Obudziłam się przywiązana do krzesła.
- Co do kur… - zaczęłam, ale przerwało mi uderzenie w brzuch. Na palcach wyczułam pierścień, więc byłam umiarkowanie spokojna (oczywiście jak na zaistniałą sytuację). Z cienia wyłonił się jakiś mężczyzna. Otworzył usta i wiedziałam że coś mówi, jednak nie miałam pojęcia co.
- Straciłam słuch - rzuciłam spanikowana, bojąc się trochę kolejnego uderzenia - nie wiem, co pan do mnie mówi. - widziałam jak mężczyzna opuszcza ramiona, jakby wzdychał z rezygnacją. Po chwili pod nos została mi podstawiona kartka. “Gdzie jest Władysław Leniniewski?”
- Nie wiem - skłamałam, starając się odzyskać zimną krew. Domyśliłam się, że mężczyzna również stwierdził, iż nie mówię prawdy, bo poczułam jego pięść na policzku. Zakręciło mi się w głowie, a moje usta opuścił krzyk zaskoczenia i bólu. - Naprawdę nie wiem - jęknęłam. Kolejne uderzenie. Poczułam kolejny cios. Kolejny raz plułam sobie w brodę, że dopuściłam do tej sytuacji.
- PRZESTAŃ! - krzyknęłam. Kolejne uderzenie nie nadeszło. Mężczyzna poruszał ustami, a ja wyłowiłam z nich jedno słowo. “Czarownica”. No pięknie. Po prostu pięknie. Poczułam dłoń na ustach. Nie zdążyłam ugryźć napastnika, bo ktoś zakleił mi usta taśmą. Kolejna kartka. “Nie chcesz mówić, czarownico, to nie mów. Po jednej nocy w walce o życie przestaniesz się tak stawiać. Do zobaczenia. Jeśli przeżyjesz, Wiedźmo.” Pewnym pocieszeniem było to, że napisał “wiedźma” z wielkiej litery. Może nie byłam jeszcze stracona. Może miałam jeszcze jakąś szansę. Jednak moja nadzieja umierała z każdym działaniem moich porywaczy. Odpięli mi nogi i ręce, na które natychmiast zostały nałożone kajdanki (na szczęście z przodu, a nie z tyłu, co zdecydowanie było na plus w zaistniałej sytuacji) i zaczęli gdzieś prowadzić. Próbowałam się wyrywać, ale było i ich kilku i trzymali mnie mocno, więc opór był bezcelowy. Westchnęłam ciężko. Ale bigos. Wlekli mnie jakimiś korytarzami, coraz niżej i niżej. Z każdym krokiem traciłam nadzieję na wydostanie się stamtąd w jednym kawałku. W końcu wprowadzili mnie do kamiennego pomieszczenia. Na pokrytych wodą ścianach rosła jakaś wariacja na temat grzyba i mchu, co napawało mnie lekkim obrzydzeniem. Na podłodze znajdował się właz przypominający mi wyglądem stare wejście do statków podwodnych. Zachichotałabym na ten widok, gdyby nie sytuacja. Dwóch z prowadzących mnie mężczyzn opuściło na chwilę posterunek i odkręciło naziemne drzwi jak śrubę. Zaczęłam się gorączkowo wyrywać, jednak poczułam przy skroni pistolet. Mężczyzna, właściwie jeszcze chłopiec, wskazał mi drabinę umieszczoną w środku. Z duszą na ramieniu podeszłam tam i, co było znacznie utrudnione ze związanymi rękami, zaczęłam schodzić jeszcze niżej. Czułam się jak w kopalni i w gruncie rzeczy również tak pachniało. Zmarszczyłam nos, ale byłam coraz głębiej. Gdy moje stopy dotarły do ziemi, właz nade mną zasunął się. No pięknie. Nagle, spora lamp led na suficie zabłysło jasnym, zimnym światłem. Gdy w pokoju zapanował półmrok, zauważyłam że jestem w czymś w rodzaju podziemnej sali, z której odchodziło wiele tuneli. Na środku stały ciemne, metalowe drzwi. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz. Co się za nimi kryje? Na ścianie wyświetliła się informacja “ Nie karmiliśmy go od tygodnia. Albo od miesiąca. W każdym razie, powodzenia. :)” Uśmiech na końcu wyglądał wyjątkowo ironicznie. Aż się wzdrygnęłam. Drzwi się otworzyły. Wypełzła z nich kreatura przypominająca ogromnego węża. Nie mam pojęcia ile miał metrów ale nie to było najważniejsze. Na pewno był krwiożerczy i cholernie niebezpieczny. A ja byłam głucha i związana. Cudownie. Po prostu cudownie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz