16 grudnia 2015

Od Roriego cd. Tyks

Ja se normalnie śpię, a tu mi ktoś lub coś wyje. Do jasnej cholery, nawet nie dadzą pospać. Założyłem glany i tylko w samych dresach, bez koszulki wybiegłem z namiotu sprawdzić co się dzieje. Zobaczyłem Tyks w postaci wilka, a przy niej stała postać z kapturem na głowie.
- Co do?- warknąłem - Mężczyzna trzymał w ręce zakrwawiony nóż w identycznym kolorze było futro Tyks na brzuchu
W tym momencie się we mnie zagotowało. Z całej siły kopnąłem gościa w łeb tak, że odleciał dobry kawałek. Kocham te buty, ale nie o tym teraz. Podszedłem do niego i dwoma kopniakami złamałem mu obie nogi. Błyskawicznie w moich dłoniach pojawił się Famas G2, strzeliłem mu w obie dłonie i zdezintegrowałem nóż i strzelbę leżącą kawałek dalej. Darł się wniebogłosy, ale wisiało mi to. Podbiegłem do wilczycy i wziąłem ją na ręce. Ostatni raz odwróciłem się w stronę napastnika, kopnąłem go w skroń, stracił przytomność, ale dla pewności zrzuciłem na niego kilka dużych, ciężkich, brukowych płyt chodnikowych. Przynajmniej teraz nie ucieknie. Wbiegłem do mojego namiotu i szybko położyłem wilczycę na łóżku. W sumie nie wiedziałem co mam robić, ręce mi się trzęsły i co chwila przeczesywałem włosy. Tyks spojrzała na mnie półprzytomna. Usiadłem obok niej. Widać było, że walczy z nadchodzącym snem. Wpadłem na pomysł, ale jednak miałem wątpliwości. Jeśli uśnie może się nie obudzić nawet jak się nią zajmę w między czasie. Ale jak będę ją sklejał na żywca może ją boleć... Wiem, kiedyś Rita podała mi takie leki podtrzymujące życie. Żeby nie wiem jak dziwnie to zabrzmiało faktycznie działały. Gdyby nie one nie było by mnie tu teraz, ale jak one się nazywały. ,,Aru, idioto. Nazywały się Aru" - usłyszałem w głowie głos siostry i świat zawirował. ,,Cały czas podsłuchujesz? Nie możesz tu przyjść? Nie wiem co robić!" - pomyślałem, jednak podpowiedzi nie uzyskałem, a wszystko w mojej głowie wróciło do normy. Jasne, wymyśliłem lek i musiałem podać go dożylnie.
- Spokojnie Tyks nic ci nie będzie, już ja o to zadbam- uśmiechnąłem się smutno, a wilczyca pokiwała powoli głową - A teraz idź spać, żebym mógł ci pomóc
Ledwo skończyłem mówić, a już miała zamknięte oczy. Dobra to jak ja mam to teraz zrobić? Muszę zajrzeć, żeby wiedzieć co mam odnowić. Przełknąłem ślinę, żeby za bardzo jej nie bolało. Najdelikatniej jak potrafiłem rozszerzyłem każdą z ran i z całych sił starałem się odwzorować organy, wszystkie tkanki i te inne pierdoły takie jakie powinny być. Szczerze widziałem bardziej obrzydliwe rzeczy więc jakoś dałem rade. Po kilku godzinnej "operacji" wreszcie mi się udało. Mam tylko nadzieję, że nic nie zrypałem. No w końcu nadzieja matką głupich. Teraz wystarczy tylko ją zabandażować i może sobie już spokojnie spać. Byłem potwornie padnięty, ale jeszcze to umiem wymyślić. Stworzyłem kilka bandaży i owinąłem całą klatkę i brzuch wilczycy. Koło łóżka wyczarowałem szklankę pełną herbaty z wzmacniających ziółek. Wyszedłem z namiotu lekko się chwiejąc, potwornie bolała mnie bania, a z nosa zaczęła lecieć mi krew. Tym ostatnim się nie przejmowałem, wytarłem ciepłą ciecz wierzchem dłoni i zapaliłem papierosa. Zacząłem zmierzać w stronę tego dupka. Dopiero się ocknął, to było po nim widać, jak tylko mnie zobaczył zaczął się rzucać pod stertą płyt, chciał się pewnie uwolnić. Stanąłem nad nim i tępo, bez nawet największych uczuć wpatrywałem się w jego przestraszoną twarz. Kucnąłem nad nim.
- Kim jesteś śmieciu? - powiedziałem z iście stoickim spokojem, napastnik zdjął kaptur. Dopiero teraz zobaczyłem długą i głęboką ciągnącą się przez całą długość jego prawej części głowy. Miał też krótkiego, ciemnozielonego irokeza a jedno z jago oczu było prawie że białe
- To nie jest ważne - zaśmiał się nerwowo - Ważne jest to kim ty jesteś. Znam cię doskonale i tą twoją koleżaneczkę też - kucnąłem przy nim, a on się lekko wzdrygnął, tym razem patrzyłem na niego intensywnie, przeszywająco wręcz
- Skoro więc wiesz kim jestem musisz działać dla kogoś wyższego niż zwykły kiepski zabójca taki jak ty. Ale gratuluję ci odwagi. Zaatakowałeś kogoś w mojej obecności. Na twoje nieszczęście zależy mi na kilku osobach. Zaatakowałeś jedną z nich. Mógł bym cię teraz zabić i wiesz o tym doskonale - wstałem i zaciągnąłem się porządnie, znowu wytarłem krew z nosa po czym zwróciłem się w stronę kamiennych płyt, wymyśliłem, że były dla mnie lekkie jak styropian. Przesunąłem je tak, aby pokrywały cały jego tułów i nogi. Po tym znów były ciężkie.
- Co chcesz zrobić? - zawahał się
- Skoro masz na tyle odwagi... lub głupoty, żeby ją ranić i ogólnie kogokolwiek atakować - westchnąłem - muszę pokazać ci co grozi za zbliżenie się w złych intencjach na mój rejon - uśmiechnąłem się wrednie i wyrzuciłem papierosa za plecy. Szybko wskoczyłem na płyty, a gość zawył z bólu - W między czasie sobie pogadamy. Dla kogo tu przylazłeś? - on tylko spojrzał na mnie wrogo, sprawiłem, że część płyt na jego nogach stała się jeszcze cięższa, ponownie się skrzywił - Gadaj - mruknąłem
- Kpisz sobie? Jak ci powiem dostanę od nich kule w łeb - w jego oczach pojawiły się łzy? No nie, co za mięczak. Co za popapraniec wysyła taką babę i to jeszcze do nas.
- Oni zrobią to szybko i bez boleśnie, ja powoli i sprawię, że będziesz cierpiał lub cię wypuszczę wolno przy jakimś szpitalu. Jeszcze nie zdecydowałem - ostatnie słowa wysyczałem kucając na jego klatce piersiowej, a żeby go bardziej przerazić sprawiłem żeby moje oczy świeciły krwistą czerwienią. Zawsze działa i to mi się podoba - Więc opowiedz mi o sobie - usiadłem po turecku i zapaliłem kolejną fajkę
- C-co chcesz wiedzieć? - wyjąkał i odwrócił wzrok
- Na przykład co z ciebie za pieprzony typ - warknąłem i ostatni raz rozmazałem krew po twarzy
- Oni testują nową broń biologiczną. Jestem jednym z ich wybrańców. Mamy większą siłę, szybkość i lepiej rozwinięte zmysły niż wy pchlarze. Ponadto nie odczuwamy żadnych emocji przez co jesteśmy o wiele silniejsi - powiedział z udawaną dumą
- Chyba im nie wyszedłeś skoro chcą się ciebie pozbyć - zakpiłem - Inaczej by cię tu nie przysyłali. Ale zaraz jacy oni?
- Wasi wrogowie. Wy macie Gen, my chcemy się go pozbyć. Na dobre.
- Fajnie, że macie jakiś konkretny cel. Też mam swojego konika: uśmiercanie przygłupów takich jak ty - wstałem i kopniakiem rozsypałem płyty na jego ciele, złapałem go za fraki i szarpnąłem do góry, opadłem plecami o najbliższe drzewo i w ułamku sekundy przymocowałem liną. odsunąłem się i zza pleców wyciągnąłem jego strzelbę - Twoje? Dobre chociaż?
- Nie wiem, ale obiecałeś, że mnie puścisz! - wrzasnął przez łzy
- Ja tak mówiłem? - przy celowałem w drzewo ponad jego głową i wystrzeliłem. Przeszło na wylot, zamruczałem w podziwie - Dobra. A teraz zobacz na to. Nie macie uczuć i nie odczuwacie emocji tak? - spytałem podchodząc do niego powoli - To teraz zobaczymy kto odczuwa więcej i kto tu jest silniejszy jak to opisałeś wcześniej. Rzuciłem broń pod jego nogi i wymyśliłem mój ulubiony nóż. Tak, ten zakręcony. Przypatrzyłem się z uśmiechem ostrzu i dopiero po chwili wróciłem do rzeczywistości - Więc tak, wybierz dowolną cześć ciała i obojgu nam to rozetnę. Ten który nie krzyknie jest lepszy i przeżyje. Zgoda? Wybieraj: dłoń, szyja czy brzuch
- Nogi
- Zła odpowiedź, masz ostatnią szansę, wybierz mądrze
- Jesteś świrem
- Nie dosłyszałem, możesz powtórzyć? - przystawiłem ostrze do jego krocza
- Dłoń - wrzasnął, a ja przytaknąłem z chytrym uśmieszkiem
- Ja pierwszy - Jak powiedziałem tak zrobiłem, wbiłem sobie ostrze głęboko w rękę i szybkim pociągnięciem rozciąłem całą długość dłoni. Zacisnąłem zęby, ale nic nie pisnąłem. Gość patrzył na mnie szeroko rozwartymi oczami - Teraz ty - zachichotałem i złapałem go za rękę. Zrobiłem to samo jednak on nie wytrzymał i jęknął - Oj chyba przegrałeś i to jeszcze zanim się rozkręciłem. Eh no dobra, to skoro przegrałeś. Zrobię ci pożegnalne zdjęcie. Podniosłem strzelbę M1014 i wycelowałem prosto między jego oczy - Uśmiech - wystrzeliłem, a jego głowa z dziurą w czaszce opadła bez ducha - A teraz, koleżko. Złap to
Wyczarowałem fioletową kulę i przyczepiłem do jego ciała. Kilka sekund później on, drzewo i lina zniknęli. Zawiał zimny wiatr więc wymyśliłem sobie koszulkę z krótkim rękawkiem i bluzę z kapturem, który od razu naciągnąłem na głowę, i zacząłem sprzątać, pobojowisko. Jakoś ta przyjemna zabawa mnie rozbudziła. Po jakimś czasie usłyszałem za sobą trzask łamanej gałęzi i gdy miałem się odwrócić dostałem czymś w głowę. Przed oczami pojawiły mi się czarne plamy, opadłem się plecami o altanę i ściągnąłem kaptur. Klnąc pod nosem rozcierałem miejsce uderzenia. Zobaczyłem Tyks stojącą z szeroko otworzonymi oczami. Przymała jakiś kij w ręce,
- Ten kijek nie jest zbyt solidny wiesz?- mruknąłem i złapałem za jej "broń" po czym ją do siebie przyciągnąłem - Oddawaj - połamałem patyk i wyrzuciłem za siebie. Oparłem ją plecami o ścianę - Jak się czujesz? Wszystko dobrze i nie boli cie brzuch prawda?

(Tyks? Jestę wybawicielę ^^ )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz