Mitsuki&Korso
Część trzecia: "Plan"
Pracownia Korso była prawie dokładnie taka, jak sobie wyobrażałam. Pozgniatane papierowe kulki tworzyły prawdziwy stos w kącie pokoju, gdzie kiedyś mógł stać na nie kosz; meble wykonane były w prosty sposób z ciemnego drewna. Tu i ówdzie dało się widzieć na nich jakieś szlaczki, najpewniej wydłubane ostrym przedmiotem. Pod ścianą stała kanapa, na której zapewne sypiał, gdy nie fatygował się do sypialni. Najlepiej wyeksponowanym miejscem w pokoju wydawało się biurko do pracy. Znajdowały się przy nim dwie tablice korkowe, do których poprzyczepiano mnóstwo większych i mniejszych kartek. Stało tam także krzesło z oparciem, na którego siedzisku leżał czerwony koc. Biurko samo w sobie było dość uporządkowane. Parę ułożonych na sobie teczek, kubek z pisadłami, blok milimetrowy, czajka z niezalaną yerbą i czarny laptop - wszystko rozmieszczone równiutko, niemalże z nutką pedantyzmu. Szczególnie zaciekawił mnie ten ostatni przedmiot. Ciemny metal, z którego był wykonany, oklejony był różnymi naklejkami. Dostrzegłam między innymi hasło takie jak "Carpe diem, sed memento mori" oraz "Dum spiro, spero". Ciekawe.
Korso podniósł klapę, odsunął krzesło i usiadł.
- Zaraz cię tutaj puszczę, tylko to znajdę... - wymamrotał.
Po załadowaniu się, moim oczom ukazały się dwa okna użytkowników. Korso jednak nie kliknął w żadne z nich. Zamiast tego wstukał jakiś ciąg cyfr i z boku ekrany pojawiła się kolejna ikona użytkownika, w którą, tym razem, wszedł. Otworzył się ekran powitalny. Tu z kolei, zamiast zwykłego białego "Zapraszamy", do którego przyzwyczaiły mnie komputery w kafejce internetowej, przywitała nas animacja małego wilka, trzymającego w pysku kartkę z napisem "Niech jutro będzie lepsze".
No tak, własne oprogramowanie. Spory wysiłek, ale gwarantowało to zabezpieczenie się przed inwigilacją ze strony rządu. Oraz unikalny styl.
Pulpit z kolei wyglądał bardzo skromnie. Ciemna tapeta z jednym tylko elementem - pełnią. Prócz niego, gościła na ekranie tylko jedna ikona - folder w rogu ekranu. Korso kliknął w środek księżyca, a następnie w ów folder. Wstukał hasło, będące ponownie długim ciągiem znaków. Z głośnika po cichu zaczęła lecieć piosenka.
Otworzyła się karta, a w niej... kolejne foldery. Tak z kilkadziesiąt. Kliknął któryś z nich, coś wpisał i sytuacja się powtórzyła. Plik, który zamierzał mi pokazać był bardzo dobrze zabezpieczony. Nim dotarł do niego, zdążył przeskoczyć przez sześć "pięter hasłowych". W finalnym folderze znajdowało się również kilkadziesiąt, ale już dokumentów. I każdy miał swoją sensowną nazwę. Wybrał ten podpisany jako po prostu "Plan" i wpisał króciutkie, czteroznakowe hasło. Następnie wstał i gestem dłoni kazał mi zająć jego miejsce. Usiadłam i zaczęłam czytać. Na pierwszej stronie znajdował się spis treści.
1. Główne myśli
1.1. Cel
1.2. Skutki
2. Plan
2.1 Przygotowania
2.2. Wejście
2.3. Akcja
2.4. Wyjście i powrót
2.5. Alibi
3. Środki
3.1. Materiały
3.2. Uczestnicy
4. Plan budynku
Przejechałam przelotnie po kolejnych stronach. Zatrzymałam się dopiero na jedenastej stronie. Był tam odnośnik, który przekierował mnie do jakiegoś programu. Moim oczom ukazał się wieżowiec. Ale nie było to zdjęcie, czy jakiś tam rysunek techniczny. To był szczegółowy, trójwymiarowy plan tego budynku.
***
- Jak... Skąd to wytrzasnąłeś? - zapytała.
- Mam swoje źródła - odpowiedziałem patrząc z uśmiechem, jak przeskakuje przez kolejne piętra wieżowca - Myślisz, że tylko siedzę w tej herbaciarni i nic nie robię? Nie wiesz nawet, ile trudu mi zajęło, żeby to zdobyć.
- Skąd dokładnie je masz?
- Wykradłem z działu ratowniczego.
- Jaki "dział ratowniczy"?
Westchnąłem.
- W każdym budynku jest dział ratowniczy, czy też inaczej "ewakuacyjny". Żeby było zabawniej, pliki nie są tam w ogóle zabezpieczone. Byłem tam pod przykrywką odnowienia jednej licencji i "dostałem bólu głowy". Gdy byłem po tabletkę, mój znajomy wywołał raban. Ci pobiegli się tym zająć, a ja tylko podszedłem do komputera i proszę.
- A kamery?
- W tamtym pokoju jest tylko jedna i to skierowana na szafki z dokumentami i lekarstwami. Wszystko wcześniej przemyślałem - dodałem dumnie.
Mitsuki spojrzała ponownie w ekran. Czekałem cierpliwie aż przeczyta. Zauważyłem, że z głośników wciąż leci ta sama piosenka. "No tak - pomyślałem - Zapomniałem wyłączyć zapętlenia utworu". Nie mogąc nic z tym zrobić, dałem się ponieść dźwiękom. Bardzo lubiłem tą piosenkę. Często ją śpiewałem. Wszystko byłoby w porządku, gdyby tylko nie fakt, że w końcu zawsze zaczynała boleć. I tak było i tym razem. Znów zacząłem zagłębiać się we wspomnieniach. Moje oczy przysłoniła mgła przeszłości, a serce ścisnęło się. Nim jednak całkowicie się w tym zatopiłem, z zamyślenia wyrwał mnie głos Mitsuki.
- Ja... nie wiem. Muszę to jeszcze przemyśleć.
Spojrzałem na nią lekko otępiały.
- Co? Czemu?
- Późno już. Muszę się z tym przespać... rano o tym porozmawiamy, dobrze?
Jej reakcja mocno wybiła mnie z równowagi. Nie byłem jednak tyle zły, co po prostu... bardzo niespokojny. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem. Nie dałem jednak tego tak bardzo po sobie poznać. Z uprzejmymi słowy na ustach odprowadziłem ją do mojej sypialni, a sam udałem się z powrotem do pracowni, by tam się przespać.
Zabrałem koc z krzesła i zmęczony usiadłem na kanapie. Zgrzytnęła lekko pod moim ciężarem. Nie kładąc się, przykryłem kocem i zacząłem myśleć. Myślałem nad tym wszystkim, co się zdarzyło. Nad zachowaniem Mitsuki, tak odmiennym od jej, wręcz zwyczajowej, zadziorności i porywczości.
Nie dawało mi to spokoju i długo jeszcze zastanawiałem się nad tą dziwną zmianą, niż w końcu, chcąc nie chcąc, usnąłem.
Varium et mutabile semper femina.
Varium et mutabile semper femina.
(O matko, naprawdę mam słabe tempo z opowiadaniami... Ale obiecuję być grzecznym i to poprawić... jak tylko życie pozwoli ._. ~Kashari)
OMG. Strachy na lachy i do tego jeszcze ta piosenka <3
OdpowiedzUsuń