9 listopada 2015

Od Ookaminoishi cd. Tiffany

Przeciągnęłam po niej wzrokiem. Owszem, ja również wolę wędrować w nocy, jednakże wizja towarzyszących mi ciągle duchów nie za bardzo mi się podobała. Ale co ja mam do gadania w obliczu dwunastolatki? Wszystko. Niech jej na razie będzie. Spojrzałam się na trzymany w prawej dłoni sztylet. Wydawał się być dobrze wyważony, przynajmniej do walki rękoma. Podrzuciłam go parę razy i złapałam zębami za rękojeść. Przeniosłam parę razy ciężar ciała z prawej na lewą nogę ruszając tułowiem i głową płynnie na boki. Nada się. Schowałam broń w rękawie, tak abym w razie potrzeby mogła ją szybko wysunąć. Przeciągnęłam się. Skoro mamy tu czekać cały dzień a nikogo nie ma w pobliżu… Przywołałam i rozwinęłam skrzydła. Dobrze by było je rozprostować.
- W razie czego polecimy. Może twoje skrzydła się na razie nie nadają, ale moje są nienaruszone. Natomiast gdyby wiatr nam nie sprzyjał przywołam jakąś zmorę – rzuciłam. Tiffany skinęła głową i wróciła do robienia czegoś co robiła wcześniej. Wzniosłam się w powietrze i przysiadłam na dachu jednej z ruin. Dzień zastępował noc, a ja poczułam jak ulatuje ze mnie energia. Przygarbiłam się jeszcze bardziej. Miejmy nadzieję, że jakiekolwiek ewentualne walki będą odbywały się nocą. Właściwie to dlatego chciałam wyruszyć teraz. Szansa iż dojdziemy do wrót w ciemności by wzrosła. Ale trzeba umierać, żyć, czy jak to tam ludzie mówili. Wrota Hadesu… Ciekawe, czy wystarczy zamknąć je od jednej strony. Może znalazłabym za nimi… pokręciłam głową. Nie czas na takie rozmyślania. Nie wtedy, kiedy słońce świeci mi prosto w oczy a ja siedzę na dachu jakichś boskich ruin i natychmiastowo potrzebuję mleka. Podniosłam się powoli z mojego „posterunku” i bezgłośnie zeskoczyłam na ziemię. Że też tutaj nie ma mojej jaskini… Chwyciłam manierkę przyczepioną do pasa i upiłam z niej porządnego łyka. Ach, przeterminowane, skisłe, dwudziesto-trzy letnie mleko… Ambrozja dla mojego podniebienia. Żeby tylko nie wypić za dużo, bo w stanie upojenia często sama siebie zaskakuję. No i kończą mi się powoli zapasy. Podeszłam do Tiffany i puknęłam ją w ramię.
- Łyka? – wyciągnęłam w jej stronę manierkę. Skinęła głową i przechwyciła naczynie. Uniosła je do ust i upiła jednego łyka. Nawet nie połknęła, tylko lekko zzieleniała i wypluła wszystko na ziemię. Czemu nikt nie docenia tego wspaniałego smaku? Dziwne.
(Tiffany? Gehe, akurat mnie naszła ochota na mleko…)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz