18 kwietnia 2014

Od Erny - Konkurs Walentynkowy

Otworzyłam oczy. Przywitała mnie zieleń prześcieradła. 
- Co jest? - mruknęłam na pół przytomna.
- Już miałam cię budzić. Za chwilę śniadanie. - Odezwał się dziewczęcy głos.
Zerwałam się ze snu i przylgnęłam do ściany przerażona, podciągając kołdrę pod brodę.
- Miałaś zły sen? - Spojrzała na mnie zatroskana właścicielka rudych włosów.
Chciałam się schować, uciec. To był człowiek. Ta krwiożercza bestia odbierająca nam rodziny i przyjaciół.
- Nie rób mi nic złego. - jęknęłam.
Strach mnie sparaliżował. Nie mogłam poruszyć nawet palcem. Dziewczyna bacznie mi się przyglądała.
- Czemu miałabym cię krzywdzić? Jesteśmy przyjaciółkami, nie?
"Przyjaciółkami", na dźwięk tego słowa po karku przeszły mi dreszcze. Moja ostatnia przyjaciółka nienawidziła słoneczników. Pokłóciłyśmy się o te kwiaty i od tamtej pory jej nie widziałam. Nasza przyjaźń nie była zbyt trwała. 
Dziewczyna pomachała mi ręką przed twarzą, jednocześnie wyrywając mnie z zamyślenia. Podciągnęłam kołdrę wyżej, spoglądając na swoje ręce. Ręce?! Krzyknęłam przerażona.
- Nie budź całego akademiku. - Towarzyszka usiadła na skraju mojego łóżka.
- Jak wyglądam? - powiedziałam jąkając się.
- Jak zawsze rano. Jesteś potargana, nic wielkiego.
"Potargana? Więc mam włosy.", pomyślałam. Utwierdziłam się w swoich przekonaniach zatapiając palce w czuprynie.
- Jestem człowiekiem?
Byłam na granicy płaczu. Ogarnęła mnie bezradność wymieszana ze złością, które chwilę później zastąpił strach.
- Tak, tak jak zawsze. Coś ci jest? Masz amnestię? 
Dziewczyna pochyliła się w moim kierunku i wyciągnęła rękę. Odepchnęłam ją.
- Ja powinnam być wilkiem! I to magicznym, czy ty nic nie rozumiesz? - krzyknęłam.
- To już przestaje być śmieszne, niedługo śniadanie. - Współlokatorka wyglądała na trochę zmieszaną.
- Ja... - Opadłam z sił, czułam się jak owoc bez nasion, taka nieprzydatna. - Ja naprawdę jestem wilkiem, przysięgam.
Oczy powoli zaczęły mi się napełniać łzami.
- Nie, tylko nie płacz. Powiedzmy, że ci uwierzę. Tylko dlaczego pojawiłaś czy pojawiłeś się tutaj i to pod postacią mojej przyjaciółki?
- Nie wiem, może... Kiedy była ostatnia pełnia? 
- Skąd mam wiedzieć? To liceum ogólnokształcące, nie szkoła astronomiczna.
- Liceum... Szkoła dla ludzi... - Zamknęłam oczy.
- Dobra, mamy dziesięć minut do śniadania. Nieważne kim czy czym jesteś, ale nie pozwolę, żebyś zrujnowała Ernie życie. Wstawaj i się ubieraj. - Współlokatorka podniosła się z mojego łóżka.
- Poczekaj, jak się nazywa twoja przyjaciółka?
- Erna
Podróż między wymiarami!
- Nazywam się tak... tak samo. - szepnęłam. - A ty? Jakim imieniem skrzywdzili cię rodzice?
- Lonnie
- Masz na imię Lonnie? To cię naprawdę skrzywdzili.
Chwyciła mnie za rękę i wyciągnęła z łóżka.
- Tam jest szafa, tam łazienka. Masz siedem minut, powodzenia.
- Ale ja... Ja nie potrafię. - szepnęłam.
Lonnie wzniosła ręce ku niebu.
- Boże, miej cierpliwość. Wybiorę ci ubrania, a ty idź się umyć.
- Umyć, tak?
Dziewczyna popchnęła mnie w stronę białych drzwi. Weszłyśmy do łazienki. Pokazała mi prysznic, ręczniki, lustro, szczotkę do włosów i inne mniej lub bardziej przydatne rzeczy. Myłam się dość długo, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo kiedy weszłam do pokoju, Lonnie już nie było. Na moim łóżku leżały ubrania i kartka z instrukcjami jak dotrzeć do stołówki. Ubrałam się i wyszłam z pokoju. Spojrzałam na kartkę.
Korytarzem w lewo, po schodach w dół, a dalej słychać. Nie zapomnij założyć butów i się uczesać :) - Lonnie
Właśnie, buty! Wróciłam do pokoju i chwyciłam za porzucone samotnie czarne trampki. Upchnęłam sznurowadła do środka, bo wiązać nie umiem i nie mam zamiaru próbować. Ponownie wyszłam na korytarz i skierowałam się w lewo. Zeszłam po drewnianych schodach. Stare deski wypominały moją wagę co krok, skrzypiąc niemiłosiernie.
- "A dalej słychać" - Zacytowałam treść wiadomości.
Największy hałas dochodził zza szklanych drzwi stojących naprzeciwko schodów. I rzeczywiście, przy porozstawianych stolikach siedział tłum ludzi. Wszyscy coś jedli, ewentualnie rozmawiali. Uczepiłam się losowej osoby idącej w stronę posiłku i robiłam dokładnie to, co ona. Kiedy kierowałam się do stolika, zderzyłam się z kimś.
- Patrz jak chodzisz. - warknęłam.
- Po co te nerwy, śliczna?
- Nie... - Podniosłam wzrok. Wygląd nieznajomego przyprawił mnie o przyjemny dreszcz. Pewnie cała byłam zarumieniona. - ...nazywaj mnie tak.
Zamrugałam. To sen, czy przede mną właśnie stoi ideał?
- Nazywam się... - Zaczęłam.
Położył mi palec na ustach. Serce zaczęło mi szybciej bić, poczułam przypływ gorąca.
- Nie zdradzaj swojego imienia, bo będę się czuł niezręcznie nie zdradzając mojego. - Uśmiechnął się.
Poczułam jak odlatuję. Nie ma chyba nic piękniejszego od tego uśmiechu.
- Pomóc ci? - Zaproponował.
- Co? Ach! Nie, sama to pozbieram.
Schyliłam się po tacę i nieszczęsnego tosta. Chłopak odszedł do swojego stolika. Wróciłam po następnego tosta i przysiadłam się do Lonnie i jej paczki.
- Erniak, wszystko dobrze? Jesteś cała czerwona. - Zapytała dziewczyna siedząca naprzeciwko.
- Dzisiaj rano twierdziła, że jest wilkiem. - Wyrwała się Lonnie.
Kopnęłam koleżankę pod stołem.
- Ale później się okazało, że to był sen. - Sprostowała.
Wszyscy się zaśmiali.
- Mam do ciebie sprawę, dość delikatną. - szepnęłam do Lonnie.
- Niedługo święta, a my wszyscy siedzimy w tym liceum. Jak się z tym czujecie? - Odezwał się brunet.
- Jak co roku! - zaśmiała się dziewczyna siedząca obok niego.
Wstałam od stołu i odniosłam tacę. Nikomu się nie spieszy, wszyscy siedzą i wesoło rozmawiają. Ten cudny chłopak też...
- Co jest? - Zaczepiła mnie Lonnie.
- Chodźmy do pokoju.
Wstała i pożegnała się ze wszystkimi i wyszła ze mną ze stołówki. Poszłyśmy do naszego ( w sumie bardziej jej) pokoju.
Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi. Czułam się trochę jak na przesłuchaniu.
- Co tam wilczku? - Zaśmiała się.
- Ciągle mi nie wierzysz, nie? - Spuściłam lekko głowę.
Lonnie usiadła na swoim łóżku i przyjrzała mi się z zakłopotaniem.
- Nie za bardzo.
Przeszłam kilka kroków i spojrzałam na wiszący na ścianie kalendarz z kotami.
- Jakie urocze stworzenia. - Przejechałam palcem po zdjęciu.
- Ulubione Erny. - Wyprostowała kołdrę. - Gdzie ona teraz jest?
- Może tam gdzie ja powinnam. W Watasze Krwawej Nocy. - Przyjrzałam się kalendarzowi. - Czemu te cyfry są czerwone?
- To święta Bożego Narodzenia, dzięki nim mamy wolne. - Uśmiechnęła się Lonnie.
- A jaki bóg się wtedy narodził?
- Jak to jaki? Jezus! - Zmarszczyła brwi.
- Jezus? A czego ten Jezus jest patronem, że jest taki ważny? - Oparłam się o ścianę.
Rozległo się stukanie do drzwi. Podeszłam do nich i otworzyłam. Na korytarzu nikogo nie było, za to pod moimi stopami leżała karteczka.
- Kto to? - Zapytała Lonnie.
- Nikt!
Podniosłam kawałek papieru.
- Wyglądałaś na oczarowaną podczas naszego pierwszego spotkania. - Zaczęłam czytać. - O 11 na boisku? - Podniosłam głowę od kartki. - Kręcisz z kimś?
- Ja nie, Erna tym bardziej. Może nie do nas, jest jakiś podpis?
Obejrzałam kartkę ze wszystkich stron.
- Chłopak, który nie zdradza swojego imienia.
Zsunęłam się na podłogę z uśmiechem.
- To raczej nie do nas, co z tym zrobimy?
- Do nas, do nas. - Uśmiechnęłam się. - Rano zderzyłam się z pewnym tajemniczym osobnikiem płci przeciwnej.
- Nie pozwolę, żebyś się pakowała w życie Erny! Czymkolwiek jesteś!
- O! Za piętnaście minut powinnam być na miejscu! - Uśmiechnęłam się szyderczo.
Chwyciłam kurtkę i ubrałam się.
- Jeszcze będzie mi dziękować!
- Przecież nawet nie wiesz gdzie jest boisko! - Lonnie chwyciła mnie za nadgarstek.
Wyrwałam się i wybiegłam przed budynek szkoły. Sypał śnieg, szybko przykrył cały dziedziniec. Usiadłam na drewnianej ławce. "Gdzie teraz iść?", pomyślałam.
- Panienka czegoś szuka? - Zaczepiła mnie starsza kobieta, przypuszczam, że nauczycielka.
- Szukam boiska.
- A panienka nie wie, że jest pod stałą opieką szkoły i nie powinna wychodzić z budynku?
- Nie wie.
- To już wiem, niech wraca lepiej.
Wstałam przygnębiona z ławki i powoli zaczęłam iść do pokoju. Czułam na sobie wzrok kobiety. Obawiałam się dwóch rzeczy: że nie zobaczę już tajemniczego chłopaka i że mój powrót będzie wiązał się z pogardliwymi spojrzeniami Lonnie. Popchnęłam leniwie drzwi wejściowe. Weszłam do szkoły. Tej, w której rzekomo się uczę.
Poczułam czyjś oddech na karku. Odwróciłam się gwałtownie. Jeżeli ktoś by za mną stał, już dostałby po twarzy moimi włosami. Ale nikogo tam nie było. Poddenerwowana sytuacją weszłam na schody.
- A panienka przypadkiem kogoś nie szuka? - Odezwał się ciepły, męski głos.
Wzięłam głęboki wdech.
- Szuka. - Odwróciłam się.
Stał tam oparty o ścianę. Poczułam falę gorąca, która zmusiła mnie do zdjęcia szalika.
- Widzę, że dotarcie na boisko ci się nie udało. Chodźmy do mnie. - Zaproponował.
Jedyne co byłam w stanie wtedy zrobić, to pokiwać głową.
Gdybym zachowała trzeźwość umysłu, nie poszłabym za nim nigdzie. Ale on w jednej sekundzie stał się całym moim światem, częścią mnie, bez której nie mogłabym żyć. Nawet nie zastanawiałam się nad zgodnością tego czynu z regulaminem, po protu szłam. Idąc korytarzem napotkałam kilka zdziwionych spojrzeń, a szepty typu "kolejna..." towarzyszyły nam przez całą drogę. Jak się czułam? Chyba nie trudno się domyślić, że zbyt szczęśliwa nie byłam. Ale w końcu to nie jest moje życie...
Chłopak stanął przy drzwiach do pokoju i uchylił je, jednocześnie zapraszając mnie od środka. Już przy wejściu czuć było intensywny zapach męskiego dezodorantu. Gospodarz chyba zauważył moją skrzywioną minę, bo zaraz po zamknięciu drzwi uchylił okno.
- Mieszkasz sam? - Zapytałam, oglądając pokój.
- Nie, ale mój współlokator wyjechał do rodziny. - Powiedział, upychając brudne ubrania do szafy.
Przytaknęłam lekko głową.
- Po co mnie tu zaprosiłeś?
Chłopak milczał. Odwrócił wzrok. Między nami pojawiło się lekkie napięcie. Usiadłam na jedynym pościelonym łóżku. Rękami mięłam swój sweter. Pewnie wyglądałam jak burak, cała się rumieniłam.
- Jak masz na imię? - Zapytałam.
- Czy to takie ważne?
Usiadł obok mnie. Poczułam się trochę niezręcznie.
- Tak. - Odparłam krótko.
- Nie.
Wyraźnie się ze mną droczył. Spuściłam lekko głowę i odgarnęłam włosy za ucho. Przez czaszkę przemknęło mi tysiące myśli. Gdzie jest tamta Erna? Co myśli teraz Lonnie? Kim jest siedzący obok mnie chłopak?
- Masz jakieś zainteresowania? - Wyrwał mnie z zamyślenia.
- Lubię te urocze zwierzęta, które były na zdjęciu z kalendarza Lonnie. I interesuje się medycyną.
- Chcesz zostać lekarzem? - Zapytał, ignorując pierwsze zdanie mojej wypowiedzi.
- W sumie już jestem.
- W wieku 17 lat?
- No tak mniej więcej. Medycyna naturalna, zioła, wywary i te sprawy.
Uśmiechnęłam się pokrzepiająco, mając nadzieję, że opowiadanie o swoich zainteresowaniach jest u niego naturalnym odruchem.
- A ty czym się interesujesz? - Zapytałam cicho.
- A czy to ważne?
Powoli denerwowała mnie ta jego tajemniczość. Zaprasza mnie tu nie wiadomo po co i jeszcze się tak zachowuje!
Chwycił mnie z rękę, Prawie podskoczyłam z zaskoczenia. Spojrzałam zdziwiona na chłopaka, a on tylko uśmiechnął się do mnie i wpatrywał się w moje oczy. Rozchyliłam lekko usta chcąc coś powiedzieć, ale szybko porzuciłam ten pomysł. Przysunął się bliżej. Chyba nic nie mogło nam przerwać tej chwili. Momentalnie cały świat przestał dla mnie istnieć. Liczył się tylko on. Zatraciłam się w jego głębokich, dwukolorowych oczach. Jedno złote, drugie błękitne. Normalnie wydawałoby mi się to dziwne, jednak w tamtej chwili były to oczy idealne. Jego gęste, czarne włosy były w nieładzie, choć jednocześnie wyglądały, jakby układał je ponad godzinę. Nie wiem kiedy, nie wiem jak, ale nasze twarze znalazły się niebezpiecznie blisko. Zamrugałam kilka razy. Chłopak chwycił moją twarz lewą dłonią i przyciągnął do siebie. Nie opierałam się, w duchu od początku tego chciałam. Chwiałam poczuć smak jego ust, tę nutkę podniecenia. Chciałam przeżyć swój pierwszy pocałunek. Przymknęłam lekko oczy i rozchyliłam usta.
Rozległo się pukanie do drzwi. Nagle cały świat się zawalił. Nie było pocałunku, było za to wielkie rozczarowania. I smutek. Chłopak kazał mi zachować ciszę i podszedł do drzwi.
- Hej Moon, mogę wpaść na chwilę? - Zapytał pukający.
- Mmm... wiesz co, może nie w tej chwili.
Podrapał się po karku. Nawet palce miał ładne.
- Jasne, rozumiem... - Odpowiedział gość tonem, który miał chyba coś sugerować.
"Czy wszyscy w tym liceum są zboczeni?", przemknęło mi przez głowę.
- Ładna? - dodał szeptem.
Moon pospiesznie zamknął drzwi. Wstałam z łóżka. To imię... Inne wymiary... Za dużo! Za dużo nowości! Jeżeli ja i tamta Erna jesteśmy tą samą osobą, chociaż prowadzimy inne życie w innych ciałach, to Moon i... i Moon. Na Zeusa! Prawie go pocałowałam.
Zakryłam usta rękami, powstrzymując krzyk. Moon odwrócił się do mnie. Przestał być czarującym, tajemniczym chłopakiem. Przyjrzał mi się z zaciekawieniem i zmarszczył brwi. 
- Wszystko w porządku?
Zaprzeczyłam ruchem głowy. Ledwie łapałam oddech. Moon podszedł do mnie kilka kroków. Odepchnęłam go i wybiegłam z pokoju. Rozpychałam się łokciami na korytarzu, torując sobie drogę do wyjścia ze szkoły. Wypadłam na dziedziniec. Wychodzenie na śnieg nie mając furta, jest gorsze niźli by się wydawało. Usiadłam na ławce. Spojrzałam ku górze, a płatki śniegu opadające mi na twarz, roztapiały się w ekspresowym tempie. Zamrugałam kilka razy i opuściłam głowę. spojrzałam na śnieg przykrywający trawnik. Miałam ochotę się w nim wytarzać, zapomnieć o tej... niezręcznej sytuacji. 
- Erna! - Usłyszałam za sobą znajomy głos.
Ktoś położył mi rękę na ramieniu, nie była to ręka dziewczyny.
"Odejdź", błagałam w myślach. Odwróciłam się. Stał nade mną. Cały drżał. Z zimna, ze strachu? Nie obchodzi mnie to.
- Odejdź! - krzyknęłam.
- Co ci jest? 
Usiadł obok mnie, momentalnie wstałam. Z niewiadomego dla mnie powodu, byłam na niego wściekła. Cofnęłam się, aż w końcu wpadłam na płot. Moon podbiegł do mnie. Wymierzyłam mu prawego sierpowego w nos. Opadł na śnieg. Schyliłam się i w panice sprawdziłam, czy nic mu nie jest. Trochę głupie, na ziemię nie opada się bez powodu. Miał złamany nos.
- Świetnie! - Powiedziałam do siebie.
Ręce mi drżały, źle oceniłam swoją siłę, znokautowałam go. Biegłam przed siebie. Na moje nieszczęście podwórze szkoły nie było zbyt wielkie. Przetarłam roztopione płatki śniegu z twarzy. Upadłam na kolana.
- Bogowie! Błagam! Litości!
Chwyciłam śnieg w dłonie i cisnęłam nim w kosz na śmieci. Nagle zrobiło się dziwnie ciepło i przytulnie. Znajdowałam się w szklanym pomieszczeniu. Znowu byłam wilkiem. Rozejrzałam się po sali. Wszystko, od żyrandola po klamki, wykonane było z kolorowego szkła.
- Tu jestem!
Odwróciłam się w stronę, z której dochodził głos. Na szklanym tronie siedział uśmiechnięty Morfeusz. Ukłoniłam się. Następnie obudziłam się w swojej jaskini.
Czy to wszystko... było snem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz