Kolejny! Kolejny odszedł! Zaczęłam dyszeć z wściekłości. Jak on mógł!? Dołączyć tylko po to żeby zaraz odejść! W stronę w którą odszedł cisnęłam stek wyzwisk.
- Hej! Mixi! Spokojnie! - to był Marion.
- Dlaczego niby mam się uspokoić?! - zapytałam wściekła.
- Bo to nie pierwszy i nie ostatni, który opuścił watahę... - kruk dalej zachowywał spokój.
- A ty co niby o tym wiesz?! Nigdy nie poznałeś jakie to uczucie, kiedy odchodzi ktoś z twojego stada... TWOJEJ RODZINY!!! - wrzasnęłam.
- Mixi... Może i tego nie rozumiem i nie zrozumiem, ale musisz się uspokoić...
- Bo?! No niby dlaczego mam się uspokoić?! A zresztą... Nie ważne... A teraz zostaw mnie w spokoju! - wykrzyczałam i odbiegłam. Biegłam przed siebie nie wiedząc nawet dokąd, z moich oczu strumieniami lały się łzy. Przystanęłam gdzieś na środku lasu.
- Dlaczego? - pytałam na głos sama siebie w moim głosie nie było już śladu po wściekłości, a pozostał jedynie smutek. - Dlaczego oni zawsze odchodzą?
Łzy znów zaczęły płynąć.
- Czemu...? Czemu to wszystko musi być takie ciężkie...? Czemu nie może być inaczej...? Niech ktoś mi odpowie! - to ostatnie zdanie niemal wykrzyczałam, a łzy dziwnie zniekształciły mój głos. Płakałam. Płakałam długo. Nie godzinę czy dwie... Płakałam cały dzień.
Kiedy słońce zaczęło zachodzić otarłam łzy i wróciłam do jaskini. Zignorowałam Mariona chcącego mnie pocieszyć. Od razu padłam na posłanie i zasnęłam.
Wataha
pierwotni mieszkańcy
liczebność: 18
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz