25 marca 2016

Od Roriego - Noc Hypnosa

Nie do wiary jak można być padniętym po w sumie kilku tygodniach ukrywania się pod przykrywką. Harówy co nie miara, że też musiała mi się dostać posadka stróża prawa. Ja i prawo. Phi. Sam bym na siebie splunął, ale muszę ten mundur oddać. Otworzyłem drzwi małej i marnie wyglądającej kawalerki. Nawet Rita nie wie gdzie jestem. Wyjechałem z miasta. Czemu? Musiałem od tego wszystkiego odpocząć, w Ainelysnart zostawiłem wszystkich dla których jeszcze się do końca nie stoczyłem. Ten fakt przyprawia mnie o mdłości za każdym razem gdy otwieram oczy lub patrze w lustro. A może to ja tak na siebie działam? Potrząsnąłem głową i skierowałem się do lodówki. Wyciągnąłem kilka swoich ulubionych piw, rozsiadłem się na kanapie i odpaliłem mały zakurzony telewizor. Urządzenie grało tak cicho, że gdybym nie był wilkiem pewnie bym nie słyszał co się dzieje. Ustawiłem, że odbiera wiadomości z miasta gdzie została Rita, Tyks i Argona. Potrząsnąłem głową, otworzyłem zębem butelkę i odpaliłem papierosa. Telewizor nie powiedział nic o jakichkolwiek zamachach, morderstwach, kradzieżach czy poprzestawianych/wybrakowanych danych. Co oznaczało, że albo WKN zaczął działać bardziej skrycie, albo nic nie robią. Lub ich pozabi... nie dokończę. Chce móc jeszcze się przespać. Opróżniłem butelkę, a potem jeszcze kilka następnych i padłem. Nawet nie chciało mi się rozbierać, albo nie byłem w stanie. Nie ważne. Ledwo zamknąłem oczy i otoczyła mnie głęboka czerń. Chwilę po tym ubłagany stan nicości nieco się zmienił. Znalazłem się w ciemnym i dusznym pomieszczeniu, gdzie nie gdzie walał się gruz, potłuczone szkło i łuski z karabinów. Przede mną pojawiła się wyrwa w ścianie, a może od początku tam była? W pomieszczeniu nagle zrobiło się jaśniej. Na ziemi przy dziurze leżała na brzuchu osoba ubrana w wojskowy mundur i z kapturem naciągniętym na głowę. Zbliżyłem się do postaci i zobaczyłem wystające blond włosy spod kaptura. Przypominał mi kogoś ten osobnik, ale nie wiem kogo. Chłopak celował przez lunetę karabinu snajperskiego, z nieukrywanym zainteresowaniem. Spojrzałem w stronę w którą patrzył chłopak i zobaczyłem nastolatka wychodzącego z ciemnej uliczki. Czarnowłosy nastolatek zatrzymał się przed osobą w czarnym płaszczu i równie czarnym nakryciu głowy. Osobnik ukłonił się nie w stronę małoletniego, a w naszą stronę. Pociągnąłem za spust. Nawet nie drgnęła mi powieka. Trafiłem w samo serce. To było jeszcze dziecko. Młodziak miał może 11 lat. Miał całe życie przed sobą. A teraz? Osuwał się plecami po ścianie i patrzył w przestrzeń wzrokiem krowy która próbuje wyjść z bagna. Zostawiał po sobie krwawe ślady. Chwilę po tym do pomieszczenia wbiegł również żołnierz... a raczej pani kapitan. Miała krótko ścięte blond włosy i lekko przybrudzony mundur. Gdy zobaczyła mnie na podłodze i to, że właśnie przeładowywałem karabin po oddanym strzale zamarła. Zatrzymała się w pół kroku i patrzyła prosto na mnie. Nic nie rozumiejąc odwróciłem się na plecy i z uśmiechem poinformowałem przełożoną "Misja zakończona powodzeniem, pani kapitan ". Nagle usłyszałem krzyk, spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem postać dziewczyny, klęczącą obok zastrzelonego chłopaka. Zaczęła płakać i wyklinać cały świat. A w szczególności siebie. Spojrzałem zdezorientowany na towarzyszkę broni. Była ode mnie starsza o prawie 9 lat, przyklękła koło mnie i powiedziała to tak cicho, tak zimno jak nigdy "Kornik, to nie on" Widząc to w jakim szoku byłem dodała delikatniej "Kazali ci zabić nie tego co trzeba". Po tych słowach pogładziła mnie po ramieniu i zostawiła w totalnej rozsypce. Przed oczami przeleciało mi kilka chwil w wojsku, a potem znów ten sam chłopak. Tym razem z trochę mniejszą spluwą. Stał przed drzwiami w zniszczonej kamienicy i opierał się o barierkę. Koło niego stało dwóch podobnych napakowanych i wytatuowanych chłopaków o barwnych włosach. Drzwi przed którymi właśnie stali uchyliły się, a w nich stanął mężczyzna po sześćdziesiątce. Blondyn kopnął w drzwi, aż poleciały drzazgi, a mężczyzna wylądował na ziemi. Rozkładając zdobionym scyzoryk podszedł do leżącego, złapał go za koszulkę i szarpnął do góry. Uderzył jego plecami o ścianę i przyłożył nóż do jego gardła. Wysyczał przez zęby zdania pełne pogardy i furii "Miałeś płacić za ochronę. Jak już robisz z kimś, nie byle kim interes musisz się wywiązywać z obowiązków. A twoim piep*zonym obowiązkiem jest płacić naszemu szefowi. Czaisz? No, a teraz gdzie forsa?". Starszy mężczyzna nic nie powiedział tylko zmierzył blondyna wzrokiem. Jego głos drżał, ale pomimo tego zaczął mówić "Dzieciaku, jesteś jeszcze młody i głupi, masz całe życie przed sobą. Nie marnuj go, bo jakiś inny typ z pod ciemnej gwiazdy cię zastrasza". Blondyn coraz bardziej pochłaniany gniewem rzucił swoją ofiarę o ziemię i warkną "Pytałem gdzie masz tą forsę! Chłopaki poszukajcie jej, a ja się nim zajmę". Bandyci zaczęli przewracać całe mieszkanie do góry nogami, a ich dowodzący katował i poniżał bezbronnego. "Pytam ostatni raz i masz ostatnią szansę odpowiedzieć: gdzie trzymasz kasę?" Siwiejący człowiek wskazał na swoje łóżko "Pod materacem" wychrypiał słabo. "Widzisz, nie było tak trudno". Zaśmiałem się i podciąłem mu krtań. Teraz nie powie już nic. Jeszcze przez chwilę patrzyłem jak się zwija w kałuży krwi i wyszedłem odpalając papierosa. Może przeżyję kolejny dzień - przemknęło mi przez myśl. Szybka zmiana scenerii i stałem koło okna, zapatrzony w deszczowy krajobraz. Koło biurka siedział ten sam blondyn, co zastrzelił tamtego dzieciaka. Nienawidziłem go za to. Zapatrzony był przed siebie, a po chwili do prawie pustego pokoju weszła brązowowłosa dziewczyna. Przytuliła go do tyłu i wyszeptała prawie nie słyszalnie "Znowu to robisz?". Chłopak obejrzał się na kobietę, z pytającym wzrokiem. "Znowu to rozkopujesz i się zadręczasz". Blondyn ściągnął brwi i ponownie zaczął się wpatrywać przed siebie. "Miałeś w końcu zagospodarować ten pokój. Dodam twój pokój. Przypominam ci o tym już prawie 4 miesiące". Blondyn wzruszył ramionami i po dłuższej chwili wreszcie się odezwał. Głosem tak twardym i pełnym oskarżeń, a jednocześnie tak spokojnym i cichym "Nie musisz mi tego powtarzać. To nic nie da". Uśmiechnął się i wstał od biurka. Podszedł do okna. Stał tak blisko mnie. I dopiero teraz się zorientowałem, dlaczego tak bardzo go nienawidziłem. Nienawidziłem siebie. A tym blondynem, najgorszym śmieciem byłem ja.
***
Obudziłem się w jeszcze gorszym stanie psychicznym, niż zanim wróciłem do kawalerki. Zadzwonił telefon. Odebrałem. Głos w słuchawce był łagodny i taki pełen radości. Tak dziwnie brzmiał, po tym... tym wszystkim.
- Roriś, braciszku wracaj do domu. Był u mnie twój kolega i powiedział, że możesz wracać. Super, nie? - zapiszczała Rita
- Tak - zachrypiałem - Jasne
- Coś się stało? - zmartwiła się
- Nie ja tylko... miałem kiepski sen. Już się pakuję, za niedługo będę - usiadłem i przetarłem twarz.
- Okej to ja czekam. Kocham cię - i zakończyła rozmowę.
To był naprawdę dziwny sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz