21 listopada 2014

Od Bezimiennego do Roswella

  Kolejny dzień samotności, taki jak one wszystkie. Słodki śpiew ptaków, spokojny szum liści. Zawsze podziwiałem przyrodę. Mimo, że pada ofiarom potyczek pomiędzy istotami żywymi nigdy nie tracie ducha, zawsze ufnie trwa jak dawniej. Cierpliwie się odnawia. Kiedyś my wszyscy wybijemy siebie nawzajem, a ona dalej będzie trwać.
  Niespodziewanie ten spokój przerwały jakieś dziwne odgłosy. Odgłosy walki. Co się dzieje? Ruszyłem szybko w tamtym kierunku, przeszedłem do biegu, do galopu. Dźwięki były coraz głośniejsze, usłyszałem urywki jakichś zdań.
- ...ielojalność... adasz... - mówił jakiś wilczy głos - ...ojej watahy... nikogo... mnie...
  Byłem już naprawdę blisko.
- ...wyłącznie od ciebie... asługujesz - mówił dalej ten sam głos - a teraz wybacz, lecz muszę zając się Elise. Obiecałem jej spacer. Do zobaczenia, Mixi.
  Dokładnie po tych słowach wypadłem na polanę. Ujrzałem tam specyficzną scenę. Szara wadera o niebieskich skrzydłach leżąca w kałuży krwi, ze złotymi błyskami w oczach i basior o zaledwie nieco ciemniejszym kolorze sierści z czaszkami na szyi idący z małym stworzonkiem na grzbiecie.
- I zamierzasz teraz tak po prostu sobie pójść? - zapytała zbierając się z ziemi wadera
  Widać było, że jest już na ostatku sil, że zaraz straci świadomość. Podbiegłem do niej, nie zważając na to, że wcale jej nie znam.
- Gdzie jesteś ranna? - zapytałem, zanim zdziwiona wadera zdążyła cokolwiek zrobić
- W skrzydło, z boku, na łapach... - powiedziała słabo - Kim...?
- Nikim - uciąłem i delikatnie uniosłem skrzydło
  Usłyszałem, że szary basior się zatrzymuje, a mała istotka na jego grzbiecie coś piszczy. Nie zwróciłem na to uwagi. Skoncentrowałem się na ranie. Przez moje łapy przebiegło białe światło i już po chwili po ranie nie było śladu. Wziąłem się więc za kolejne.
  Wtedy przemówił basior:
(Rose? Mix?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz