Kropla leniwie zsuwa się po szybie. Anthony obserwuje ją uważnie, kiedy łączy się z innymi i dociera aż do krawędzi okna. Chłopiec siedzi przy stole, opierając brodę na wyciągniętych rękach. Przed nim leżą rozwalone raporty. Zwykle wszystkimi formalnościami zajmował się Kevin, ale tym razem, lokaj nalegał, żeby zajął się tym osobiście.
Ciszę rozrywa przeciągłe westchnięcie. Anthony ma wrażenie, że jego powieki są z ołowiu. Raz po raz przymyka oczy, po czym nagle otwiera je szeroko, przypominając sobie o obowiązkach. Sam nie jest pewny, czy to nudne zajęcie tak na niego działa, czy okropna aura.
Jego głowa jakby sama osuwa się na blat. Kątem oka widzi stojącą obok krzesła postać skrytą w cieniu. Dostrzega cylinder i cyniczny uśmiech. Potem zapada ciemność. Jeszcze przelatuje mu przez głowę myśl; że to dziwne, bo przecież Kevin nie nosi takich śmiesznych czapek.
***
Stoi w wielkiej sali, na kamiennej posadzce. Pod ścianami, tworzącymi kopułę parę metrów wyżej, ustawione są zastawione stoły, a na wprost chłopca znajduje się podwyższenie, na którym ktoś porozstawiał instrumenty. Wysoko w górze wisi ogromny, złoty żyrandol. I chociaż mogłoby się zdawać, że zaraz do środka wleje się tłum gości, pomieszczenie pozostaje puste.
Anthony rozpoznaje to miejsce, chociaż nie był w nim od bardzo, bardzo dawna. To sala balowa w jego dawnej rezydencji, nieużywana od śmierci jego matki, tak więc wszystko powinna pokrywać gruba warstwa kurzu, jednak było inaczej. Podłoga i zastawa lśnią jak świeżo wypolerowane, a w powietrzu nie unosi się zapach stęchlizny.
Nagle zdobione drzwi otworzyły się z hukiem i do pomieszczenia wpada grupa... nie, to nie są ludzie, raczej ich cienie lub ciemne sylwetki. Chłopiec odsuwa się w bok, chcąc uniknąć stratowania, jednak wirujące postaci przenikają przez niego, pozostawiając po sobie nieprzyjemny chłód.
Rozbrzmiewa muzyka. Instrumenty grają same lub poruszane niewidzialnymi palcami.
Anthony ostrożnie wygląda na korytarz, jednak w miejscu, gdzie powinien być przestronny hol, jest wyłącznie bezkresna ciemność, nie da się dostrzec nawet ścian, a młodzieniec ma paskudne wrażenie, że ich tam nie ma. Na skraju pola widzenia coś się porusza. Jakiś ogromny kształt. To, co niegdyś było pomieszczeniem, teraz przywodzi na myśl...
- Och, błagam, tylko nie to. - wyrywa mu się bezwiednie. Chłopiec odwraca się i rusza biegiem przez salę, nie zdając sobie nawet sprawy, że muzyka ucichła, a tancerze gdzieś zniknęli.
Po głowie Anthony'ego tłucze się jedna myśl: uciekać. Jednak jego kroki wydają się powolne i niezdarne, jakby biegł w wodzie, a podest zamiast przybliżać - oddala się.
Nagle coś mokrego łapie go za kostki i młody Branch upada na twarz. Podnosi się na łokciach, ale w tym samym momencie ucisk zacieśnia się i jakaś niewidzialna siła ciągnie chłopca wprost w ciemność.
Wpada do wody. Niezliczone pary rąk czepiają się jego ubrań i kończyn. Anthony wyrywa się, ale bezskutecznie. Może jedynie patrzeć na zamykający się nad nim nieprzebrany przestwór.
Im ciemniej się robiło, tym częściej chłopiec dostrzegał ogromne istoty czające się na skraju świadomości. Obserwują go i chłopiec mógłby przysiąc, że ich twarze wykrzywia pogardliwy uśmiech. Nagle uświadamia sobie, że je zna. Rozpoznaje jasne oczy swojej matki, puste spojrzenie ojca, przyjazną twarz Kevina, srebrno-błękitne włosy...
Czyjeś ręce zaciskają mu się na szyi. Młodzieniec wpada w panikę. Szarpie się i kopie, ale nacisk staje się mocniejszy. Chce krzyknąć, ale do ust wdziera się lodowata woda.
Anthony otwiera oczy, gwałtownie kaszląc. Rozgląda się dookoła niepewnie. Jest w swoim mieszkaniu, przed nim leżą sterty papierów. Obok na tacce, ktoś położył pączka i gorącą czekoladę, która dawno wystygła.
Chłopiec podwija nogi i wpatruje się pustym wzrokiem w smakołyk.
Kropla leniwie zsuwa się po szybie.
Dragonixa:
OdpowiedzUsuńZajebisty motyw z wykorzystaniem tego samego zdania na początek i koniec opowiadania, naprawdę genialny pomysł! :D
Antek: Dziękuję! To niezwykle łechce próżność xd
Usuń