14 czerwca 2018

Od Lorema cd. Camille

    Po kilku godzinach jazdy kobieta wysadziła go przy dość ruchliwym skrzyżowaniu w jakiejś mniejszej mieścinie. Impsum nie miał bladego pojęcia gdzie jest i czy jest choć trochę bliżej celu, niż był na początku. Na prawdę brakowało mu kogoś, kto pokierowałby jego krokami. I może tłumaczył  z francuskiego, bo prawdę mówiąc sytuacja nie byłaby aż tak beznadziejna, gdyby nie bariera językowa, która dla mężczyzny okazała się murem nie do przeskoczenia. Ograniczył się więc do stanięcia ze swoją walizeczką i kawałkiem kartonu na skrzyżowaniu i oczekiwaniu. Przejezdni obrzucali go raczej nieprzychylnym wzrokiem i jechali dalej. Nawet kilka osób się zatrzymywało, jednak zauważywszy, że Lorem nie rozumie, co się do niego mówi, odjeżdżali. Robiło się coraz później i mężczyźnie zaczynało burczeć w brzuchu. Dopiero wtedy zorientował się, że nie zjadł nawet śniadania. Jednak śniadanie może poczekać. A on? Nie może tu przecież sterczeć przez wieczność.
  Zszedł ze skrzyżowania i ruszył do miasteczka. Ulice powoli pustoszały, jednak wreszcie udało mu się zaczepić jakiegoś starszego mężczyznę. Chwila gestykulacji, niezbyt zresztą żywiołowej, i nieznajomy wskazał Loremowi drogę idealnie przeciwną niż ta, z której przybył. Jasnowłosy podziękował po angielsku i dziarskim krokiem ruszył we wskazanym kierunku.
  Wkrótce minął tabliczkę z napisem "Besalcom" i maszerował wśród otaczających go z obu stron jedni zarośli. Kółka walizki turkotały na wybojach drogi gruntowej, jednak mężczyzna nie przejmował się tym za bardzo. Spacer był orzeźwiający, a droga w blasku zachodzącego słońca zyskiwała magiczny wygląd. Człap, człap. Monotonia regularnego chodu ukołysała Lorema i już wkrótce stracił kontakt z rzeczywistością. Jego ciało poruszało się regularnie do przodu, jednak jego dusza... była daleko, daleko stamtąd. W miejscu bezpiecznym i własnym, do którego żaden człowiek nie miał dostępu.
  Zapadał zmierzch i urocze zarośla zaczęła zmieniać się w poskręcane demony o długich palcach i potarganych włosach. Wiatr lekko szumiał, wkładając w ich usta mroczne szepty, gdy turkocząca walizka toczyła się przez ich terytorium.  A mężczyzna szedł, nie patrząc na nie. Jego wzrok utkwiony był w nieokreślonym punkcie przed nim. Konstelacja gwiezdna, którą ujrzał przed sobą wydała mu się dziwnie znajoma. I był pewien, że poprowadzi go w dobrą stronę.
  Człap, człap. Noc rozkwitła już w pełni, a jasnowłosy parł przed siebie na przód, nie czując zmęczenia. Okolica nieco się zmieniła i teraz przechodził pomiędzy domkami jednorodzinnymi, ustawionymi od siebie w pewnych odległościach, które w miarę marszu zwiększały się.
  Człap, człap. O wschodzie słońca Lorem zatrzymał jakiś samochód i gestami zapytał, czy dobrze idzie, pokazując karton. Kierowca najwyraźniej nie do końca zrozumiał, bo kazał mu wsiadać. Godzinę jechali w milczeniu. A może nie godzinę? Mężczyzna w którymś momencie chyba przysnął, bo krajobraz za oknem zmienił się zbyt gwałtownie. Jasnowłosy został wysadzony przy szerokiej drodze w środku lasu. Kierowca machnął mu ręką, żeby szedł nią dalej i odjechał.
  Nie zastanawiając się wiele, Impsum pomaszerował dalej, uciekając myślami do bezpiecznej nicości. Dobre parę godzin krajobraz się nie zmieniał, by nagle ustąpić miejsca otwartym łąkom i pastwiskom tak nie przyjemnym podczas marszu w tak słoneczny dzień, jaki zdążył już w pełni obudzić się z porannej mgły. W którymś momencie kółka od walizki strzeliły i  Lorem musiał nieść swój bagaż w rękach, jednak nie popsuło mu to humoru... jakikolwiek humor miał, bowiem odkąd zaczął marsz zredukował swoją osobę do miarowego kroku. Zresztą na szczęście walizka nie była duża i mógł położyć ją sobie na ramieniu, dzięki czemu nie obciążała tak bardzo jego rąk.
  Wkrótce równinny krajobraz ustąpił miejsca znacznie bardziej zróżnicowanej rzeźbie terenu, a potem pojawiły się pierwsze wzniesienia.
  Noc zastała mężczyznę wspinającego się na jeden z takich masywów, o poranku mężczyzna pozwolił sobie na chwilę odpoczynku nad dużym jeziorem, z którego w malowniczy sposób wyrastały olbrzymie masywy górskie - masywy, które wkrótce miały zostać zdobyte przez wytrwałego pielgrzyma Lorema. Pytanie jednak niezmiennie brzmiało... po co?
  Lorem zastanowił się. Wędrował już półtora dnia i jakoś nie przyszło mu do głowy, że mógł postąpić inaczej. Tylko... co zamierza zrobić, jak już będzie w Rzymie? To zagadnienie wciąż pozostawało dla niego zagadką.
(Camille? Jak widać na miejscu będziesz pierwsza xd I co zrobisz?^^ P.S. Lorem pozdrawia z Paudex. Zrobiłabym kartkę, ale zrobiło się trochu późno ;-;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz