7 marca 2016

Od Somniatisa cd. Rue

  Świat przed jego oczami wariował. Najpierw mgła, obezwładniająca i okrywająca zmysły, a teraz... Zaatakowany niespodziewanie wirem obrazów. Stał nieruchomo, bo też nie mógł się poruszyć. Całym jego światem zawładnęła pojedyncza sylwetka, czarna i rozbita, rozwiana, falująca, ponura. Fale czerwieni wylewające się z jej oczu i falujące w gwałtownym wietrze. Stała tak samo nieruchoma jak on. Nigdy nie była piękniejsza, niż wtedy. Mężczyźnie zaświeciły się oczy obłąkańczym światłem.
  Z transu wytrącił go dopiero dziewczęcy głos, nieco nad jego ramieniem.
- No proszę, więc to ona od początku sprawiała problemy - mruknęła Misao, skrzywiona z niesmakiem. - Gdy tylko ją zobaczyłam, wiedziałam, że jest idiotką.
  Czarnowłosy spojrzał na nią z ukosa. Czar prysł.
- Ona ma czerwone oczy... - zauważyła cicho Rue. - To nie ta sama... Tiffany.
- Nie - potwierdził Somniatis, odległym głosem. - To jest znacznie potężniejsze... bardziej złe.
- Brawo geniuszu. Dostaniesz order za stwierdzanie oczywistości. A teraz lepiej coś zrób albo chodźmy stąd wreszcie, bo zaczyna być mi zimno.
  Odwróciła się na pięcie i prawie wywróciła. Mimo swej zwykłej wyzywającej postawy wykonanie tamtej bariery sporo ją kosztowało. Jedyną osobą, która tak na prawdę zdawała się nadal zdolna do walki była Rue... no i oczywiście ona. Spojrzał z nów w jej kierunku. Jej półpłynna forma zafalowała. Zdawała się czaić, by zaraz zaatakować.
- Prawdę mówiąc ucieczka zawsze jest dobrym wyjściem z sytuacji - stwierdził Atis ze stoickim spokojem. - Szczególnie, jeśli większość twoich przyjaciół ledwie trzyma się na nogach, a wróg jest potężny.
- Tchórz! - warknęła Misao, ze swojego miejsca na ramieniu brązowowłosej towarzyszki. - Tylko byś uciekał, co? Nie potrafisz nic innego zrobić dobrze!
  Postać Tytani zmaterializowała się nagle tuż koło nas. Popchnąłem do tyłu dziewczyny, wywalając je i koziołkując po twardej ziemi. W miejscu, w którym przed chwilą staliśmy macki mroku kończyły właśnie szatkować powietrze. Raptownie zastygły w miejscu i idąc za wzrokiem swojej właścicielki zwróciły w naszym kierunku. Przytłaczająca nienawiść, którą emanowały niemal przygniotła czarnowłosego do ziemi. A jednak zdołał się poruszyć. Na sekundę przed zderzeniem. Tysiąc malutkich pieczęci zapewne ocaliło mu życie. Rue tymczasem zdążyła poderwać się na nogi i odbiec kawałek ze swoją przyjaciółką. Teraz patrzyła z przerażeniem jak coś, czego nie mogła dostrzec atakuje ze wszystkich stron Somniatisa, podczas gdy ten broni się ostatkiem sił. Nie obrócił się do dziewczyn. Cała jego uwaga skupiała się na żywiołaku. Krzyczał. Jednak jego krzyk nie docierał do niej.
(Tiffany? Rue? Misao? Uratujecie jakoś biednego idiotę, czy nadszedł jego kres?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz