- Zostawcie nas tu na pastwę losu?! - Pisnęła Rue. Miałam ochotę wydrzeć ją za te jej głupie loczki, ale powstrzymałam się. Tiffany i jej towarzysz popatrzyli na nas. W ich oczach dostrzegłam drwinę, ale i lekki niepokój.
- Zamknji się Rue. Ja nie potrzebuję nikogo, aby mnie ratował. A wy możecie spadać.
- Weź się ogarnij. - Rzuciła Tiffany i zamierzała chyba jeszcze coś dodać, ale jej facet złapał ją za ramię i gwałtownie pociągnął w stronę wyjścia. Nareszcie. Nie muszę wysłuchiwać paplaniny tej wariatki. Odwróciłam się do Rue, której mina wyrażała wściekłość i strach.
- Aj, Rue, bo pomyślę, że zamierzasz pójść sobie z nimi. Rozważ to. Pamietaj, że ja nie toleruję zdrajców.
- Co do diabła? - Usłyszałam za sobą.
- No cóż, takie mam zasady i każdy kto chce się ze mną... - Powiedziałam odwracając się. Tiffany i jej towarzysz stali w drzwiach. Dziewczyna mimowolnie się cofnęła, ale mężczyzna nawet nie mruknął. ,,Jaki bohaterski" zadrwił głos w mojej głowie, mimo, że sytuacja raczej nie wyglądała najlepiej. Stworzenia, które wcześniej nas zaatakowały stały teraz w idealnie równych odstępach, niczym pionki na szachownicy, otaczając całą drewnię.
- Proponuję chwilowy rozejm. Utorujemy drogę wspólnie, a potem każdy idzie w swoją stronę. - Rzucił mężczyzn nie spuszczając wzroku z bestii. Niemal widziałam jak jego mózg pracuje na najwyższych obrotach. Był spięty. Szykował się do walki, która jednak nie nadchodziła.
Żadno ze stworzeń nawet nie drgnęło.
- A nie moglibyśmy współpracować do końca? - Wtrąciła nagle Rue. Posłałam jej mordercze spojrzenie.
- Zgadzam się. Będzie bezpieczniej. - Stwierdziła Tiffany. Co się z nimi dzieje do cholery?
- Co do tego "bezpieczniej" to bym się nie zgodził.
- Może nic nam nie zrobią. Gdyby miały nas zabić to zrobiłyby to już dawno temu. - Powiedziała Rue podchodząc do drzwi.
- Nie wydaje mi się. One na coś czekają. - Tiffany podeszła do mężczyzny i przeleciała wzrokiem po armii stworów.
- Przekonamy się tylko w jeden sposób. - Przepchnełam się obok moich "towarzyszy" i Rue, i wyszłam na zewnątrz. Każdy mięsień mojego ciała szykował się do ewentualnej walki. Obejrzałam się za siebie. Mój wzrok padł na Rue. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wokół się dłoni tańczyły wodne macki.
(Tiffany, Somniatis?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz