16 czerwca 2018

"Z Calią więcej NIE pijemy, czyli Seria Niefortunnych Zdarzeń level głucha Camille Belcourt" (Utrata słuchu ♖♘ 5/7)

     Kajdanki lekko wpijały mi się w dłonie. Zimny metal drażnił skórę na nadgarstkach.  Nie były elastyczne. I to właśnie było moją szansą. Widziałam jak wąż pojawia się na końcu tunelu. Widać postanowił wyważyć kratkę, którą ja się przecisnęłam. Cieszyłam się, że byłam od niego mniejsza, a przecież ta różnica mogła się zmienić jeszcze bardziej.  Uśmiechnęłam się i podskoczyłam. Czułam jak całe moje ciało unosi się w górę. Nogi skróciły mi się drastycznie. Na całym ciele poczułam znajomą miękkość. Kajdanki opadły z hukiem na ziemię, po tym, jak moje ręce przekształciły się w pióra. Twarz zdeformowała mi się na tyle, że uwydatnił się dziób. Mój skok przeobraził się w lot ptaka. Ruszyłam w kierunku sufitu, czując jak moje szanse wzrastają. Transformacja przebiegła pomyślnie. Moje jastrzębie ciało było dużo lżejsze od zwykłego ludzkiego (nie żeby coś, ale no… takie są fakty), więc z łatwością umknęło na tyle wysoko, że stwór nie dał rady do mnie sięgnąć. Widząc frustrację węża zaśmiałam się, co z zewnątrz musiało brzmieć doprawdy komicznie. Usiadłam na złożonych już szczeblach drabiny, starając się z góry ocenić sytuację.Wąż chyba nie umiał wchodzić po ścianach, co zdecydowanie było dla mnie na korzyść. Ja nadal nie byłam w stanie usłyszeć niczego, Drogi ucieczki nie było widać żadnej. Skoro ziemia była pokryta cienką warstwą wody wnioskowałam, że musiała się ona skądś brać. Niemalże hermetycznie zamknięty właz pozwalał mi mieć nadzieję, że jest tutaj jakieś wyjście. Choćby najmniejsze. A jeśli jest… to ja je znajdę. Jednak moim największym aktualnym problemem był ten wąż. Chciał sobie po prostu zjeść i kto jak kto, ale ja byłam w stanie to zrozumieć, jednak ja nie zamierzałam zostać jego obiadkiem. No bardzo mi przykro wężu. Żeby na spokojnie znaleźć wyjście obawiałam się, że będę musiała rozprawić się jakoś z żyjącym tu stworem.  Jednak na razie nasze szanse były dość nierówne. Musiałam jakoś je wyrównać. Tutaj miałam jakieś szanse. Nikłe, bo nikłe, ale jednak. Wydawało mi się, że w tej postaci stałam się bardziej… zwrotna? Szybsza? Także mój plan miał szansę się udać. Gdy opuściłam głowę (a może już łebek?), zauważyłam, że wąż zainteresował się moimi kajdanami. Musiały przesiąknąć zapachem mojego strachu. Pychota. Prawdziwa gratka dla takiego węża. Póki jego uwaga przestała się skupiać na mnie to co zamierzałam zrobić stawało się bardziej realne. Zapikowałam jak jastrząb (cha cha, zabawna jesteś Cam) i niemalże spadłam na potwora. Ułamki sekundy dzieliły kolejne czynności. Wbicie dzioba w oko stwora było obrzydliwie proste (jak w galaretkę, fu), a wyjęcie również nie stanowiło problemu. Problem stanowił natomiast sam wąż, którego paszcza zacisnęła się w miejscu, gdzie jeszcze milisekundę byłam. Wzleciałam znów w górę, by ocenić swoje dzieło. Potwór zdecydowanie był wściekły, a krew płynąca z dziabniętego oka na policzek (?!) węża jasno sygnalizowała, że jest już w połowie ślepy. Pozostawało tylko to samo zrobić z drugim okiem i wszystko zgodnie z planem. Zaśmiałabym się złowieszczo, jednak ograniczała mnie moja ptasia powłoka. Korzystając z tymczasowej paniki potwora zapikowałam po raz kolejny. Tym razem wiedziałam z grubsza czego się spodziewać, więc w teorii było prościej. Wyobraziłam sobie, że naprawdę wkładam dziób do galaretki, co co prawda niezbyt pomogło, ale zawsze coś, prawda? Niestety tym razem miałam trochę mniej szczęścia, gdyż końcówka jednego z zębów potwora drasnęła mnie po skrzydle. “A co jeśli to koniec?” przemknęło mi przez głowę. “Nie.” zaprotestowałam “Nie mogę się poddać. I co więcej nie zamierzam.“

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz