30 września 2015

Od Vincenta - Misja I

„Po jaką cholerę ja się zgłaszałem do tej misji“ myślałem siedząc i próbując wynaleźć jakiś sposób zdobycia informacji. Jednak jedynym sposobem jaki przychodził mi do głowy było jakieś posłużenie się moją funkcją w kraju. Tylko jak? Skoro nie ma żadnego bardziej skomplikowanego planu to użyjemy najprostszej wersji, czyli po prostu proszenie o dane dla pana Leniniewskiego. Wstałem od biurka wcześniej zbierając z niego papiery, które wrzuciłem do teczki, po czym zszedłem na dół. Uznałem, że nie ma sensu używać auta skoro cel znajdował się kilkaset metrów dalej. Ruszyłem, więc szybkim krokiem w stronę wysokiego wieżowca, siedziby Ministerstwa Obrony. Przy wejściu zostałem zatrzymany przez ochronę, ale, gdy pokazałem im swoją legitymację przepuścili mnie. Wszedłem do eleganckiego hallu, normalnie zrobiłby na mnie ogromne wrażenie, ale po obejrzeniu prezydenckich wnętrz to było jakby porównywać wnętrze biurowca z wnętrzem średniowiecznego pałacu. I to dosłownie. Podczas, gdy tu panował minimalizm i modernizm w pałacach prezydenckich wszystko wręcz ociekało złotem. Ruszyłem pewnym krokiem w stronę windy, starałem się udawać osobę doskonale wiedzącą po co tu przyszła i gdzie to znajdzie. Wszedłem do windy z kilkoma osobami, wszyscy byli ubrani elegancko, aczkolwiek praktycznie. Wszyscy też mieli wyraźnie zarysowane mięśnie. Uznałem, że zapewne są żołnierzami, którzy zamiast życia w Arenie 4 wybrali wygodną papierkową robotę tutaj. Kliknąłem 4 piętro i po chwili tłum ludzi wraz ze mną wylał się na korytarz. Ruszyłem na wprost poszukując drzwi numer 313 za którymi to miały kryć się plany wszelkich instytucji wojskowych w kraju. Zanim jednak tam dotarłem czekała mnie kolejna przeszkoda w postaci blond recepcjonistki w eleganckim uniformie. Nawet u niej widać było wyraźnie zarysowane mięśnie.
- Czego pan tu szuka? - zapytała z zawodową uprzejmością i przyklejonym do twarzy uśmiechem numer pięć.
- Poszukuję planów organizacji wojskowych. Nazywam się Vincent Kurohiko i jestem osobistym ochroniarzem prezydenta. Przyszedłem tu z jego rozkazu - powiedziałem beznamiętnie pokazując jej legitymację. 
Nie wiem jakim cudem, ale przepuściła mnie dalej i choć w środku odetchnąłem z ulgą to musiałem udawać, że dokładnie tego się spodziewałem. Ruszyłem, więc korytarzem do wskazanych drzwi. Pchnąłem je i znalazłem się w czymś w stylu archiwum tylko zamiast książek na półkach leżały tuby z planami w środku. Wyszukałem interesującą mnie tubę i już miałem opuścić pomieszczenie, gdy drzwi otworzyły się i do środka weszła ta sama blondynka, która mnie tu wpuściła.
- Zatelefonowaliśmy do prezydenta, który nic nie wiedział o pana przybyciu tutaj po plany - powiedziała wciąż uprzejmie.
Wziąłem głęboki oddech i powiedziałem:
- Owszem, nie robiłem tego z rozkazu prezydenta, a dla własnej ciekawości. Od zawsze interesowała mnie armia, jednak moi rodzice, którzy mieli wobec mnie strasznie wysokie wymagania nie pozwolili mi uczęszczać do szkoły wojskowej. Teraz, więc, kiedy mam wystarczające wpływy staram się realizować marzenia z dzieciństwa - starałem się brzmieć przekonująco, ale chyba nie bardzo mi to wchodziło.
Kobieta nie mam pojęcia skąd wyjęła pistolet, jednak teraz mierzyła z niego do mnie. 
- Czemu mi pani nie wierzy? - Zapytałem smutno-przerażonym głosem.
- Takie bajki to możesz wciskać dzieciom w przedszkolu, choć wątpię, by one dały się na to nabrać - warknęła.
- Ale proszę... Spokojnie...
- Podaj mi jakiś powód dlaczego miałabym być spokojna?! - wykrzyknęła.
- Bo jest pani naprawdę piękna, a złość piękności szkodzi - uśmiechnąłem się moim najbardziej olśniewającym uśmiechem. 
Jeśli to nie zadziała to pozostanie tylko jedna opcja - użycie broni, czego za wszelką cenę chciałem uniknąć. Kobieta zaskoczona zamrugała.
- Nie, nie przesłyszała się pani - uśmiechnąłem się jeszcze szerzej widząc, że taktyka działa.
Powolnym spokojnym krokiem podchodziłem do niej patrząc jej prosto w oczy. Delikatnie wytrąciłem jej broń z ręki, oparłem dłonie na ścianie obok jen głowy i nachyliłem się. Byłem dobre dziesięć centymetrów od niej wyższy.
- Mam nadzieję, że nie pogniewa się pani jeśli zrobię to - wyszeptałem jej do ucha wbijając jej wyjęty z kieszeni nóż w brzuch.
Ona osunęła się na ziemię i jeszcze przez chwilę próbowała łapać powietrze, jednak w końcu się poddała.
- Żegnaj - powiedziałem odwracając się i wychodząc z pomieszczenia. Misja wykonana, teraz tylko się stąd wydostać i wytłumaczyć, czemu ona nie żyje. Wyszedłem na główny korytarz i już miałem wsiąść do windy, gdy drogę zagrodziło mi dwóch ochroniarzy. Jeden dostał z łokcia w twarz, a drugi nogą w brzuch. Oboje padli, ale wiedziałem, że nie mam czasu. Czwarte piętro... Jakie są szanse na przeżycie takiego upadku? Nie ważne, to i tak lepsze niż to, co mnie tu spotka. Bez wahania, więc skoczyłem na parapet, otworzyłem okno i po prostu skoczyłem. Szczerze mówiąc sam lot był przyjemny, gorzej z lądowaniem. Otworzyłem oczy, gdy już leżałem na ziemi. Coś mnie bolało, ale ciężko było zlokalizować źródło bólu. Dopiero po chwili poczułem, że to kostka prawej nogi i łokieć lewej. Kostka prawdopodobnie skręcona, a ręka... Może złamana. No, i tak nieźle jak na upadek z takiej wysokości. Spróbowałem wstać, jednak ból w kostce był tak potworny, że upadłem znów. Zacisnąłem, więc powieki, by powstrzymać mimowolnie cieknące łzy i jakoś udało mi się wstać. Teraz żałowałem, że nie wziąłem samochodu. Zacząłem się przemieszczać w kierunku najbliższego centrum handlowego, które znajdowało się na końcu alejki. Czyli jakieś dwieście metrów czystego bólu. Choć miałem wrażenie, że trwało to wieczność wreszcie znalazłem się w markecie, gdzie od razu skierowałem się do łazienki. Tam podwinąłem nogawkę spodni i zobaczyłem, że kostka wyraźnie spuchła i zrobiła się czerwona. Otworzyłem teczkę i wyjąłem z niej wszystkie papiery, które wylądowały w koszu, wysunąłem też dno pod którym leżała mała apteczka, pistolet i zestaw noży do rzucania. Wyjąłem apteczkę i pistolet. Broń schowałem, a z apteczki wyjąłem bandaż, którym usztywniłem nogę. Teraz ostatnia i najważniejsza rzecz - kamuflaż. Z kieszeni marynarki wyjąłem soczewkę i włożyłem do złotego oka. Marynarkę i koszulę zdjąłem i wrzuciłem do teczki. Problemem pozostały spodnie, bo dziwnie bym wyglądał w białej podkoszulce i eleganckich spodniach. Przemknąłem, więc z łazienki do jakiegoś sklepu, gdzie zakupiłem pierwsze z brzegu spodnie. Przeglądając się sobie w lustrze uznałem, że można mnie wziąć za mojego brata, ale na pewno nie za mnie. Spokojnym krokiem wyszedłem ze sklepu starając się z jednej strony nie nadwyrężać kostki, a z drugiej iść normalnie. Jakoś udało mi się dokuśtykać do stacji metra, którym pojechałem do naszej bazy w Arenie 2. Wiedziałem, że to właśnie tutaj jest największe prawdopodobieństwo spotkania kogoś, a jeśli nie to po prostu przekażę mapy Mixi.
(Wybaczcie opóźnienia ;-; Ale są 1042 słowa!)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz