Ruszyłem za Doctorem. Maggie zaczęła żalić mu się na dziwne zachowanie Leona, więc mogłem spokojnie przemyśleć parę ważnych spraw, zostając w tyle. Nie mogłem jednak skupić się dłużej na jednej myśli, gdyż ciągle coś mnie rozpraszało. Ból łapy dawał mi się we znaki. Nie był silny, lecz bardzo uciążliwy i denerwujący. Zapatrzywszy się na bolącą kończynę zapomniałem o obserwowaniu drogi. Dzięki mojej niesamowitej zwinności ruchów i gracji zahaczyłem o jakąś gałąź i straciłem równowagę. Niewiele brakowało, bym w niezwykle wyrafinowany sposób wyrżnął pyskiem o ziemię, ale w ostatniej chwili podparłem się łapą.
Oczywiście, tą ranną.
Jęknąłem głośno. I tyle byłoby z mojej heroicznej postawy “Nic się nie stało”, gdyby nie zagłuszył mnie pisk.
- Co? Co się stało? - zapytał przestraszony Doctor.
- Nie, ja… - zaczęła wadera - Po prostu… Muszę już iść.
Odwróciła się i pobiegła mijając mnie. Miałem zamiar ją gonić, ale wtedy przypomniał mi się stan mojej łapy. Na dodatek mój drogi przyjaciel prawie by na nią nadepnął, przechodząc obok.
- Maggie? Maggie! - zawołał. Nic. Zero reakcji - Co jej odbiło?
- Nie mam pojęcia…
- Musimy za nią iść, szybko!
Westchnąłem.
- Ściemnia się… Możemy już jej nie znaleźć. Jesteś pewien, że to dobry pomysł?
(Doctor?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz