Szybki bilans jasno wykazał, że moje szanse są jeszcze mniej niż niskie. Dłonie w kajdankach, na ustach taśma, żadnej broni i brak słuchu nie rokowały za dobrze. A wąż w wielkiej paszczy na pewno miał zęby wypełnione jakimś czymś trującym. Długie, pokryte zieloną łuską cielsko mówiło mi, że dość szybko potrafi przemieszczać się po otaczających nas tunelach, a czarne, matowe (i przepełniające mnie grozą [ale to już mniejsza{bo przepełniało mnie grozą także wszystko inne w kreaturze}]) oczy, wręcz krzyczały: “Zjem cię, mój gościu”. Ciężko było powiedzieć co to dokładnie jest, może jakiś mutant, może maszyna (w co raczej wątpiłam, patrząc po tym jak niebezpiecznie i drapieżnie wyglądał), ale i w takim, i w takim wypadku, moje magiczne umiejętności były raczej bezużyteczne. Moja reakcja na pojawienie się stwora nie była może najmądrzejsza, ale proszę, musicie zrozumieć, że nie byłam przyzwyczajona do takich sytuacji i byłam po prostu po ludzku przerażona. Krzyknęłam nieludzko, co z innej perspektywy mogło być próba przejścia na ultradźwięki, odwróciłam się na pięcie i wbiegłam w jeden z korytarzy. W korytarzach panował niemalże mrok. Na ziemi stała woda, która moczyła mi buty i rozchlapywała się dookoła. Musiałam robić mnóstwo hałasu, jednak na szczęście (lub nie) to nie ja musiałam tego słuchać. Biegłam i biegłam, aż dotarłam do rozwidlenia. Nie wiedziałam, w którą stronę biec dalej. Moja kondycja nie była też najlepsza, więc wiedziałam, że długo tak nie pociągnę. Zauważyłam, że niektóre korytarze są wyłożone nie tylko betonem. Gdzieniegdzie leżały także kupki kamieni, jakby naprawdę była tam kiedyś kopalnia. Uniosłam kilka z nich i zaczęłam rzucać w potwora. Łapał je po kolei w pysk i rozgniatał na wielkim podniebieniu.
- Żryj kamole, debilu wężowy - wydarłam się. Wąż zasyczał w odpowiedzi. Rzuciłam kolejny kamień i biegłam dalej. Dotarłam do czegoś w rodzaju kratki ściekowej. W jednym z jej boków była dziura, dość duża. Stwierdziłam, że ja się przez nią przecisnę, a wąż będzie miał z tym drobny problem, więc może go to spowolni. Zerknęłam nerwowo do tyłu. Miałam tylko kilka sekund zanim mnie dopędzi i po prostu zeżre. Decyzja była prosta. Z wykonaniem trochę gorzej. Z trudem przecisnęłam się przez szczelinę. O cal minęły mnie zęby potwora. Odetchnęłam z ulgą (chyba po raz kolejny) i po prostu gnałam dalej. Miałam ochotę kląć na czym świat stoi, gdy zdałam sobie sprawę z tego, co uczyniłam. Cała moja droga, którą przebyłam biegnąc jak powalona poszła na marne, gdyż z powrotem znalazłam się w ogromnej komnacie z drabiną. Zauważyłam, że została ona podczas mojej nieobecności w górę tak, że teraz była kilkanaście metrów nad moją głową i nie było opcji, bym do niej sięgnęła. A wąż zapewne niedługo mnie odnajdzie. No pięknie. Po prostu pięknie. Miałam ochotę zakląć głośno, jednak to by raczej przypieczętowało mój los, niż mi pomogło, a tego nie chciałam. “Myśl Camille, do cholery” poganiałam samą siebie “MYŚL BŁAGAM CIĘ. Szybko, szybko, szybko, szybcieeeej.” Wiedziałam, że najpierw muszę pozbyć się kajdanek. Super, tylko co z tego. Nie były elastyczne, ani nic…. Właaaaaśnie. Usta rozciągnęły mi się w uśmiechu, a w mojej głowie zaczął kształtować się plan oscylujący na granicy geniuszu i szaleństwa. Płomień nadziei ponownie zatlił się w moim sercu i tym razem nie zamierzałam pozwolić go zgasić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz