28 kwietnia 2015

Nirvana i Nikoyaka, nie żyją!


  Tego dnia, gdy wpadłem z Herbatą do Mixi, zastałem waderę siedzącą nas stertą papierów. Przyglądała się czemuś intensywnie i przebiegała łapą po tekście, linijka po linijce.
- Coś się stało? - spytałem, wieszając kociołek z wodą nad ogniem i wrzucając pierwsze zioła.
- Taa... - mruknęła wadera. - Od dawna nikt nie widział ani Nikoyaki, ani jej siostry-Nirvany. A kiedyś były tak bardzo aktywne... wszędzie ich było pełno. A teraz nic. Szczerze mówiąc nie wiem co powinnam zrobić.
- Jak zawsze zostaw to mnie. - Sypnąłem do kociołka jeszcze kilka garstek liści. - Jak zacznie się gotować ostrożnie odstaw na bok i odczekaj kilka minut. Miód się skończył, ale jak chcesz to po powrocie trochę ci przyniosę.
- Rób co chcesz. - Wadera machnęła łapą. - Uznałam, że załatwię dzisiaj wszystkie papiery, żeby z czystym sumieniem móc odłożyć następne na później.
  Pokręciłem z dezaprobatą głową, ale się uśmiechnąłem. Zostawiając waderę z robotą wyszedłem z jaskini. Ciekawe, czy słysząc moje kroki na trawie wróciła do swoich innych zajęć?
  Postanowiłem zacząć poszukiwania od wypytania wilków, jednak żaden nic nie wiedział. Potem przyszła kolej na demony i cienie. One również nic. Zrezygnowałem z pytania bogów, bo i tak by mi nie odpowiedzieli.
  Koło południa przysiadłem nad Wodospadem Łez, by nieco odpocząć. Moje łapy było obolałe, z trudem łapałem oddech. Mówi się starość nie radość... tylko czemu ta starość nadeszła właśnie teraz?
- Szukasz czegoś, sługo podziemia? - Nawet nie zauważyłem, kiedy koło mnie pojawił się półprzeźroczysty wilk o złotych oczach.
- Kyomu? - zdziwiłem się, widząc ducha watahy. - Myślałem, że się przeniosłeś. Tak dawno nikt cię nie widział.
- Byłem przy Nikoyace. Byłem tam bardzo długo, jednak już nie jestem w stanie tego znieść. Chcę, żebyś jej pomógł.
- Gdzie jest i co się z nią stało? - Wstałem i odwróciłem się pysiem do ducha.
- Wpadła w pułapkę Pasithei, będąc na plaży Gwiazd - wyjaśnił. - Nie mogę już jej pomóc... Tylko ty możesz.
- Prowadź.
  Zmuszając się do biegu przemierzyłem tereny watahy za moim przewodnikiem. Po kilkunasty minutach dostaliśmy się na plażę. Kyomu wskazał mi jaskinię, mówiąc:
- Jest tam.
- Zanim tam wejdę musisz powiedzieć mi więcej o tym, co mnie tam spotka. - Spojrzałem na basiora. - Jeśli i ja tam ugrzęznę to nie będzie kolorowo.
- To miejsce stworzone przez Pasitheę. Raj, dający nieśmiertelność, zapewniający wszystko. Hipnotyzujący. Kradnący marzenia. Powoli wysysający duszę. Nikt żywy się mu nie oprze.
- W takim razie co mam zrobić? - Zmarszczyłem brwi. Słowa basiora przeczyły jego prośbie. - Gdy tylko tam wejdę, zostanę omamiony jej czarami.
- Ciebie to nie dotyczy, sługo podziemia. - Duch zwęził oczy. - Czy proszę o tak dużo? Chcę tylko, byś uratował ich dusze, odbierając im życia.
- Nie mogę ich stamtąd wyciągnąć? - Słowa ducha były dla mnie coraz bardziej nielogiczne.
- Nie możesz. Twoje splamione krwią łapy nie mogę dosięgnąć niczego z tego świata, tak jak nic z tego świata nie może dotknąć ciebie, sługo podziemia.
- Co masz na myśli...?
  Ale duch rozpłynął się, swoim zwyczajem nic nie wyjaśniając. Spojrzałem na moje łapy. W tej chwili faktycznie były czyste, ale byłem pewny, że to zmienia się zadziwiająco szybko. Czy na prawdę jedyne, co mogę zrobić to zabić?
  Bez dalszego zastanawiania się wszedłem do jaskini. Przywitała mnie głośna muzyka, błyski barwnych świateł, głośne śmiechy i ręce jakichś kobiet. Nie zorientowałem się nawet, że nie jestem już wilkiem. Wciągały mnie coraz głębiej, jednak moje zmysły pozostawały zaskakująco jasne i z łatwością rozróżniały prawdziwe krawędzie groty od wyśnionych. Poszukiwana wadera siedziała ze swoją siostrą na skalnej półce, gadając z jakimś pięknym mężczyzną. Zamrugałem, rozpoznając Króla.
  Przed oczami stanęła mi szachownica, tamta partia. Zamaszystym krokiem podszedłem do Nikoyaki oraz Nirvany i mocno chwyciłem je za dłonie.
- Co ty robisz? - spytała ta pierwsza. - Ała! Przestań!
  Pociągnęłam je do siebie, jednak obie się wyrwały z mojego uścisku. Obróciłem się do nich.
- Ratuję wam skórę! - warknąłem.
- Jakiś problem? - chłopak wstał i zmierzył mnie zimnym wzrokiem.
- Przyszedłem je stąd zabrać. - Chciałem po prostu przejść przez chłopaka, ale ku mojemu zdumieniu nie udało mi się. Moje dłonie nie przenikały przez jego ciało.
- One już nigdy się nie wydostaną - powiedział tamten złowrogo. - Nie należą już do świata. Tak samo jak ty, należą do bogów.
- Więc tak samo jak ja zginą pod ich kontrolą. 
  W mojej dłoni pojawił się czarny miecz. 
- Proszę, wybacz mi, Mixi - wyszeptałem cicho, by nikt nie mógł tego usłyszeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz