Zabrałam się do jedzenia, które okazało się całkiem smaczne. Rori był na prawdę niezłym kucharzem, albo jego wyobraźnia na prawdę dobrze działała... niezależnie od przyczyn byłam pewna, że co jak co, ale na jakość jedzenia przy nim nie będę musiała narzekać. Martwiła mnie niejako moc chłopaka. Nie wiem, czy tylko ja postrzegam ludzi w ten sposób, jednak on był niebezpieczny. Mogłam się tylko cieszyć z tego, że jest po mojej stronie.
Naczynia, na których otrzymałam posiłek odniosłam do kuchni i odstawiłam do zlewu. Nie chciało mi się teraz ich myć, zresztą Rori może wymyślić je czystymi. Na ile dziwnie to musiało brzmieć, to na prawdę tak działało. Choć w sumie w tamtym momencie nie było to najistotniejszą sprawą. Rozmowa z Seledynem niczego nie wyjaśniła. Oczywiście już wcześniej wiedziałam, że nikt nie zna imienia szefa... ale żeby oni sami go nie znali? Coś tu śmierdzi... jakby dymem. Kilka razy wciągnęłam powietrze nosem tylko po to, by się przekonać, że faktycznie i że ów zapach pochodzi z dołu... z kierunku w którym stosunkowo niedawno udał się Rori. Widać wypalił już tyle fajek, że dym przedostał się przez szpary w drzwiach. Westchnęłam. Może i był niebezpieczny, jednak palenie kiedyś go zabije i to zapewne jeszcze przed moją śmiercią. Słabo.
Wyszłam z "villi", zabierając po drodze różowy parasol z prostego stojaka. Mój koronkowy w tej sytuacji był raczej nieprzydatny. Dalej lało, wielkie krople odbijały się od parasola i skapywały bokiem. Na nogach miałam glany, więc było mi dość sucho w stopy, jednak byłam pewna, że idąc przez kałuże pochlapię spodnie. Co tam. Widok miasta w deszczu był tego warty. Ponury, smutny, wygaszony, pusty. Cały ten świat taki jest. Ale... czy aby na pewno? Z tego co wiem ludzie nie pragnęli zabijać wilków dla przyjemności. Ich motywy były dla mnie nieco niejasne, jednak wielu z nich miało jakieś przykre doświadczenia z wilkami w przeszłości. Tak jak my z nimi. Jednak napędem nienawiści do wilków... artystów... do odmiennych był premier. Władysław Leniniewski.
- Ty jesteś Alphą Watahy Krwawej Nocy? - spytał jakiś głos za moimi plecami.
Odwróciłam się powoli. Kobieta, stojące bez osłony w deszczu miała na sobie strój, przypominający monochromatyczne ubranie kapelusznika o barwie sepii. Nie widziałam jej wcześniej ani nie słyszałam, mimo niezwykłego ubioru. Czy aż tak bardzo byłam pogrążona w myślach?
- Jesteś Elegantem? - spytałam, już znając odpowiedź. Dziewczyna nie poruszyła się. Stała sztywno, co było raczej niepodobne do tego odłamu artystów.
- Ty jesteś Alphą Watahy Krwawej Nocy? - spytała ponownie
Jeszcze chwilę mierzyłyśmy się zimnymi spojrzeniami. Dziewczyna sięgnęła do paska i wyciągnęła zza niego jakiś podłużny, czarny przedmiot. Powoli zaczęła go unosić. W ułamek sekundy rozważyłam wszystkie opcje. Wejście do namiotu? Za daleko? Drzeć się do Roriego? Nie usłyszy... a nawet jeśli to przybędzie za późno. Skoczyć z budynku...? Spojrzałam dyskretnie na przepaść dzielącą mnie od chodnika. Po drodze żadnych balkonów, parapety wąskie. Kobieta uniosła przedmiot do ucha i coś powiedziała cicho. Krótkofalówka... Chwilę nic się nie działo, potem nieznajoma kucnęła i położyła coś na ziemi, po czym zniknęła w wejściu do budynku. Czy Rori tego jakoś nie blokował? Czemu działko nie zadziałało...?
Podbiegłam do urządzenia. Wszystko wydawało się sprawne, jednak... pod lufą ktoś przyczepił niewielką pluskwę. Od razu ją zabrałam i ruszyłam w kierunku miejsca, w którym stała kobieta. Coś leżało na ziemi, jednak obawiałam się, że to może być bomba. Zaszeleściło po mojej lewej i z namiotu wyszedł Rori.
- Coś się stało? - spytał. Nie odpowiedziałam, ale zrobiłam dwa kroki i podniosłam z ziemi pozostawiony przedmiot.
- Ktoś nas odwiedził - mruknęłam, obracają w dłoni niewielki, srebrny, zdobiony we wzór ptaków w locie. - Wracajmy do środka.
Chwilę później siedzieliśmy w salonie. Chłopak cuchnął tytoniem, jednak nie narzekała. Byłam zaabsorbowana znaleziskiem.
- Działko nie rozszarpało go na strzępy - bardziej stwierdził niż zapytał Rori. - To był któryś z tych dziwaków, że je wyłączyłaś?
- Nie wyłączyłam go... on to zrobił - pokazałam chłopakowi pluskwę, a ten wyciągnął po nią rękę. Oddałam mu urządzenie. Blondyn zaczął je oglądać, wyraźnie ożywiony. Nie podzielałam jego nastroju. Bezwiednie bawiłam się nabojem.
- Widziałeś kiedyś coś takiego?
- Nie, ale przyda się. - Uśmiechnął się pogodnie. - Trzeba przed tym zabezpieczyć działko. Nie możemy ryzykować, że jakiś SJEWowiec posiada podobne podzespoły.
- Raczej wą... - łuska pękła w moich dłoniach, na podłogę posypało się nieco brokatu i mała karteczka. Podniosłam ją i rozłożyłam.
- Czyżbyśmy ich zainteresowali? - mruknęłam, kładąc kartonik na stoliku.
Rori pochylił się nad tekstem i zmarszczył brwi.
- Bki w Aslężurj Zpfll... powiadasz... szyfr?
- Polityka Renu - uśmiechnęłam. - Mało kreatywnie, ale zawsze coś.
(Rori? ^^)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz