Przechadzałam się po plaży. Nic nadzwyczajnego, robię to codziennie od co najmniej pięciu lat. Niektórzy ludzie rano biegają, inny idą do pracy. Ja natomiast o świcie wychodzę na plażę, tylko po to, żeby potem wrócić do domu i znowu iść spać. Jednak dzisiaj było inaczej. Już nie wróciłam do mojego ciasnego apartamentu, zamiast tego gapiłam się tępo na fale oceanu i szare zachmurzone niebo.
- Zjadłabym coś. - Szepnęłam do siebie.
Podparłam głowę rękami.
To takie niesamowite. Siedzimy na tej wyspie, w sumie jesteśmy tu uwięzieni, a możliwe, że gdzieś tam jest lepszy świat. Świat, w którym nie musimy się ukrywać. Minęło 10 lat. Do tej pory zdążyłam skończyć szkołę, zdobyć mieszkanie, przepracować kilka lat. Jednak WKN dalej nie istnieje. To znaczy... formalnie, jako organizacja, oczywiście istnieje, ale czy coś robi? Nie. W takiej sytuacji dla mnie nie istnieje. To tak jakby był sobie człowiek, który wykonywałby standardowe dla ludzi czynności - jadł, spał, pracował, ale nie miałby uczuć. Jaki jest sens istnienia takiej istoty? Żaden. Uczucia są rzeczą ludzką, bez uczuć nie możesz być nazywany człowiekiem. Empatia, miłość, wrażliwość, odróżnianie dobra od zła. Kim jest człowiek bez tych cech? Bestią. Czyli tym, za co my, wilki, mamy człowieka. Bo tylko brak uczuć może doprowadzić do zabicia watahy wilków. Przynajmniej jej części. Nie każdy człowiek jest z zasady zły. Może niektórzy mają po prostu charyzmatycznego przywódcę.
Usłyszałam śmiech. Momentalnie odwróciłam się w stronę jego źródła. Kilkadziesiąt metrów ode mnie przechadzała się jakaś parka. Rozmawiali o czymś, a dziewczyna co chwilę wybuchała irytującym śmiechem. Kiedy mnie mijali, zamilkli. Tylko dziewczyna z trudem dusiła w sobie chichot. Śmieszka się znalazła. Odprowadziłam ich wzrokiem.
Wstałam i otrzepałam się z piasku. Przekopałam się przez krzaki i weszłam do lasu rosnącego tuż obok plaży. Idąc przez las, co chwilę zaczepiałam od gałęzie i krzewy. Cholerne ludzkie ciało, jako wilk nie miałam takich problemów. Wyszłam na ulicę przy której rozciągały się bure, brudne bloki. W jednym z nich znajdował się mój luksusowy apartament, ale jak na razie nie miałam ochoty do niego wracać. Nie jestem przyzwyczajona do ciasnych pomieszczeń.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia. Wsadziłam ręce do kieszeni i pogrzebałam czubkiem buta w miękkiej ziemi. Nie żebym była przez to kreatywniejsza, ale jakoś tak mi się lepiej myśli.
- Wiem! - Pomyślałam i klasnęłam w dłonie. Ludzie naokoło zdawali się dziwnie na mnie patrzeć. - Pójdę do centrum, tam zawsze coś się dzieje.
Żwawym krokiem ruszyłam w stronę centrum. Nie trudno się domyślić, że centrum Portu Sitna jest sam port. To istne serce miasta. Można tam utopić się w morzu ludzi, zostać przez nim zdeptanym. Nie żebym narzekała, w sumie lepsze to niż wieczna samotność. Oczywiście nie bycie stratowanym przez ludzi, tylko... dobra, nieważne.
Czułam jak wchodzę do prawdziwego Portu Sitna. Gniazda korupcji, nielegalnych interesów, czasami nawet zdarza się handel ludźmi. Życie na Akatsuki nie jest tak bezpieczne i luksusowe, jakby mogło się wydawać mieszkańcom bogatych Aren.
Z każdym moim krokiem przybywało ludzi. Gdzieś biegli, coś krzyczeli, bili się czy rozmawiali. To takie prymitywne.
Gdzieś na horyzoncie majaczyły ogromne żaglowce, kontenerowce i inne wielkie statki. Czułam się przy nich strasznie mała. W pewnym momencie ktoś na mnie wpadł. Już miałam mu wygarnąć co o nim myślę, kiedy chłopak odwrócił się i krzyknął "Przepraszam". Jednak ciągle biegł, a w dodatku tyłem, więc ponownie na kogoś wpadł. Tylko tym razem tak porządnie. Upadł na plecy i uderzył się głową o beton. Podbiegłam do niego i uniosłam mu głowę, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Pół metra dalej leżały jego okulary, podniosłam je szybko, zanim ktoś inny zdążył je zdeptać. Nie wyczułam krwi, więc położyłam jego głowę z powrotem na ziemi. Zamrugał oczami. Wyczyściłam szkła okularów o moją bluzkę i niezdarnie włożyłam mu je na nos, prawie dźgając go w oko.
- Uważaj! - Krzyknął, zaciskając powieki.
Wstałam i podałam mu rękę.
- Lepiej ty uważaj. - Odpowiedziałam, pomagając mu wstać. - Albo się tak nie spiesz.
Chłopak otrzepał się z kurzu i dopiero wtedy na mnie spojrzał. Kilka razy zmierzył mnie wzrokiem. Niepewnie podał mi rękę. Śmiało chwyciłam jego dłoń.
- Arew. - Przedstawił się.
- Erna.
Przyjrzałam mu się.
- Nie wyglądasz jakbyś był stąd. - Zmrużyłam podejrzliwie oczy.
- Bo nie jestem. - Uniósł podbródek.
- To co tutaj robisz? I po co się tak spieszyłeś?
- To już wyłącznie moje sprawy.
- Jak sobie chcesz. - Wzruszyłam ramionami.
<Awery?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz