23 września 2015

Od Hoinkasa

Budzi mnie dość dobitny bas wydawany przez budzik. Przeciągam się powoli. Powstaję do pozycji półleżącej i gdy odnajduje swoje położenie we wszechświecie jak i czasie me oczy widzą poranne kolory nieba, którymi słońce rozgarnia cień nocy. Wzrok spada z okna na maszynkę niszczącą marzenia i nadzieje, a w czarnej bezdenności rozpaczy i smutku widniały cyfry informujące, że dopiero 6. Powoli wstaję i rozglądam się po pokoju. Wszędzie czysto i schludnie, nawet ubrania były (o dziwo) w szafie, lecz nie na biurku, który był udekorowany porozwalanymi papierami urzędowymi i zleceniami. Nawet mały domek z tychże kartek sobie spokojnie spał na ladzie. Miał wyjść normalny domeczek jednorodzinny z kominkiem, lecz z czerwonymi pieczątkami ciągnącymi się od dachu po ściany nie wyglądało to co najmniej optymistycznie. Chwilę zajmuje mi otrząśnięcie się z faktu, że żyję i muszę iść do pracy, po czym ruszam w kierunku biurka, nachylam się nad stertą po czym rozgarniam część papierów na boki wysypując trochę na podłogę dzięki czemu moim oczom ukazuje się laptop. Niebieska tapeta jelenia na tle jaskini, w której szczelinie widać dwie gwiazdy znacząco różniące się od słońca jakie znamy nigdy jakoś mi się nie znudziła. Otwieram program i na czarnym tle wyświetlają się pozycje oraz adresy. Robotę czas zacząć. Siadam z nogami na fotelu i studiuję dokładnie zlecenia. Chwilę potem drukuję potrzebne rzeczy, pakuję do teczki, po czym będąc na korytarzu rzucam ją koło drzwi a sam kieruję się do łazienki. Po załatwieniu porannej toalety jem kanapki w części kuchennej i biorę się za ubieranie garnituru.

***

Pół godziny potem jestem już na mieście. Spokojnie idąc wśród chodników i szarych ulic ku celowi zauważam, że ludzie, których mijam już na sam mój widok spuszczają głowy tym samym kończąc konserwacje. Taki status wiąże się z tą pracą… ale ja jej nie wybrałem. Do dziś nie mogę zrozumieć jak mnie znaleźli w tej hucie. Normalny kowal, dom z płacht, nędzne ale trwałe ubrania. Czym się wyróżniłem? Albo lepiej zapytać: Czym zawiniłem? Ten nagły napad w środku nocy, kiedy wszyscy spali. Daleko od prawdziwego domu w limuzynie oglądający światła miasta. Dowieźli mnie do wysokiego budynku korporacyjnego w Arenie 1. Czarne garnitury, nic nie mówili, jedynie ktoś wyższy stanowiskiem od nich ugościł mnie w swoim biurze i od razu przeszedł do rzeczy. Ich oferta bolała. Nie było wyboru.
Z zamyśleń wyrwał mnie dźwięk klaksonu rozpoczynający codzienną walkę z żądzą krwi i nienawiści na najbardziej ruchliwym skrzyżowaniu. 


***

Ta długa część opowiadania, która jest naprawdę długa.




***
Jest już popołudnie. Lekkie powietrze jesieni i brąz jakim przykryło się miasto dodawał melancholii. Ludzie w zielonych i brązowych bluzach śpieszą to do domu czy kawiarni mając normalne życie. Jedyne co ich mocno zaskoczy to chwilowa informacja o golach w meczu czy  sprawy w rządzie. Zasmucą ich wzmianki o cierpieniu ludzi w innych krajach po czym wrócą do oglądania rysunków kotków i memów w Internecie. Wybrani omijają tą codzienność szerokim łukiem i patrzą tam, gdzie nikt nie patrzy, żyjąc tym, czym nikt nie żyje.


***

Nim się orientuję nogi same mnie doprowadzają do końcowej przystani. Tradycyjne pukanie w drzwi, chwila na odczekanie i szczęk odblokowywanego zamka.
- Witam, poborca podatkowy. Jestem tu z powodu twoich zadłużeń. – mówię i nie czekając na odpowiedź wymijam osobnika i bezceremonialnie wbijam na środek mieszkania. Dziś tylko obietnica, niedługo odbiór. „Ale prestiżu nie będzie. Przynajmniej teraz. Niedługo dostaniesz go w aż za dużych porcjach.” słyszę głos.
- Miłe mieszkanko, szkoda że niedługo będzie opuszczone. – odwracam głowę i patrzę na gospodarza. Te zdziwienie na twarzy, już chce coś powiedzieć, zaprzeczyć, co mi podsuwa kolejną formułkę, która ma zostać wypowiedziana, gdy nagle głos w mojej głowie się odzywa znów.
Dlatego zakręcając na pięcie w kierunku kuchni oznajmiam bez namysłu.
- I nie mów mi, że jesteś jakimś tam wilkiem z GENEM, spłacasz regularnie wszystko a rząd odkrywszy twoją tożsamość zabiera Ci kryjówkę i podczas gdy będą Cię przewozić na właściwe miejsce ktoś cię nagle porwie i sprowadzi do laboratoriów. To nie działa, próbowali mi to wcisnąć już z dwa razy. Niezbyt przekonująco, przyznam. – dodaję niezbyt miło wspominając te rozmowy. „Ale czujesz, że tym razem ta gadka zabrzmiałaby przekonująco. Po prostu poczekaj i posłuchaj. A jak tylko uśmiechniesz się trochę i będziesz miły twoje życie się zmieni na takie jakie było kiedyś.”


(Ktoś? I wybaczcie za poślizgi. Roczna przerwa od pisana robi swoje. Za wszelkie sugestie i komentarze dziękuję.)

2 komentarze:

  1. Przestań się lenić i idź książkę pisać >.<

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytając to nawet zachciało mi się płakać ;-;
    Opowiadanie jest niesamowite ^^
    Chciałabym mieć taki talent jak ty ;)

    OdpowiedzUsuń