8 czerwca 2018

Od Camille cd. Lorema

      Otworzyłam oczy, jednak niewiele to zmieniło.
Dopiero, gdy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, dostrzegłam zarys przedmiotów, które znajdowały się w miejscu mojego aktualnego przebywania. Ostrożnie wstałam z łóżka i podeszłam do włącznika światła. Gdy w pokoju zapanowała jasność, musiałam przymrużyć oczy jeszcze do niej nieprzyzwyczajona. Gdy dostrzegłam całkowitą pustkę w jednym z boków pokoju, zmarszczyłam nos. Przecież dałabym sobie rękę uciąć, że coś tu było. Podeszłam do tego tajemniczego miejsca i kucnęłam. Ściana przy tym miejscu była ciut jaśniejsza, a dywan w czterech punktach wgnieciony. Jakby stało tam drugie łóżko… zaśmiałam się z własnej głupoty. Po co miałoby być tu drugie łóżko, skoro jestem tu sama. Wstałam, kręcąc głową z rozbawieniem, jednak gdy dotarło do mnie co się wydarzyło, uśmiech zszedł mi z twarzy. No tak… przed oczami mignęła mi scena z dwoma trupami identycznych dziewczynek, mną, która przesuwała się w dziwne strony po ziemi z niewiadomych powodów i… drugą mnie. Gdy zdałam sobie sprawę, że któraś z nas będzie musiała zginąć, ciarki przeszły mi po plecach. Przez głowę przeszła mi myśl, że przecież i tak nie mam dla kogo żyć, ale odgoniłam ją. “Jeśli mam się wydostać z tej pętli” myślałam  “to na pewno nie z takim nastawieniem”. Dlatego też przebrałam się szybko i ogarnęłam, wzięłam najpotrzebniejsze rzeczy i zeszłam na dół, do kantyny. Na pewno nie zamierzam mordować z pustym żołądkiem. Ta czarnohumorzasta myśl sprawiła, że sama się zadziwiłam. Kelner podszedł do mnie, by się mną zająć.
- Ten sam stolik, co zwykle? - zapytał uprzejmie. Kiwnęłam głową. Poprowadził mnie do stolika, który zapewne wygodny był również zdecydowanie za duży jak na jedną osobę. Zrugałam samą siebie w myślach, za te idiotyczne pomysły i podziękowałam kelnerowi. Gdy zjadłam śniadanie, a właściwie obiad, gdyż, jak uświadomił mnie kelner, dochodziła czternasta. Dziwne. Zwykle nie spałam tak długo i twardo, jednak zrzuciłam to na traumatyczne przeżycia dnia poprzedniego. Gdy weszłam z powrotem na górę, usłyszałam dźwięk telefonu. Odebrałam.
- Dzień dobry - zaszczebiotał mój głos. Nie odpowiedziałam - Piękny mamy dzisiaj ranek, trumna, urna i cyjanek - zaszczebiotała nie-ja.
- Zdania są podzielone - odburknęłam.
- No już, już, ptysiu, nie smutamy się. Tylko dzisiaj zginiesz, nie ma powodu do niepokoju.
- Powiedz może po prostu czego chcesz - rzuciłam twardo.
- Chcę się umówić. Jakie miejsce chciałabyś znów ujrzeć przed śmiercią? Eiffle’a?
- Słucham?! - nie mogłam uwierzyć własnym uszom.
- O co ci chooodzi… jestem miła tylko. Zapraszam na wieżyczkę, księżniczko… chyba że wolisz umrzeć u siebie?
- Nie, nie! - zaprotestowałam szybko. - Tam… tam będzie dobrze.
- Zacnie. Tuż przed zamknięciem.
- Eh…
- Już już, nie wzdychamy, tylko szykujemy trumniaczki i zaproszenia - zaszczebiotała znów nie-ja, po czym się rozłączyła. Westchnęłam ponownie. Widziałam w tym swoją szansę, jednak, co chyba jasne, bałam się bardzo. Pozostawało tylko czekać.
***
Czegokolwiek by nie mówić, wjeżdżanie windą na Eiffle’a ze swoim sobowtórem należy do przeżyć raczej osobliwych. Camille wydawała się dużo bardziej radosna niż ja. Widać była pewna swojej wygranej. Ja postanowiłam postępować dokładnie odwrotnie. Byłam najbardziej załamaną osobą, jaką nosiła ziemia.
- Ach… Zdradzę ci, moja droga, że mam deja-vu - wyznała mi.
- Dlaczego? - spytałam zdziwiona. Uznałam, że zajęcie jej rozmową to najlepsze z wyjść w aktualnej sytuacji.
- Tą samą windą wjeżdżałam z tym twoim… jak mu tam… no. Z twoim chłoptasiem…
- Jakim chłoptasiem?
- A więc…? - Camille wybuchnęła śmiechem, a potem uśmiechnęła się, jak kot, który najadł się śmietany - Nie pamiętasz go. Kabarecik. - znów się zaśmiała.
 “Nie pamiętam kogo?!” miałam ochotę krzyknąć. Przymknęłam oczy i mignął mi pod nimi niebieski kolor. Gdy je otworzyłam, drzwi windy rozwarły się, ukazując mi niesamowity widok. Camille wysiadła pierwsza, a potem odwróciła się w moją stronę.
- Jakieś przedśmiertne pytania, informacje, zażalenia? - spytała z kpiną.
- W sumie to tak - starałam się trochę grać na zwłokę. - Co ile pętla się odświeża?
- Co 24 godziny. Ale, słońce, nie ma co tego przeciągać. Obie wiemy, że nie masz szans - kiwnęłam głową. Czyli zostało mi już  mało czasu. W mojej głowie zaczął kształtować się plan.
- Co się stanie jeśli… to jest: co się stanie gdy już mnie zabijesz?
- Zajmę twoje miejsce. Wyrwę się z tej pętli.
- A… tak zupełnie hipotetycznie… co się dzieje z sobowtórem, gdy nie zabije danej osoby.
- Różnie. Albo umiera, albo zamienia się w kolejna osobę - ciarki przeszły mi po plecach. - Ale koniec z hipotetycznymi sytuacjami. Pora zakończyć, cośmy zaczęli.
- Nie! - zaprotestowałam goraczkowo - ostatnie pytanie… błagam.
- Niech będzie - łaskawa Camille machnęła ręką.
- Kogo miałaś na myśli? Tam w windzie. - kobieta uśmiechnęła się podle.
- A tego, to się na pewno nie dowiesz. - wyjęła pistolet i oddała strzał. Na szczęście chybiła i dostałam w prawe ramię. Krzyknęłam z bólu, ale nie czekałam aż znowu wystrzeli. Rozpędziłam się i pomagając sobie zdrowa ręką wypchnęłam ją za barierkę. Przechyliła się niebezpiecznie. Wypadając złapała za moją koszulę i… pociągnęła mnie za sobą. Jako że miała obie ręce, złapała się barierki, ja byłam zmuszona zadowolić się jej nogą. Niestety musiałam wykonać ryzykowny i ostateczny krok.
- Puszczaj - powiedziałyśmy obie w tym samym momencie i z taką samą mocą. I obie się posłuchałyśmy. Zaczęłyśmy spadać, łapiąc się w locie za co popadnie, aż kobieta ułożyła dłonie na mojej szyi i zacisnęła. Zaczynałam tracić oddech. Widząc, że ziemia zbliża się w zastraszajacym tempie, zdrową ręką wyciągnęłam nóż i bez zbędnych oporów podcięłam Camille gardło. Przymknęłam oczy, bojąc się upadku i czekając na ból, gdy to będę się rozplaskiwać na ziemi. Nic takiego nie nastąpiło
(Loruś?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz