczyła brwi
- Nie. Były takie, gdy się obudziłam  - Lis spojrzała niespokojnie w kierunku obiektu - Obawiam się, że ktokolwiek to zrobił miał ku temu jakiś powód...
  Jakby na potwierdzenie jej słów coś załomotało do drzwi. Wadery cofnęły się o krok z przerażeniem. Jedna z nich zaczęła łkać. 
- Och, przestań beczeć! Płacz w niczym nie pomoże! - warknęła na równi przerażona jak i zdenerwowana Lis
- Ale... to nie ja... - szepnęła piskliwym głosikiem Mangetsu
  Obie zamarły w bezruchu i powoli obróciły głowy w kierunku, z którego dobiegał szloch. Dobiegał on od strony porcelanowej lalki, a konkretnie od małej, jaśniejącej bladym światłem postaci przytulającej z całych sił upiorną zabawkę. Wadery jak na komendę błyskawicznie odsunęły się od niej w najdalszy kąt, tak że zasłaniało je jedno z łóżek.
  Ponownie rozległo się łomotanie do drzwi, tym razem znacznie mocniejsze i bardziej natarczywe. Dziecko zaczęło głośniej szlochać. Zawiasy poszczękiwały i groziły zerwaniem.
- Co to jest? - zapytała roztrzęsionym szeptem biała wilczyca
- To musi być jakiegoś rodzaju zjawa... czy coś w ten deseń... ale nie mam kompletnie pomysłu co może dobijać się aktualnie do drzwi...
  Kolejne uderzenie sprawiło, że pierwszy zawias nie wytrzymał i drzwi przekrzywiły się pod lekkim kątem ukazując mrok za nimi i czyjeś płonące oko.
- To zaraz tu wejdzie! - pisnęła Mangetsu, przytulając się mocno do towarzyszki
  Wreszcie puścił drugi zawias. Drzwi z hukiem upadły na ziemię. Obie wadery zacisnęły z przerażeniem oczy. W tym momencie były małymi, bezbronnymi szczeniakami, czekającymi na to co przyniesie los. Ziemia zadrżała im pod łapami, gdy to zaczęło maszerować przez pokój. Szloch przerodził się w "wysokie C" wystraszonego na śmierć pisku dziecka, po czum...
  Wszystko ucichło.
  Jako pierwsza oczy otworzyła Lis i rozejrzała się po pustym pokoju. Jedyną różnicą były wyważone drzwi i brak lalki...
- Nie ma go - powiedziała jednocześnie ze zdziwieniem i ulgą
- Co? - Mangetsu otworzyła oczy i również przyjrzała się pokojowi - Ale... dlaczego? Jak?
- Nie mam pojęcia, ale może tu jeszcze wrócić, więc proponuję się stąd wynosić.
  Biała wilczyca skinęła głową i ruszyła pośpiesznie w kierunku wyjścia. Chciała jak najszybciej wydostać się z tego dziwnego miejsca. Postawiła pierwsze kroki na zalanym mętną wodą koryażu.
- Fuj... - mruknęła do siebie z obrzydzeniem - Lis, idziesz?
  Nie było odpowiedzi.
- Lis?
  Wadera odwróciła głowę w poszukiwaniu towarzyszki, jednak pokój był pusty. Na podłodze za nią leżała mała, porcelanowa lalka...

(...)Cóż to, Królu, straciłeś pierwszą figurę. Co za szkoda, ten Goniec mógł się okazać tak cenny! Teraz twój ruch, co zrobisz mały władco?(...)

  Już od kwadransa czarny basior maszerował spokojnie długim korytarzem, na którego ścianach wisiały ocalałe rysunku dzieci na starym, pożółkłym papierze. Raz po raz sprawdzał widok zza okna, by się upewnić, że dobrze idzie. Niespodziewanie zza załomu korytarza przed nim wyłoniły się dwie wilcze postacie. Widząc Matta zatrzymały się na kilka sekund wymieniając się propozycjami. Potem jakby doszli do zgody, bo ruszyli biegiem w kierunku basiora . A ten dopiero po chwili zorientował się, że jak tak dalej pójdzie to go stratują, więc obrócił się zaczął przed nimi uciekać. Jednak one z łatwością go dogoniły, a gdy się z nim zrównały rozpoznał Moona i Cornelię!
- Moon! - krzyknął do basiora, a ten spojrzała na niego zdziwiony
- Matt? To ty?
- Tak! Co się stało? Czemu biegniecie?!
- Obudziliśmy się w jakimś hallu głównym, całym zarośniętym jakąś czarną mazią, a gdy próbowaliśmy się wydostać to coś zaczęło się poruszać!
- Tędy! - wykrzyknęła kremowo-fioletowa wadera, raptownie skręcając i wpadając przez drzwi do jakiegoś gabinetu
  Zatrzasnęli je za sobą i spojrzeli kolejno na szafę, biurko i łóżko.
- Biorę szafę! - krzyknęła wadera pakując się do masywnego mebla
  Moon bez słowa wpakował się za biurko. Mattowi pozostało łóżko, co niezbyt mu się podobało, bo materac był przejedzony przez mole, a przez szparę od spodu było widać jego błyszczące, białe oczy. Ale nie wybrzydzał, tylko szybko dał nura pod spód. Z tej pozycji miał idealny widok na szparę w drzwiach, z której powoli zaczęła wypływać ciemna, oleista maź. Zaczęła się rozlewać po całym pomieszczeniu. Czarny basior zastygł w bezruchu i wstrzymałem oddech. Pozostali musieli uczynić to samo, bo w pomieszczeniu zaległa głucha cisza, którą przerwał dopiero huk wystrzeliwujących w górę mebli i krzyk przerażonej wadery, gdy nagle znalazła się w powietrzu i głuchy chrupot łamanego karku. Czarny basior usłyszał jęk Moona i ujrzał jak przez jego serce przebija się drewniany kołek. Wybiegł z kryjówki, by zobaczyć, czy coś da się zrobić, jednak jego ciało rozgryzło się po całym pomieszczeniu, ochlapując go krwią. Stał jak wryty wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą było ciało jego przyjaciela.
  Raptem poczuł, jak coś lepkiego owija się wokół jego łap. Spojrzał na tę maź, spróbował uciec, ale nie mógł! Zaczął się szarpać rozpaczliwie, co spowodowało, że był wciągany coraz głębiej! Poczuł jak nad jego głową zamyka się mętna ciecz...

(...)I kolejne stracone Piony. Kolejne ofiary twojej głupoty. Zapamiętaj dobrze, mały Królu, każdy czyn ma swoje konsekwencje, za wszystko trzeba kiedyś zapłacić. Na ciebie również to czeka(...)

  Lamana szła korytarzem razem z Salomonem i Dailee. Jak dotąd nie udało im się ustalić gdzie, anie dlaczego są, jednak podejrzewała, że to musi być jakiś sierociniec czy coś w tym stylu, bo już wielokrotnie zaglądali do pokoi z dziecięcymi zabawkami w środku.
- Nie wydaje wam się, że to trochę dziwne, że jesteśmy tu razem? - odezwał się niespodziewanie Salomon
- Dlaczego tak sądzisz? - Lamana zmarszczyła brwi - Czy myślisz o...?
- Tak - basior skinął głową - Myślisz, że to może mieć jakiś związek?
  Zamilkli. Spuścili wzrok ku podłodze. Każde z nich bało się to powiedzieć. To jedno zdanie, całą prawdę. Dotarli do końca korytarza, do drzwi. Dailee otworzyła je niemal bezwiednie i weszła jako pierwsza do ciemnego pomieszczenia. Za nią pozostali. Od progu usłyszeli ciche mlaskanie, a gdy ich oczy przyzwyczaiły się do ciemności ujrzeli skuloną postać szarego wilka z pochylonym ku ziemi łbem, gryzącego jakieś mięso.
- Co to jest? - szepnęła Dailee wpatrując się w kreaturę
- M-Mixi? - zapytał Salomon, a mlaskanie ustało
  Stwór powoli podniósł łeb i obrócił go w ich kierunku o 180 stopni. Cały pysk oraz włosy były w krwi, a w oczach tliło się szaleństwo. Wadera wyszczerzyła się w psychopatycznym uśmiechu obnażając wszystkie zęby i stercząca spomiędzy nich kawałki czerwonego futra.
- Salomon - powiedziała nie przestając się uśmiechać - Choć do mnie chłopcze!
  Całej jej ciało wyginając się pod dziwnymi kątami obróciło się w kierunku przerażonych wilków. Ruszyła do nich, powłócząc i wyginając łapy. Laurel pierwsza otrząsnęła się z szoku i chwytając pomarańczową waderę za ogon zębami wyciągnęła ją z pokoju. Jednocześnie nieznana siła zatrzasnęła za nim drzwi.
- A co z Salomonem? - zapytała nadal oszołomiona wadera - A co z Mixi? Trzeba ich uratować!
  Chciała podskoczyć do drzwi i je otworzyć, jednak czarna wadera ją powstrzymała
- Musimy uciekać! Nie zaspokoi się nim na długo! Chodź! - i pociągnęła przerażoną koleżankę za ogon
  Chwile później drzwi się otworzyły, a w nich stanęła upiorna Mixi, której przednie łapy zatopione były w ciele szaro-czerwonego basiora...

(...)Im dłużej gramy, tym bardziej mi się wydaje, że dawno nie ćwiczyłeś, chłopcze. Kolejna ważna figura, Wieża, zniszczona przez mojego Gońca. Taki prostu ruch... nie zapobiegłeś mu. Lepiej się bardziej postaraj inaczej ta partia będzie nudna(...)

Od razu po przebudzeniu czarna wadera z różową czaszką na boku zauważyła otaczające ją lalki. Prawdę mówić nie przestraszyły jej za bardzo jednak było tam coś gorszego. W cieniu, na skraju widoczności siedziało Coś. Siedziało i wpatrywało się czerwonymi oczami w Martynę. Nic nie robiło, nie mówiło. Siedziało i patrzyło. Wadera cofnęła się o krok, jednak wcale nie oddaliła się od Czegoś. Wręcz przeciwnie. Zdawała się być bliżej niego niż poprzednio. To Coś nadal się nie poruszyło, dalej wpatrywało się w Martynę.
- Nie chcę! - wykrzyknęła wadera - Nie! Zostaw mnie! Nie patrz się tak!
  Jednak Coś milczało i patrzyło, i nie poruszało się. I jeszcze tak cisz... tak ciężka, że aż namacalna. Lalki... Martyna stała na łóżku, a Coś było na szafie. Siedziało i patrzyło. Kiedy...? Cały czas patrzyło. Martyna skoczyła w kierunku drzwi, jednak wylądowała miękko na materacu łóżka. Spróbowała odwrócić wzrok, jednak gdy tylko to uczyniła poczuła spojrzenie Czegoś znacznie bliżej. Było koło łóżka. Cofnęła się ja tylko mogła na skraj posłania, byle dale! W kierunku ona, z którego zwisała podarta zasłona... Odwróciła się w jej kierunki i szybko zawiązała węzeł. Znów spojrzała na Coś. Teraz siedziało dokładnie przed nią i wpatrywało się prosto w jej oczy. Wadera sięgnęła za siebie i założyła węzeł z zasłony na szyję. Zrobiła krok za siebie i zwisła kilka centymetrów nad ziemię.
  Obserwator patrzył na nią dalej, w bez ruchu, jednak jego szpetną twarz wykrzywił grymas uśmiechu.

(...)Samotny pion nigdy nie da sobie rady ze swoją wyobraźnią(...)

  Shayde i Anivia w jednym z pokoi znalazły skuloną w kącie Tempus, a wokół niej latające duchy. To były tylko lśniące widma, niemniej wadera była skrajnie przerażona i trudno było doprowadzić ją do stanu względnej poczytalności.
- Na pewno już wszystko okej? - zapytała po raz kolejny Shayde biało-czarnej wadery
- Tak - skinęła głową już spokojnie - Po prostu... boję się... ich.
- Rozumiemy cię... - powiedziała cicho Anivia - My też się bałyśmy, jednak zdołałyśmy zwyciężyć strach, by ci pomóc.
- D-dziękuję - wyjąkała Tempus
  Pozostałe wadery uśmiechnęły się pocieszająco. Niespodziewanie na korytarzu rozległ się odgłos kroków i w oddali ujrzały pędzącą, czarną waderę, a za nią... nic. Dosłownie. Coś pożerało rzeczywistość za plecami postaci.
- Potem porozmawiamy! Teraz trzeba biec! - wykrzyknęła Shayde
  Wszystkie trzy wadery rzuciły się do panicznej ucieczki.

(...)Błąd(...)

  Ale wadery już tego nie widziały. Biegły w popłochu przez korytarz, na którego podłodze znajdowała się woda. Na początku było jej niewiele, jednak z chwili na chwilę zanurzały się coraz głębiej co zaczynało niepokoić Lamanę. Musiały zwolnić, bo woda sięgała im do połowy łap. Praktycznie brodziły w mętnej cieczy.
- Ochyda - mruknęła Dailee, ale zaraz tego pożałowała
  Za ich plecami coś chlupnęło i spod wody wyłonił się wykrzywiony pysk Mixi. Obie wadery pisnęły i dały nurka w mętną ciecz przed sobą. Będąc pod wodo Lamanie wydawało się, że przez ułamek sekundy widziała jakiś kształt przemykający bokiem. Wynurzyła się nad wodę i szybko wyskoczyła na najbliższą szafkę wystającą ponad wodę. Rozejrzała się dokoła, ale nigdzie nie mogła zauważyć pomarańczowej sierści koleżanki.
- Dailee! - krzyknęła, a echo poniosło jej głos po całym korytarzu
  Cisza. Czarna wadera była sama na wyspie otoczonej zamieszkaną przez coś wodą i płynącą Mixi
- Niech ktoś mi pomoże... - szepnęła przerażona

(...)Skoczku, skoczu, skocz do wody, czeka tam na ciebie, nieco ochłody(...)

  Uciekając przed kołyszącymi się na boki i powłóczącymi nogami dziećmi Jasper zdała sobie sprawę z komizmu sytuacji. W normalnych warunkach to zapewne ona by je goniła, a teraz... Poczuła niespodziewanie uderzenie w głowę. Dopiero po chwili zorientowała się, że to skrzydło drzwi otwartych właśnie przez Lunę.
- Na co czekasz?! Właź! - krzyknęła Altaria przystając na chwilę przed drzwiami
  "Łatwo jej mówić, nie nabiła sobie przed chwilą guza" pomyślała czarna wadera. Skoczyła w prawo by wyminąć drzwi, jednocześnie o jej bok otarła się miękka, zimna rączka dziecka i zacisnęła się na skrawku czarnej sierści. Chcąc się uwolnić od uchwytu wilczyca odwróciła łeb i odgryzła rączkę. Wszędzie na około bryzgnęła krew i jakaś zielona posoka. Jednak była wolna i mogła dostać się do pokoiku, jednocześnie zatrzaskując za sobą drzwi. Pozostałe wadery zablokowały je przesuwając szafę i opierając się o nią.
- Uff... - mruknęła zmęczona Luna - Mało brakowało...
- To nic nie zmienia. Teraz jesteśmy tu uwięzione - stwierdziła ponuro biała wadera - To zapora długo nie wytrzyma, wkrótce przebiją się do nas i...
  Zapadła cisza, w której słychać było tylko tępe łupanie do drzwi. 
- Więc co teraz? Będziemy tu tak czekać? - zapytała Jasper patrząc na swoje towarzyszki - Czy przygotujemy się jakoś do...
- Nie, nie ma sposobu, by się stąd wydostać - stwierdziła nadal ponuro Altaria - Okna: zabite, drzwi: zablokowane, inne przejścia: brak. Nie możemy nawet użyć naszych mocy! Co powinnyśmy zrobić?!
- Wyjść i poddać się waszemu losowi - powiedział ktoś siedzący w głębi pokoju przy niewielkiej świeczce
  Cała trójka spojrzała w tamtym kierunku.
- Kim jesteś? - zapytała Luna
  W krąg światłą rzucany przez świeczkę wsunęła się biała, pusta twarz. Wadery wstrzymały oddech.
- Ty...
- Nie masz twarzy? Taak. Nie posiadam jej, jednak nie przeszkadza mi to - jego długie, białe palce przejechały się po gładkiej głowie - Tutaj zazwyczaj nazywano mnie Slendarmanem i straszono mną dzieci, ale to zwykła bajka. Ja tylko czasem przychodzę tutaj, do miejsca, w którym mieszkałem tak długo...
- Mieszałeś? Czy to znaczy, że byłeś sierotą? - zapytała Altaria
- Tak, byłem. Tak jak i one - spojrzał w kierunku drzwi - Zostaliśmy przygarnięci przez sierociniec, tak jak wy przez watahę. Z jedną tylko różnicą.
  Mężczyzna wstał, pokazując jaki jest wysoki i chudy. 
- Jaką? - zapytała nieśmiało Jasper, gdy nikt inny się nie odzywał
- My nigdy nie opuściliśmy naszego Domu
  W tym momencie przez szafę przebiła się małą rączka dziecięca, potem następna. Wadery z przerażeniem cofnęły się od wejścia, jednak przytrzymały je ręce Slendarmana. Próbowały się wyrwać. Na próżno.
- Puść nas!
  Szafa upadła na ziemię, a do pokoju przepychając się nawzajem zaczęły się wdzierać dzieci, zombie.
- Puść...!
  Zęby najbliższych maluchów zaczęły się zagłębiać w żywe ciało Altari. Wadera zawyła z bólu, a po chwili wyły wszystkie trzy...

(...)Cóż powiedzieć? Nie jestem w stanie nawet sobie wyobrazić na jakiej zasadzie działaliście wcześniej, skoro teraz nie jesteście w stanie zrobić nic. I wy chcialiście władać watahą? Niedorzeczność(...)

  Ciemność ogarniała coraz dalsze fragmenty korytarza, jednak to, w czego kierunku biegły wadery okazało się o wiele gorsze. Była to postać z ustami zamiast twarzy, bez rąk czy nóg. Całą trójka prowadząca ucieczkę przystanęła i spojrzała z niepokojem na stwora. Nie poruszał się, nie miałby jak. Po chwili wpadła na nich tamta wadera, która okazała się Laurel i pognała w kierunku najbliższego obrazka na ścianie.
- Co ty robisz?! - krzyknęła za nią Tempus, ale ruszyła w jej kierunku
  Wadera nie odpowiedziała tylko skoczyła w kierunku obrazka i... zniknęła. Oczy biało-czarnej wadery rozszerzyło zdziwienie, ale postąpiła tak jak przyjaciółka i już po chwili balansowała całym ciężarem ciała na jakiejś pływającej do góry tylną ścianą szafie. Niedaleko niej na krześle próbowała się utrzymać Laurel, a jeszcze dalej ujrzała... Lamanę!
- Lamana! - krzyknęła do znajomej wadery i już chciał do niej podpłynąć, gdy zobaczyła jakiś ruch w wodzie i gwałtownie cofnęła się on jej powierzchni.
  Niespodziewanie tuż obok niej na szafie wylądowała Shayde. od razu upadła z krwawiącym kikutem łapy.
- Shay! - krzyknęła wilczyca i spojrzała na krwawiącą łapę - Co się stało?
- Ta... ciemność... zabrała Anivię... i moją łapę - zaczęła szlochać z bólu i strachu - Mało by brakowała, a mnie też...
- Nie mamy czasu! - krzyknęła Lamana - Musimy się wydostać z bagien! W tamtą stronę jest bawialnia, tam się udamy! - wskazała kierunek, w którym był całkowicie zlany wodą korytarz
- Ale jak? - zapytała Laurel, patrząc z przerażeniem na wodę - Tam coś jest... coś i Mixi...
- Mixi? - Lamana zmarszczyła brwi
- Zła Mixi! Morderca Mixi! Kanibal Mixi! Musimy przed nią uciekać! Zabiła Salomona...
- Dobrze, rozumiem - czarna wadera skinęła głową - W takim razie będziemy zmuszeni pójść po tamtych rurkach
  To mówić wskazała łapą na cienkie rurkę biegnącą wzdłuż sufitu i niknącą w oddali. Tempus spojrzała na zardzewiały i zniszczony przewód.
- To nie jest dobry... - ale nie zdążyła dokończyć, bo Lamana już trzymając się kurczowo rurki czterema łapami przesuwała się po niej nad zalanym korytarzem
  Laurel mimochodem zauważyła, że pod czarną waderą widać jakieś oślizgłe cielsko przemykające tuż pod powierzchnią wody. Starając się o tym nie myśleć ruszyła w ślad za czarną waderą. Tuż po niej ruszyła Shaydem, jednak ledwo była w stanie się poruszać, z powodu braku łapy. Dyszała ciężko na kark Laurel.
- Wszystko w porządku? - zapytała w pewnym momencie ranną wadera przed nią
- Jakoś daję radę - szepnęła - Ale nie wytrzymam długo...
  Woda pod nimi zafalowała, jakby ciesząc się z bliskiego posiłku. Laurel zmarszczyła brwi, ale nic nie powiedziała.
- Wiedzę suchy ląd! - oznajmiła niespodziewanie Lamana - Jeszcze tylko trochę!
  Przyśpieszyła, a Laurel za nią. Wkrótce były już na lądzie.
- Uff... mało brakowało - powiedziała przewodniczka - Chwila... gdzie Shayde?
  Obróciły się w kierunku zalanego korytarza. Na powierzchni mętnej wody unosiły się strzępki ciała szarej wadery...

(...)Partia dobiega końca, na szachownicy cztery białe piony. Czy dacie radę w tej sytuacji zwyciężyć?(...)

  Mangetsu była przerażona nagłym zniknięciem towarzyszki, a przed sobą widziała podtopiony korytarz. Na powierzchni wody co prawda unosiły się różne przedmioty, ale nie za bardzo jej się uśmiechało skakanie po nich. Nie mniej lepsze to niż niezidentyfikowana woda. Wadera dała susa na najbliższy obiekt. Kątem oka ujrzała jakiś ruch z boku, jednak gdy spojrzała w tamtą stronę nic tam nie było. Wzruszyła ramionami i pokicała dalej, jednak ponownie ujrzała coś, tym razem z drugiej strony.
- Co do...? - zapytała siebie marszcząc brwi
  Niespodziewanie woda pod skrzynią na której stała zabulgotała i zaczęła parować. Wkrótce znikła pozostawiając suchą posadzkę i wijącego się na niej stwora. Oczy Mangetsu rozszerzyły się ze zdziwieniem

(...)Szachownica się sypie, czas w stoperze kończy. Czy tą partię zakończy dogrywka?(...)

Matt otworzył oczy. Leżał w niewielkim pokoiku w ciszy. Czarna maź znikła, jednak szczątki Moona i Cornelii walały się po całym pomieszczeniu. Spojrzał na nie zimno, z pogardą. Widocznie zasłużyli sobie na taki los. Ja żyję, nie mogę przecież umrzeć w takim miejscu! Pewnym krokiem ruszył przez puste korytarze sierocińca. Nie było w nich nic wartego uwagi, choć w pewnym momencie musiał zrobić krok nad ciałem jakiegoś wilka, zupełnie niewartego uwagi. Jego cel był dalej. Zajęło mu dobry kwadrans nim do niego dotarł. Było to spore pomieszczenie o kształcie prostokąta. Był w nim sam, jednak to się miało za chwilę zmienić. Przez jedne z wrót do pomieszczenia wpadła biała wadera. Ujrzawszy go w jej oczach pojawiły się łzy. Podbiegła do niego radośnie.
- Matt! Znalazłam cię – stanęła tuż przed nim i spojrzała głęboko w jego zimne, białe oczy – Oh, Matt…
I przytuliła go z całej siły. Trwała tak do momentu, w którym basior nie odsunął jej delikatnie od siebie.
- Cieszę się, że tu jesteś – powiedział łagodnie – Jednak nie możesz się tak zachowywać
- Dlaczego? – zdziwiła się patrząc na niego smutno
- Ktoś mógł ocaleć, mógł by się dowiedzieć o naszym palnie, a tego byśmy nie chcieli, prawda? – zapytał delikatnie gładząc policzek Mangetsu
- Prawda… więc co mam zrobić? 
- Zabij ocalałych, a wtedy pozostanę cały twój…
- Do…
W tym momencie do pomieszczenia wpadły dysząc ciężko Laurel i Lamana. Zatrzasnęły za sobą z hukiem drzwi. Pierwszą, która zauważyła parę była Laurel. Szturchnęła towarzyszkę i razem podbiegły do znajomych.
- Uff… co za ulga… - stwierdziła Lamana – już się bałyśmy, że zostałyśmy osta…
Przerwała w pół słowa i spojrzała na swoją pierś. Głęboko, aż po sam łokieć, tkwiła w niej łapa Mangetsu.
- Co ty…? – zdążyła tylko powiedzieć, gdy biała wadera z diabolicznym uśmiechem przekręciła łapę
  Lamana upadła bez życia, zaś Laurel cofnęła się z przerażeniem.
- Dlaczego? – zapytała wpatrując się w dawną przyjaciółkę – Dlaczego to zrobiłaś? Mieliśmy przecież rządzić… razem! Całą szesnastką, niczym dwór szachowy!
- Ale w szachach czasem trzeba poświęcić Piony dla króla – Mangetsu ponownie uśmiechnęła się zabójczo i skoczyła w kierunku czarnej wadery. Rozpoczęła się walka między tymi dwoma, jednak Matt nie zwracał na nią uwagi. Zauważył za to, ze powoli ściany przestają istnieć, a na środku pomieszczenia pojawia się szachownica z tylko trzema białymi pionkami, Królem, Damą i Skoczkiem oraz jednym czarnym Królem… Podszedł do niej marszcząc brwi. W momencie, w którym usłyszał jęk konającej Lamany biały Konik rozsypał się w proch.
- A więc tak to działa – uśmiechnął się
 Usłyszał kroki Mangetsu zmierzające w jego kierunku. Sięgnął po Damę.
- Zrobiłam, co było trzeba – zakrwawiona wadera stanęła naprzeciw Matta z słodkim uśmiechem – Teraz będziemy razem na zawsze!
- Raczej w to wątpię – Matt uśmiechnął się okrutnie i obrócił w kierunku towarzyszki, w łapie trzymał Damę
- Dlaczego…? Przecież obiecałeś… - w oczach Mangetsu pojawiła się rozpacz – Chcesz…?
  Matt powoli zaczął zaciskać łapę na Damie.
- Nie! – wadera zaczęła biec w kierunku ukochanego, jednak przed samym jego pyskiem rozpłynęła się w pył. Biały proszek posypał się na ziemię.
- Wygrałem – szepnął Matt – Zostałem sam!

(...)Szach mat!(...)

  Świat się rozpadł, a ja stałem pośród cieni. W miejscu szachownicy czerniała postać basiora, nieudolnego Białego Króla w tej partii.
- Wygrałem - oznajmił patrząc na mnie tymi okrutnymi białymi oczami - Szach...
- Szach mat - powiedziałem uśmiechając się złowieszczo - Nie miałeś szans na zwycięstwo, jesteś nikim. Zdrdziłeś tych, którzy za tobą poszli, którzy ci ufali. Oszukałeś, zwiodłeś gładkimi słówkami o władzy w watasze, a na koniec zabiłeś, gdy zaczęli być zbędni. Zabawiłeś się uczuciami tej wadery. Nie... nie zasługujesz na tak delikatną śmierć jaką umarli pozostali. Twoja dusza należy do mnie.
  W mroku moje czerwone oczy zapłonęły niczym krwawe rubiny. Jeszcze tylko przerażenie, cudowne przerażenie! w oczach Matta...
Szach mat...
Gra skończona...
Bo to była...
...Tylko gra...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz