25 marca 2016

Od Roriego cd. Tyks

Siedziałem na kanapie w salonie i oglądałem telewizję. A raczej usiłowałem, bo chęć zapalenia ciągle nie dawała mi spokoju. Paczka fajek leżała na stoliku koło mnie i aż kusiła samą sobą. Dopiero skończyłem wietrzyć wszystkie pokoje, więc nie będę z powrotem smrodził. Jeśli dzięki temu Tyks będzie siedzieć bezpiecznie tu... Właśnie gdzie ona jest? Zerknąłem na cyfrowy zegarek na ręce. Określony czas już jej minął, więc gdzie ona się podziewa. Dobra, może za bardzo się spinam i ogólnie zbyt mało jej ufam. A może po prostu tak mi zależy na jej bezpieczeństwie? Sam nie wiem. Wyciągnąłem się ponownie na siedzeniu i zamknąłem oczy, aby nie patrzeć na papierosy. Miałem do wyboru albo znowu zapalić, albo wyjść i ją szukać. Najlepiej zrobić z sobą coś przydatnego. Podniosłem się i idąc w stronę drzwi wyjściowych zgarnąłem papierosy. Najlepiej łączyć przyjemne z pożytecznym. Ledwo stanąłem przed hotelem i już odpaliłem papierosa. Z nieukrywanym zadowoleniem zaciągnąłem się porządnie i puściłem kilka kółek z dymu. Rozejrzałem się po okolicy i westchnąłem ciężko. Gdzie ona polazła? Z rękoma w kieszeniach skierowałem się w losowo wybranym przeze mnie kierunku. Szedłem podejrzanie mało ruchliwymi jak na tą arenę ulicami i rozglądałem się uważnie. Lipa, nic stąd nie wypatrzę. Podrapałem się po karku i spojrzałem w niebo na którym powoli pojawiały się gwiazdy. I w tedy na coś wpadłem. Może spojrzeć na miasto z innej perspektywy. Wskoczyłem na jakiś śmietnik i potem wdrapałem się na rusztowanie. Jak dobrze, że akurat remontowali ten blok. Po dłuższej chwili już byłem na dachu. No i świetnie, to teraz wystarczy patrzeć pod nogi i będzie git. Przeskakiwałem po kominach, i robiłem sobie kładki, aby przemieszczać się z dachu na dach. Co chwila wychylałem się, żeby spojrzeć na ulice i uliczki praktycznie pod moimi stopami.
- No dalej, gdzie jesteś? - mruknąłem do siebie i wyciągnąłem kolejnego papierosa - Zaraz coś mnie trafi. Przynajmniej dobrze, że zrobiło się ciemno, nikt nie zobaczy wariata skaczącego po budynkach. Nie, chwila, poprawka, nie dobrze. Wolał bym, żeby było jasno, bezpiecznie, bo to co inni sobie myślą mnie nie interrex. No gdzie się podziewasz - warknąłem sam do siebie
Robiło się coraz ciemniej, a gdy noc osiągnęła pełnię czerni i na nieboskłonie pojawiły się wszystkie gwiazdy, straciłem wszelką nadzieję. Siedziałem na krawędzi jakiegoś clubu dyskotekowego i próbowałem słuchać muzyki. Nie wychodziło mi. A może nie powinienem jej tak pilnować. W końcu jest dorosła i jest wilkowata. Może właśnie o to się pogniewała i postanowiła nie wracać do hotelu. Ale ze mnie idiota, że tak jej pilnowałem. Sam bym się wyniósł od kogoś, kto ciągle mnie pilnuje jak by był moim ojcem. Idiota. Nagle kontem oka zobaczyłem uliczkę obok trzy przebiegające postacie. Ktoś tam ma problem.
- Mam cię
Błyskawicznie podniosłem się na równe nogi i przeskoczyłem po metalowym szyldzie na sąsiedni dach. Zaczęło padać, bo przecież inaczej nie mogło być. Najszybciej jak tylko potrafiłem przemieszczałem się w stronę, gdzie przed chwilą przemknęły tajemnicze postacie. Biegłem na skraju dachu jak taki skrytobójca, albo złodziej. Czyli jak za starych czasów. Nie o tym teraz. Skup się! Zobaczyłem jak jednego z naszych goni jakiś przygłup w kapturze. A tym wilkiem był nie kto inny, a Tyks. Wiedziałem. Ja to mam nosa do kłopotów. Zatrzymałem się tuż przy krawędzi i zorientowałem się, że moja towarzyszka jest w potrzasku. Ślepek uliczce. I podchodził do niej gość z nożem. Ale chwila ich nie było dwóch? Nie ważne. 
- O nie. Wara ci od niej - mruknąłem i już miałem skoczyć na napastnika, gdy dostałem czymś w tył głowy
Zachwiałem się, a świat zawirował. Chyba znalazłem tego brakującego. Straciłem równowagę i wylądowałem na plecach. Dopadł mnie młody, bo na pewno nie starszy ode mnie chłopak z nożem. Złapał mnie za gardło i wychylił połowę mojego tułowia poza krawędź dachu. Wróg dwoił mi się w oczach, co mnie bardzo irytowało. Chociaż ten gniew przyćmił pulsujący ból z tyłu głowy.
- Złaź - warknąłem, a tam ten się zaśmiał
- A może lepiej ty? - odsunął się i kopnął mnie w bok
Spadłem wprost pod łapy wilczycy
- Cześć piękna, wybacz spóźnienie - odkaszlnąłem i podniosłem się macając po tyle głowy - Twój książę się tymi amatorami zajmie i wracamy
- Nie tak prędko - spojrzałem przed siebie i aż zrobiło mi się ciemno. Poczułem ostry ból pod żebrami, spojrzałem w dół i zobaczyłem nóż wbity, aż po rękojeść w mój tułów
- To są jakieś jaja? - zamrugałem parę razy i usłyszałem za sobą skomlenie, odwróciłem się jak na komendę i wyciągnąłem ten kawałek metalu z siebie. Zobaczyłem moją towarzyszkę z rozciętą łapą. Zaś dałem ciała. Idioci. Pomimo czarnych plamek latających mi przed oczami rzuciłem się na chłopaka bliżej wilczycy i przygwoździłem go do ściany.
- Łapy od niej precz, śmieciu - podciąłem mu gardło i dostałem czymś w zgięcie nóg. Wylądowałem na ziemi, a przede mną stanął drugi i już ostatni chłopak. Celował do mnie z pistoletu, a ręce mu się tak trzęsły, że nie wiem jak dawał radę go trzymać - Kretyn - mruknąłem i podciąłem go. Upuścił broń, a ja wyciągnąłem zza paska swój karambit - Zdychaj - porozcinałem mu całą klatkę piersiową i odciąłem język, po co ma się drzeć. Zostawiłem go, żeby się wykrwawił i podczołgałem się do wilkowatej. Rzuciłem w obu chłopaków dezintegrującymi kulkami i wziąłem wilczycę na ręce
- Trzymaj się, zaraz cię zaniosę do szpi... - oparłem się plecami o ścianę i na chwilę musiałem zamknąć oczy - W sumie to zajmę się tobą u nas w pokoju. Odsunąłem się od ściany i poczłapałem ciemnymi uliczkami w stronę naszego hotelu. Przed jego drzwiami wymyśliłem piłkę dymną. Tak piłkę. Otworzyłem drzwi i kopnąłem ją na środek holu. Okrągły przedmiot eksplodował, a pokój wypełniony został dymem. Wdrapałem się po schodach na nasze piętro i położyłem krwawiącą kobietę na kanapie. Tak kobietę. Tyks w połowie schodów, do końca tracąc siły, chyba podświadomie się zmieniła. Jednym kopniakiem odsunąłem stolik do kawy pod ścianę i ukląkłem koło rannej. Obejrzałem ranę ciągnącą się od ramienia do łokcia i z ulgą stwierdziłem, że przecięcie nie jest zbyt głębokie. A przynajmniej nie tak głębokie jak ostatnio. Skarciłem się pod nosem i już miałem zacząć sklejać rękę dziewczyny, ale się zawahałem. Jak bym się pomylił, jej ręka nie była by w pełni sprawna, mogła by dostać wysoką temperaturę i mieć zakażenie które rozlazło by się na cały organizm. To ten optymistyczny scenariusz. Ale mniejsza o to. Wymyśliłem wszystkie potrzebne rzeczy do załatania rany i postawienia jej na nogi. Oczyściłem rozcięcie, podałem leki znieczulające i dużo by gadać. Koniec końców kobieta leżała u siebie w łóżku, ogarnąłem mniej więcej miejsce pracy czyli w tym przypadku kanapę i podłogę. Narzędzia umyłem i odkaziłem bla bla w łazience. Ściągnąłem z siebie koszulkę i zabandażowałem sobie klatkę piersiową. Nałożyłem byle jaki podkoszulek i zwinąłem się pod kanapą. Rwący ból nie dawał mi nawet się na nią wdrapać. Rano się sobą zajmę. Teraz jestem taki padnięty.

(Tyks? Wybacz, że tak długo i bez słowa wyjaśnienia, ale uciekła mi się wena i musiałem ją odszukać xd)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz