- Ciekawie było poznać samego siebie z innej strony - mruknąłem i podszedłem do mapy wiszącej na ścianie.
Działo się coś niedobrego. Gdy Doctor trzymał pistolet (co już samo w sobie było dziwne) warknąłem na niego. Ja. Na swojego przyjaciela. Dodatkowo, po mojej głowie chodziły dziwne myśli. Zupełnie, jakby... nie moje. Czułem, jak staję się coraz bardziej odprężony, ale... w negatywnej, wyniosłej formie. I, co gorsza, sprawiało mi to przyjemność. Może powinienem się tym przejąć. Ale... mogła z tego wyniknąć większa frajda.
I ta cudowna barwa oczu.
- Myślę, że cokolwiek się tutaj dzieje, ma tylko jedno, najprostsze rozwiązanie - powiedział Doctor - Powinniśmy razem z Korso - to jest, z pierwszym Korso - udać się z powrotem do naszego świata.
- Wolałbym pierw rozwikłać tą zagadkę, ale skoro tak mówisz, nie mam prawa was zatrzymywać - westchnął Hoinkas.
Podali sobie łapy, żegnając się i zwrócili się do nas.
- Miło było cię poznać, "Korso Korso" - zaśmiał się Doctor.
- Ciebie również, Doctorze - uśmiechnął się mój sobowtór.
- To co, Korso? Zbieramy się!
Odwróciłem się do nich z szczerząc kły.
- Ale mi się tutaj całkiem podoba.
Trójka basiorów spojrzała na mnie tępym wzrokiem.
- Co? - wydusił Hoinkas.
- Pa pa - zaśmiałem się.
Uderzyłem łapą w ziemię i wyczarowałem grubą warstwę lodu między nami. Nie usłyszałem już ich krzyku, gdyż bariera go zagłuszyła. Rzucając im ostatnie, kpiące spojrzenie wybiegłem z pomieszczenia.
***
Uciekający basior minął jak gdyby nigdy nic Argonę i pognał dalej w górę. Zanim opuścił pokój, zdążył zapoznać się z mapą terenu i wiedział dobrze, gdzie się udać. Wybiegł z obozowiska watahy i ruszył w głąb terenu wroga...
Czyste, niezachmurzone wieczorne niebo przecięła błyskawica.
***
Jak to się stało? Kto do tego dopuścił? Te dwa fragmenty lustra nigdy nie powinny się ze sobą zetknąć. A teraz ich krawędzie, ostre jak brzytwa, zbliżają się coraz bardziej do siebie, rozszarpując przestrzeń między nimi...
(Argono? Doctorze?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz