23 września 2014

Od Korso - Noc koszmarów

Biegnę przez las. Widzę twarze wpatrujące się we mnie z pogardą i nienawiścią. Słyszę ich głosy. Są w mojej głowie.
- To twoja wina!
- Zgiń!
- Zabij się!
- Zrób to!
- Tnij!
- Ty ich zgubiłeś!
- Nie, nie, nie! - krzyczę po raz kolejny zmieniając kierunek biegu.
To nie moja wina. Ja ich ratowałem. Próbowałem.
Ale one nie ustają.
- Zawiodłeś ich.
- Wybrałeś honor, a i tak go straciłeś!
- Powinieneś skończyć ze sobą!
- Jeden ruch nożem, a znajdziesz ulgę!
- Dalej, tchórzu!
- ZOSTAWCIE MNIE!!! - wrzeszczę najgłośniej jak umiem.
Wtem przez wrogie klątwy przebijają się znajome słowa:
- Do twarzy ci ze stryczkiem… 
Nie. To nie możliwe. To nie może być ona. Nie tutaj. Nie teraz.
Odwracam się w kierunku, skąd dobiegł głos. Nie ma jej tam.
- Korso… 
Jest przede mną. Spoglądam znów przed siebie i uderzam głową w drzewo.
Świat dookoła zaczyna zanikać. Jeszcze tylko blask czerwieni nade mną i nastaje ciemność…

***

Nie jestem już wilkiem. Jestem człowiekiem. Siedzę przy stole, z głową i rękoma na blacie. Koło mnie leżą kartki, a na nich pióro. Musiałem zasnąć pisząc coś. Sięgam po jakieś naczynie, wypełnione dymiącymi ziołami. Zaciągam się głęboko dymem, wzdychając po cichu. Odkładam naczynie na miejsce, a moja głowa delikatnie upada w dół, by ponownie utonąć w burzy czarnych włosów…

***

Budzę się w lesie. Chcę do domu.
Staję na równe nogi i otrzepuję się z liści.
Skąd się tutaj wziąłem? Jak długo tak leżałem?
Zbliża się wieczór. Muszę się spieszyć, jeśli nie chcę znowu poleżeć na ziemi. Widzę ścieżkę. Czy to tędy to przyszedłem? Bez zastanowienia ruszam nią.
Szybo wychodzę na polanę. Przede mną maluje się stary dom. Stary, ale nie rozpadający się.
Nie byłoby dobrym pomysłem wchodzić do takiego budynku, ale już niedługo zacznie się ściemniać, a ja nie mam pojęcia, jak głęboko w lesie znajduję się owa polana.
Do drzwi prowadzi ścieżka, cudem odsłaniająca jeszcze niegdyś wydeptaną ziemię.
Wchodzę na ganek. Chwytam za klamkę. Otwarte. Przekraczam próg i czuję przyjemny chłód. Hall wita mnie zakurzonymi obrazami i niedopalonymi świecznikami.
Wchodzę schodami na górę, potem zaś ruszam korytarzem. Po drodze oglądam meble i kolejne obrazy. Musi tu mieszkać ktoś bogaty. Pewnie jakiś szlachcic postawił sobie tu letnią rezydencję i albo mu się znudziła, albo już stąd wyjechał.
Nagle słyszę chrzęst pod butem. Podnoszę nogę i widzę roztrzaskane szkło. Chwytam za większy kawałek z ziemi. To chyba fragment rozbitej butelki. Przyglądam mu się dokładniej i klnę, gdy pozostawia na moim kciuku czerwoną kreskę. Upuszczam go na ziemię i ssę palec. Ranka szybko się zasklepia i ruszam dalej.
Jest jeszcze jasno, więc mogę się trochę rozejrzeć.
Skręcam korytarzem w prawo i zaczynam po kolei przeglądać pomieszczenia. Pierwszym okazuje się… schowek na miotły. Miło. Zaglądam do następnego. Tym razem sypialnia. Idealnie. Duże, podwójne łóżko z baldachimem. Przyzwyczaiłem się już do sypiania na podłodze lub twardych derkach, ale to też ujdzie od biedy.
Wychodząc z pokoju zostawiam otwarte drzwi, by nie musieć go znowu szukać.
Idąc dalej zaczynam odczuwać lekki głód. Miło by było znaleźć coś do jedzenia, ale na to mam małe szanse… Chociaż… Na dole powinna być spiżarnia… To jest myśl. Zrobię kółko i jej poszukam.
Tak jak się spodziewałem, korytarz znowu zakręca w prawo. Na moje szczęście ktoś inteligentny zamontował tu okna, dzięki czemu mogę stwierdzić, ile mi jeszcze zostało czasu przed zmrokiem. Patrzę przez jedno z okien. Słońce chyli się w dół, ale jeszcze nie zachodzi.
Wtem coś miga mi przed oczami. To gawron usiadł na parapecie. Uśmiecham się i stukam palcem w szybę. Ptak przekrzywia główkę i odlatuje, by usiąść naprzeciw na oknie tej części budynku, gdzie jeszcze przed chwilą byłem. Odwracam się by odejść, gdy nagle słyszę głośne krakanie i trzepot skrzydeł. Spoglądam jeszcze raz, żeby zobaczyć, czy wrócił. Ale jego nie ma.
Jest za to coś innego. Zimny dreszcz przechodzi mi po plecach.
W oknie ktoś stoi.
Białowłosa dziewczynka w ciemnej sukience. Patrzy na mnie. Unosi dłoń trzymającą coś tak, bym to widział. To kawałek szkła. Przykłada go do ust i oblizuje. Po chwili uśmiecha się i zaczyna biec w kierunku, w którym ja się wcześniej udałem.
Cholera jasna!
Zrywam się i ile sił w nogach pędzę naprzód. Nie chcę wiedzieć co się stanie, gdy mnie dogoni. Dobiegam do podwójnych drzwi na końcu korytarza i pcham je z całej siły. Ani drgną.
Nagle słyszę jakieś dźwięki. To… śpiew. Ona śpiewa.
- Ding dong, stoję już przed drzwiami
Proszę otwórz mi
I tak przede mną się nie schowasz~! 
Słyszę jak biegnie. Cofam się o krok i kopię w drzwi. Coś trzasło. Powtarzam ruch.
- Ding dong, pospiesz się i otwórz
Właśnie przybyłam
I tak za późno na ucieczkę~! 
Klnę siarczyście i kolejny raz uderzam w drzwi. Poszło. Zatrzaskuję je za sobą i przystaję. To ją nie zatrzyma. Kredens! Obiegam go i przepycham pod drzwi.
Co teraz?
Do wyjścia! Skaczę po schodach i podbiegam do drzwi, którym wszedłem do budynku. Zamknięte. Kopniak nic tu nie da. To silne drzwi frontowe, nie takie jak te wyżej.
- Wyglądasz przez okno
Nasze oczy się spotkały
Przerażony wzrok twój
Pragnę przyjrzeć mu się z bliska~...  
Nie. Nie mogła tak szybko zawrócić. To niemożliwe.
Odwracam się przebiegam koło schodów. W dalszej części budynku muszą być inne drzwi. Mijam kolejne pomieszczenia. Wpadam do jadalni. Pięknie rzeźbiony kominek i obrazy leśnych krajobrazów dodają temu miejscu uroku. Ale teraz to się nie liczy. Przelatuję koło stołu i wbiegam do kolejnego korytarza. Zakręt i… Hall! Jest wyjście!
Szarpię drzwiami… Znów zamknięte.
- Aby was posrało! - szepczę w gniewie. Kolejny raz zdaję się na kopniak… Ani drgnie. To nic nie da. Prędzej odpadnie mi podeszwa, niż zamek puści.
 - Ding dong, jestem coraz bliżej
Zacznij uciekać
Proszę cię w berka się zabawmy~!
Ding dong, jestem coraz bliżej
Musisz się ukryć
Proszę w chowanego pograjmy~!
Rozglądam się dookoła. Schody. Nie mam innego wyjścia, muszę znowu biec na górę. Mijam pierwsze piętro i wchodzę na drugie. Nie, to będzie łatwe do przewidzenia. Jak najciszej umiem wdrapuję się na trzeci poziom budynku i skrywam się za rogiem.
- Słyszę twoje korki
Coraz szybciej mi uciekasz
Niespokojny oddech
Szybkie bicie twego serca~...
Jasna choroba, nigdy jej nie zgubię!
Pędzę korytarzem. Spoglądam przez ramię i nie widząc drogi uderzam w szafę. Szybko się ogarniam i przewracam ją, by tarasowała drogę. Biegnę dalej, otwierając po drodze drzwi pokojów, by spowolniły dziewczynę.
- Biegnij! 
Widzę twoje włosy w oddali~!
Powtarza to samo parę razy. I bez tej zachęty pędzę co tchu.
Kolejne schody. Ostatnie piętro. Ostatnie pokoje. Ostatnia szansa. Wbiegam do jednego z pokojów na końcu korytarza i zamykam za sobą delikatnie drzwi.
Biurko i krzesło. Nic więcej. Jestem w pułapce.
Okno! Wyjdę oknem. Podbiegam do niego i szarpię z całej siły. Również zamknięte, a jakże.
Słyszę pukanie do drzwi.
- Puk, puk
Stoję przed pokojem
Niepotrzebna mi 
Twoja zgoda i tak tam wejdę~!
Mógłbym wybić szybę, ale jest już za późno. Słyszę kiknięcię klamki i odwracam się w kierunku drzwi.
To koniec.
Wchodzi do pokoju. Uśmiecha się szerzej, gdy mnie widzi.
- Tutaj jesteś! Znalazłam cię, wygrałam~!
Wtedy opada na mnie całe wyczerpanie ucieczką. Cofam się pod ścianę.
Podchodzi do mnie i łapie za gardło.
Nie mam siły walczyć, a nawet gdybym mógł, nic by to nie dało.
Wyjmuje zza pleców długi odłamek szkła i wbija mi go w pierś. Ból przeszywa moje ciało na wskroś. Słaby krzyk jednak nie przebija się przez ściśnięte gardło.
Dziewczynka udaje zdziwioną minę
- Coś cię boli? 
Patrzy mi głęboko w oczy, po czym znowu się uśmiecha.
- Gra skończona, skarbie…
Zbliża swoją twarz do mojej i całuje mnie.
Powoli zaczynam tracić przytomność. Krew sączy się z rany, a przez ściśnietę gardło nie mogę oddychać.
Świat ogarnia ciemność…
***

Budzę się w lesie. Chcę do domu.
Podnoszę się z ziemi i otrzepuję. Zbliża się wieczór. Muszę się szybko wydostać z tego lasu. Widzę wydeptaną ścieżkę. Bez zastanowienia ruszam nią…

***

- Korso! Korso, obudź się! Proszę, nie rób mi tego!
Podnoszę powieki. Moje nie przyzwyczajone jeszcze do jasności źrenice razi niebieskie światło.
- Nie po oczach! - mamroczę zbierając się na równe łapy. Przede mną stoi Doctor z przerażoną miną.
- O co chodzi? Co się stało? - pytam lekko zaniepokojony.
- To ja powinienem o to zapytać. Wybiegłeś w nocy z nory, krzycząc coś, a teraz znajduję cię tutaj, pod tym drzewem z pokaźnym skrzepem nad okiem.
Odruchowo sięgam łapą we wspomniane miejsce. Rzeczywiście, czuję twarde wybrzuszenie na brwi.
- Ja… Nie wiem…
- Pokaż się - rozkazuje Doctor. Jeszcze raz świeci mi w oko sonicznym śrubokrętem. Ogląda go i wzdycha - Oczywiście. Ćpałeś.
- O czym ty mówisz? - pytam zdziwiony.
- O tych ziołach, które palisz. Myślałem, że to jałowiec, ale on nie wywołuje halucynacji. Wiesz do czego może doprowadzić twoje “hobby”?
- Nie mam pojęcia o co… A zresztą, dokończymy tą rozmowę później. Jestem wyczerpany i obolały.
- Dobrze, ale i tak sobie potem porozmawiamy - ostrzega mnie Doctor i mierzy ponownie wzrokiem - Lepiej odprowadzę cię do twojej nory, bo jeszcze znowu w coś uderzysz.
Kilka chwil później jestem już u siebie. Żegnam Doctora, a gdy on odchodzi, układam się wygodnie na ściółce.
Niepokoi mnie to, co się zdarzyło.
Zwidy były strasznie realistyczne, ale znam siłę halucynacji, dlatego nie o nie mi chodzi. Ten sen… On był bardzo prawdziwy. Do tego nie byłem sobą.
Kim więc byłem? Czy śniłem jakąś prawdziwą historię?

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Opowiadanie inspirowane dwoma piosenkami: https://www.youtube.com/watch?v=ScUmhECP9NI (dziękuję osobie, która to zapostowała ^^)
https://www.youtube.com/watch?v=ZaBuOgNZYxk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz