12 stycznia 2016

"Twoje cierpienie cię uratuje..." ~ Otep Shamaya


Imię: Dragonixa
Pseudonim: Draga lub bardziej potulne zdrobnienia (ale bez przesady xd)
Płeć: samica
Orientacja: zdecydowanie hetero
Wiek: 5 lat
Żywioł: krew
Cechy charakteru: Mimo cierpień i wielu przeciwności napotkanych w życiu, jestem otwartą na nowe znajomości wesołą wilczycą. Bywają momenty, kiedy bywam markotna, dopada mnie depresja, lecz ratuje mnie motto, którym karmię się słuchając ulubionej kapeli (Otep). Zdarza się, że wyolbrzymiam pewne rzeczy, momentami tracę kontrolę nad własnymi emocjami, ale jednak staram się nad tym panować i zauważam swoje błędy, po których dopadają mnie mocne wyrzuty sumienia... Moje starania przykładam również do pomocy przy problemach innych wilków i zawsze próbuję innych pocieszać. W końcu każdy zasługuje na choćby odrobinę szczęścia, prawda...?
Aparycja: Jestem wilczycą o czarno-czerwonej maści, od ziemi odrywają mnie czerwone błoniaste skrzydła; w prawym uchu posiadam kolczyk, który nie służy do niczego innego jak tylko dla ozdoby. Na oczy nasuwa mi się czarna grzywka z czerwonym pasemkiem. Sylwetkę mam raczej smukłą... Tak mi się wydaje.
Jako człowiek jestem dość szczupła, chociaż mam troszkę ciałka, jestem bardzo niskiego wzrostu (151cm) i ubrana "na emo". Charakteryzuje mnie głównie fryzura i jej kolor; czerwone, napuszone mocno włosy, czarna gładka grzywka i czerwone pasemka na niej. Pas Wojny trzymam przewieszony przez ramię. Na szyi w ludzkiej formie mocuję sobie czarną wstążkę z różą, która pokazuje, że należę do artystów. Podobnym tego typu znakiem jest złota spinka z białą lilią wpięta w grzywkę, żeby odsłaniała mi jedno czerwone oko. Świadczy to o mnie, że należę również do muzyków i śpiewam.
Praca: ---
Stanowisko: Omega
Historia: Urodzona w gęstym lesie w szczęśliwej rodzinie. Nie miałam watahy. Miałam zupełnie inne kolory niż te, które miały jakiekolwiek w rodzinie wilki. Mój ojciec był szary, a matka - biała. Ja byłam czarno-czerwoną jedynaczką z pierzastymi skrzydłami. Moi rodzice nie mieli mocy, ja miałam. Jeszcze ich nie odkryłam.
Dorastałam w rodzinie zwykłych dwóch wilków, ale oni mieli jednak pewien artefakt, którego chcieli mi przekazać - magiczny pas wojny. Nie wiedzieli, co to jest, ale uważali, że ma właściwości magiczne. Matka nałożyła mi go na szyję i powiedziała: "Szanuj to, bo może ci pomóc". Ucieszyłam się tym prezentem i do dzisiaj jest w stanie nienaruszonym.
Pewnego dnia wyszłam samotnie na spacer po lesie. Nagle spotkałam baaaardzo wysoką postać przed sobą - to była ludzka dziewczynka. Przestraszyłam się jej, ale nie uciekałam.
- Oooo! Jakie małe, słodkie szczeniątko! - zachwyciła się. - O jacie! I ma skrzydełka! I obrożę! Chodź, pokażę cię mamie!
Wzięła mnie pod pachy i zaniosła do jeszcze większej istoty - jej mamy. Kobieta powiedziała, że mogą mnie przetrzymać. To nie była zachwycająca wiadomość. Skomląc próbowałam się wyrwać, ale na próżno. Zabrano mnie do jakiegoś pomieszczenia koło lasu. Było tam tak dziwnie, że zaczęłam z otwartym pyszczkiem oglądać otoczenie.
Wkrótce wzięli mnie w małą klateczkę i zabrali do tak zwanego "weterynarza". Gdy mnie obejrzał powiedział, że jestem w dziwny sposób uskrzydlonym wilkiem, a nie psem. Przez to mama dziewczynki kazała wypuścić mnie na wolność. Od razu gdy otworzyły klatkę przed lasem, wybiegłam w krzewy.
Biegłam pełnym pędem i natknęłam się na wilka - mojego tatę. Rozradowani oboje rzuciliśmy się sobie w objęcia, a ja popłakałam się ze szczęścia. Przyprowadził mnie do mamy i zatryumfował:
- A nie mówiłem, że ją znajdę?
Tydzień później uczyłam się latać. Uważałam, że lepiej jest machać bardziej lewym skrzydłem, by skręcić w prawo, albo prawym skrzydłem, żeby skręcić w lewo. Moi rodzice słusznie zauważyli, że powinnam się przechylać na jedną stronę, by skręcić w tą samą, bo tak będzie wygodniej. Ja się uparłam i pokłóciłam nawet z rodzicami o tą sprawę, gdyż uważałam, że tak jak ja robię, tak jest najlepiej. W końcu się wkurzyłam i uciekłam gdzieś w las. Natknęłam się nagle na obcego wilka - miał zielone, płonące oczy, smocze skrzydła i był w głęboko czarnym kolorze.
- Witaj, malutka! - powiedział do mnie. - Gdzie uciekasz?
- Pokłóciłam się z rodzicami, nie chcę ich widzieć! - powiedziałam uniesionym głosem.
Czarny wilk się zaśmiał i zagadał dalej:
- A może chciałabyś zrobić nazłość rodzicom i przejść na złą stronę? - zaproponował.
Ta propozycja spodobała mi się, uśmiechnęłam się szyderczo i rzekłam pewnie:
- Oczywiście, że chcę!
- No dobrze, skoro chcesz aż tak bardzo...
Wilk uniósł łapę i zielony dymek spłynął na mnie. Nagle zaczęłam się wić z bólu na ziemi, niebo się zaczerniło chmurami, piorun przeciął mi grzywkę na pół pozostawiając trwały, czerwony ślad na włosach. Moje czarno-czerwone anielskie skrzydełka przeobraziły się w diabelskie, a ja wyłożyłam się w kałuży krwi. To nie była moja krew. Obcy nagle zaczął się złowieszczo śmiać. Broda mi zadrżała.
- Czemu się śmiejesz?! - warknęłam na niego.
- Teraz musisz za to zapłacić...
- Ile chcesz?
Ten zaśmiał się jeszcze głośniej.
- Żegnaj, MORDERCZYNI!
Przestraszyłam się go i uciekłam do rodziców... którzy nie żyli. Byli przecięci na pół, jak moja grzywka, leżeli w krwi... I wtedy sobie uświadomiłam - przez swoją złośliwość i głupią upartość straciłam obu rodziców i jeszcze leżałam w ICH krwi! Dlatego nazwał mnie morderczynią! Zrozpaczona rzuciłam się na ziemię i opłakiwałam strasznie rodziców. Mój płacz chyba słyszał cały las! Z obawy, że ktoś mnie taką zobaczy uciekłam jak najdalej, poza rodzinny las, by tylko mieć ten cały problem z głowy.
Biegłam bez przerwy szlochając i nie wierząc w to, co się stało. Wbiegłam znowu na kogoś. To był młody wilczek, chyba w moim wieku. Zobaczył, że płaczę.
- Przepraszam... Nie chciałam... - Krztusiłam się strasznie i jąkałam.
- Spokojnie, co się stało? Upadek bolał? - zaniepokoił się wilczek.
- Nie, tylko... - rozbeczałam się przy nim bez opanowania. Ten mnie objął i uciszał. Był mi zupełnie obcy, ale i tak wtuliłam się w niego i zamoczyłam łzami.
Gdy mnie wstępnie uspokoił poczułam znużenie i ból nóg po biegu.
- Jak się nazywasz? - spytał mnie.
- Dragonixa... - rzekłam do niego.
- Mów mi Greg, ale możesz też Gergoden.
- Nazywasz się Gergoden? Dziwne imię...
- Nie chcę ci ubliżać, ale twoje też jest dziwne...
I tak poznałam Grega. To był mój pierwszy przyjaciel. Ledwie opowiedziałam mu to co zaszło zanim go spotkałam. Zostaliśmy przyjaciółmi.
W wieku nastoletnim zaczęliśmy się bliżej poznawać. Bawiliśmy się razem, mieliśmy wspólne zainteresowania... Pewnego dnia podszedł do mnie z bukietem czerwonych róż bez kolców w pysku. Uśmiechnęłam się czule.
- Ojej, to dla mnie?
Dał mi je i spytał:
- Dragi... Czy chciałabyś być, emmm... Moją... Dziewczyną?
Zaparło mi dech w piersiach. Zarumieniłam się. W sumie znaliśmy się od dzieciństwa...
- Greg... Ty i ja?
Wyraźnie się zawstydził. Podeszłam do niego i pocałowałam w policzek.
- Zgadzam się - uśmiechnęłam się.
Od tamtego czasu byliśmy szczęśliwą parą. O swoich rodzicach już zapomniałam, bo miłość ukazała mi świetlaną przyszłość... Do czasu.
Dwa miesiące po jego oświadczeniu się spotkałam tego samego wilka, który odebrał mi rodziców. Nie poznałam go na początku i przeszłam obok obojętnie. On mnie za to poznał i zagadał.
- Wilczyco, chciałabyś się wgłębić jeszcze bardziej w zło?
Stanęłam jak wryta w ziemię, moje oczy zrobiły się wielkie ze strachu, a on się ze mnie śmiał. Nagle z wściekłością rzuciłam się na jego szyję, by tylko wylać jego krew, a on jedynie mnie odrzucił łapą i wyśmiał jeszcze bardziej.
- Malutka słabiutka wilczyca, nic jeszcze nie umie... - Zaczął krążyć wokół mnie, a ja podnosząc się warczałam wkurzona jak nigdy dotąd. - Mógłbym cię czegoś nauczyć, ale za drobną cenę...
- Nigdy na nic się nie zgodzę! Nie od ciebie! - wrzasnęłam.
Usłyszał to Greg. Od razu przyszedł do nas i zdziwiony spojrzał na obcego wilka. Stanął obok mnie gotów, by mnie chronić.
- Młoda parka - zaśmiał się. - Czas na zabawę!
Wilk rzucił się na Gergodena i zaczął nim szarpać na wszystkie strony. Wleciałam na grzbiet wroga i odgryzłam mu ucho. Ten wypuścił Grega, a on uderzył o szorstki pień sosny. Zaskomlał żałośnie i spadł na ziemię. Przeciwnik chwycił mnie kłami za łapę i rzucił mną na Grega. Prawie mi ją wyrwał z barku! Dumny z siebie wilk z wrogim uśmiechem szepnął mi do ucha:
- Żegnaj... Morderczyni!
Przerażona zeszłam z Gergodena i dopiero wtedy zorientowałam się, że przez to rzucenie mną w Grega dobiło moją najukochańszą osobę. Tak jest - Greg nie żył. Padłam na ziemię i rozpłakałam za wszystkie czasy. Głodna zemsty zawróciłam po wilka, który dopiero co zaczął odchodzić. Pełnym pędem wpadłam na jego bok z kłami na wierzchu przewracając go. Przepełniona furią (do dziś nie wiem, jak) przybrałam smoczą postać i przycisnęłam do ziemi wroga.
- Może nie lubię zabijać, ale to morderstwo będzie dla mnie zaszczytem! - warknęłam i oderwałam mu głowę.
Po całej akcji wzięłam do pyska ciało Grega i zaniosłam w inne miejsce. Położyłam go na wielkim płaskim głazie.
- Spoczywaj w pokoju, Greg... - i tak płacząc pocałowałam go w martwe usta, przykryłam patykami i spaliłam.
Tak straciłam jedyną osobę, której mogłam zaufać. Odleciałam z tego miejsca, bo nie mogłam patrzeć na jego palące się ciało.
Wylądowałam gdzieś w lesie, przybrałam wilczą postać i poszłam przed siebie. Gdy tak szłam przed siebie, natknęłam się na wilczycę. Wymieniłyśmy spojrzenia.
- Jesteś nowa w tym lesie? - spytała. - Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam...
- Niedawno wkroczyłam - odpowiedziałam.
Spojrzała bardzo głęboko w moje oczy, jakby coś w nich widziała. Nagle jej oczy zrobiły się wielkie.
- Przykro mi za Grega - powiedziała nagle ze współczuciem.
Przestraszyłam się.
- Skąd o nim wiesz?!
- Mam moc proroctwa. Mogę zobaczyć w każdej chwili twoją przeszłość i przyszłość.
Zaciekawiło mnie to. Sierść wilczycy miała fioletowy kolor, jej oczy były tak jasnobłękitne, że aż prawie raziły bielą.
- Jak się nazywasz? - spytałam.
- Jestem Soria, należę do magicznej watahy snów. Jak chcesz to możesz dołączyć.
Nadzieja we mnie wstąpiła. Uśmiechnęłam się lekko, bo na większy uśmiech stać mnie nie było.
- Jestem Dragonixa. Chcę dołączyć!
Soria zabrała mnie do swojej watahy i zaprowadziła od razu do Alfy Qweenie (czyt. Kłini). Qween obejrzała mnie.
- Jakiego rodzaju chcesz mieć moc, Dragonixo? - spytała. - Powiem ci od razu, że najbardziej będzie ci pasował rodzaj krwi lub Śmierci.
- Śmierci mam już dość - postawiłam się. - Chcę krew!
- Jesteś pewna? To ma pewien efekt uboczny...
- Krew! Już wybrałam! - Stanęłam dumnie i poczekałam na przekazanie. Alfa niechętnie przekazała mi moc, a ja poczułam jak nagle skoczyła mi adrenalina w żyłach. Czułam się świetnie! - Nie czuję żadnych efektów ubocznych - uśmiechnęłam się.
- No to bądź lepiej szczęśliwa...
W nocy Soria udzieliła mi miejsca w swojej jamce. Położyłam się na brzegu jamy, podziękowałam przyjaciółce. Soria zasnęła od razu, ale ja miałam w głowie straszne wspomnienia. Szczególnie wspominałam Grega... Na jego myśl popłynęła mi łza po policzku, ale przestraszyłam się tego, w jakiej postaci kapnęła na ziemię - to nie była łza. To była... KREW! Uznałam to za ten efekt uboczny, więc między innymi to olałam. Przypomnieli mi się rodzice, to jak zostałam porwana przez ludzką dziewczynkę, a potem to czułe przyjęcie mnie z powrotem do domu... Z moich oczu popłynęło jeszcze więcej krwi, a gdy w mojej myśli pojawiło mi się oświadczenie Grega - rozpłakałam się. Oprócz krwi zamiast łez krew popłynęła też z moich czerwonych skrzydeł, z czerwonych pasków na ogonie, ze środka uszu - ze wszystkich czerwonych części ciała! Z obawy, że ktoś mnie taką zobaczy uciekłam z jamy do pobliskiego jeziorka.
Krew była wszędzie, a ja oprócz z tęsknoty płakałam z powodu szoku, który nastał podczas wylewu mojej krwi. Weszłam do wody, która od razu przybrała czerwony kolor, w panice chciałam zmyć z siebie tą całą krew. To mnie wcale nie bolało, a jedyne co bolało, to moje zranione serce uczuciami i emocjami. W końcu osłabłam, zaczęłam widzieć trochę po pijaku, więc postanowiłam położyć się na brzegu. I tak byłam do połowy zanurzona w wodzie. Nagle podeszły do mnie trzy białe wilki, które pojawiły się znikąd. Zdołałam spojrzeć tylko na ich pyski, które wydawały się być znajome...
- Nie płacz, Dragonixo - pocieszył mnie jeden. Miał głos podobny do Gergodena! - Nie martw się o twoich zmarłych przyjaciół, my mamy teraz o wiele lepiej.
Wstałam powoli i spojrzałam na pysk tego wilka i zlana krwią domyśliłam się w końcu - to była dusza Grega!
- Nadal z tobą jesteśmy, córeczko, nie martw się - rzekł inny wilk. To była dusza mojej matki. Rozradowana rzuciłam się w jej ramiona, ale tylko przez nią przeleciałam. Spojrzałam za siebie - wszystkie trzy wilki patrzyły na mnie ze współczuciem.
- My nie żyjemy w twoim świecie - rzekł trzeci wilk, który okazał się być duchem mojego ojca. - Kiedyś do nas dołączysz i będziemy żyć razem.
- Poza tym, ty nas nie zabiłaś - powiedziała moja matka.
- Naszym mordercą był Throgall, czyli ten wilk, którego wpędziłaś do piekieł - wyjaśnił Greg.
- A więc... Nie jestem winna waszej Śmierci?
- Jesteś niewinna, ale wina i tak cię wkrótce spotka... - powiedzieli wszyscy naraz i zniknęli, a ja upadłam i zemdlałam.
Otworzyłam oczy, a nade mną stało chyba pół watahy snów! Pozbierałam się, miałam sierść oblepioną swoją krwią, wstydziłam się. Podeszła do mnie Qweenie.
- Może jednak chcesz moc Śmierci? - zaproponowała.
Wataha była dla mnie przyjazna, dzięki niej zapomniałam o wszystkim. Spotkanie z duszami też wsparło mnie na duchu. Żyłam pełnią życia po tak długim czasie. Nie było na razie żadnych wojen ani nic podobnego.
Pewnego dnia Qween podeszła do mnie i powiedziała o czymś strasznym - ktoś nas atakował.
- Jest tylko jeden na całą watahę? Phi! Dobre sobie! - kpiłam.
- Może mamy przewagę liczebną, ale on jest potężniejszy. Nieśmiertelny. Nie da się go zabić, bo on już i tak nie żyje!
Pomyślałam trochę nad tym. Nagle straszna myśl mi zaświtała w głowie.
- A... Jak on wygląda?
- Nie ma głowy, trzyma ją ciągle w łapie, cały czarny, płonące oczy i smocze skrzydła...
- Zaraz, zaraz... Oczy płonące i zielone?
- Dokładnie, Dragonixo. Skąd wiesz? Widziałaś go kiedyś?
Przełknęłam ślinę, zaczęłam się nerwowo trząść.
- Tak... Za życia - powiedziałam. - To ja go zabiłam. Pewnie chce rozlewu mojej krwi, więc mu ją dam! - Uśmiechnęłam się chytrze i pobiegłam w las w celu szukania Throgalla. Qween pobiegła za mną, ale ja byłam szybsza. Wzbiłam się w powietrze i zaczęłam szukać.
Leciałam nad lasem w poszukiwaniu najgorszego wroga, który powstał z martwych. Momentami myślałam, że to nie ja szukam jego, lecz on szuka mnie. Postanowiłam w końcu wylądować i powęszyć. Szłam z nosem wetkniętym w ziemię, rozglądałam się za wilkiem bez głowy, który chciałby mnie pożreć... Po jakiejś godzinie poszukiwań usiadłam zrezygnowana.
-"To bez sensu!" - pomyślałam. Nagle coś trafiło mnie prosto w splot słoneczny, upadłam na plecy nie mogąc złapać oddechu. Gdy się jakoś podniosłam i odzyskałam panowanie nad ciałem, spojrzałam na ten przedmiot trafiony we mnie, który okazał się być... GŁOWĄ!!! Głowa wilka otworzyła płomienne ślepia, jakby odzyskała przytomność i uśmiechnęła się do mnie przyprawiając mnie o wymioty (bowiem z pyska zaczęła szczątkami wypadać pleśń wymieszana z krwią i żywymi glizdami...). Poznałam posiadacza tej na wpół zgniłej głowy - to był sam Throgall!
- A jednak się mnie nie pozbyłaś, Dragonixo! - powiedział.
Warknęłam, przybrałam smoczą postać i podpaliłam Throgallowi głowę. Wilk zaczął się śmiać i przybyła w końcu reszta jego ciała. Throgall podszedł i wziął pod pachę płonącą głowę i nagle się na mnie rzucił. Starałam się bronić, ale on przewrócił mnie na plecy i właściwie nie miałam żadnych szans. Gryzłam się z nim, a w pysku miałam nieciekawy smak zgnilizny przez niego... Gdy już miał zadać mi ostateczny cios, niespodziewanie zobaczyłam dosyć młodego wilczka, miał jakieś pół roku, cały biały z czarnymi prążkami na ogonie. Jego oczy były złote, bez źrenic, takie magiczne... Patrzył na mnie, jakby nic nie rozumiał, co się dzieje. Pomyślałam tylko - "Proszę, pomóż mi! Ja zginę!", a on jak na rozkaz chwycił mojego przeciwnika za ogon! Throgall odwrócił głowę w stronę tego dziecka, a ja wykorzystałam okazję i obunóż kopnęłam go w splot słoneczny. Ciało odskoczyło i cofnęło się parę kroków, a na moim brzuchu została tylko głowa, którą strąciłam podczas podnoszenia się. Głowa warknęła na mnie, a ciało rzuciło wilczkiem o drzewo. Maluch pisnął żałośnie i rozłożył się na ziemi wijąc się z bólu. I wtedy przypomniałam sobie, jak Gergoden był w tej samej sytuacji, co on...
Ciało wroga ponownie na mnie zaszarżowało, a ja zrobiłam unik i podeszłam do wilczątka.
- Wszystko będzie dobrze, mały - pocieszyłam go. - Wstawaj, pokonamy go razem!
Mały tylko skinął główką i spojrzał na mnie ufnie, odważnie tymi swoimi pięknymi oczami. Odwróciłam się, a Throgall uderzył mnie łapą tak, że upadłam i nie mogłam ruszać żuchwą. Nagle wilczek ukazał swoją moc - z jego oczu błysło potężne światło, które zamieniało powoli Throgalla w popiół. Jego moc mnie zaskoczyła swą potęgą, to było niesamowite! Wróg zaczął się wić i uciekł w zarośla. Pogratulowałam wilczkowi, ale on tylko odparł:
- Czemu mam czerpać radość z powodu tego, że tylko nasiliłem jego cierpienia? Lepiej dla niego, żeby już nie żył i tyle nie cierpiał ran...
Przez ten tekst wpadłam w zamyślenie. Wilczek był taki mały, a taki inteligentny... Może to była jego moc?
Okazało się, że przez moce został wyrzucony z dawnej watahy i że poszukuje nowej, gdzie by go tolerowano. Zaproponowałam mu watahę snów i dołączył do niej. Wilczek miał na imię YinJack (czyt. JinDżak).
Przybyłam do watahy, a wszyscy ucieszyli się z mojego przybycia i nowego członka. YinJack został szybko zaakceptowany w watasze, a ja byłam dumna, że zdołałam uszczęśliwić to dziecko.
- Coś za coś, YinJack - powiedziałam do niego wkrótce. - W końcu ty mi uratowałeś życie, a za to masz w końcu dom.
- Wiem, że ty mi bardziej dziękujesz za to wszystko, ale to ja chcę ci podziękować, mamo!
Tak jest - powiedział do mnie mamo, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Od razu powiadomiłam Qweenie, że mam nowego adoptowanego syna, a w watasze rozprowadziła się plotka, że YinJack to wilk dobrego przeznaczenia i że stworzyła go dla mnie na pocieszenie sama bogini wilków.
Następnego ranka obudziłam się, a YinJacka koło mnie nie było!!! W panice wybiegłam z jamy, a on siedział sobie i patrzył na wschodzące słońce. Uspokoiłam się, ale i zaniepokoiłam, bo Yin wyglądał, jakby na kogoś czekał, powarkiwał lekko. Podeszłam do niego.
- YinJack, coś się stało, kochanie? - spytałam spokojnym głosem.
- YangJake (czyt. JangDżejk)... - powiedział. - On tu jest, jestem pewien!
- Kto to jest ten YangJake?
- Mój brat... Chce mnie zabić - powiedział w wielkim skrócie. - Razem tworzymy moc Yin-Yang. On jest moją odwrotnością... Wygląda tak.
Pokazał mi zdjęcie, na którym widniał bliźniaczo podobny do niego wilczek. Różnili się tak naprawdę tylko kolorem, poza tym byli jak dwie krople wody.
Zaniepokoiłam się jeszcze bardziej, gdy nagle w ciemnościach pojawił się zapowiedziany YangJake.
- Mamo, nie atakuj go, bo spotka cię nieszczęście do końca życia! Uciekaj!
- Phi! Ją nazywasz mamą? - wtrącił się YangJake. - Ha! Żal mi cię, Yin! Niech mnie zaatakuje, co będę z tego miał! - uśmiechnął się szyderczo. Jego oczy były ciemnoniebieskie, błyszczały czernią. Był idealną kopią YinJacka, a różniły ich tylko odwrotne kolory. W jednej chwili rzucili się na siebie, a w momencie zderzenia zabłysły czarne pioruny na białych i białe pioruny na czarnych chmurach - dokładnie Yin-Yang! Działo się tak za każdym ich zderzeniem. Z ran YinJacka popłynęła błękitna krew, chciałam mu pomóc, ale ostrzegł mnie w końcu przed wiecznym pechem. Yin upadł, podniósł się szybko i oderwał bratu kawałek skóry - z rany trysnęła jasnoczerwona krew. YangJake krzyknął, a z jego oka popłynęła czarna łza. Od tego widoku mieszało mi się w głowie, tak chciałam ich rozdzielić, żeby się nie bili, w końcu to bracia!
Walka była huczna, aż wszystkie wilki z watahy wyszły, by zobaczyć, co się dzieje. Nagle zobaczyłam Qween, która zareagowała na tę walkę i naskoczyła na Yanga.
- Qween, nie! - krzyknęłam przerażona.
Alfa ugryzła YangJake'a, a mały zaczął się śmiać strasznym głosem, YinJack cofał się przerażony kroczek po kroczku, biała łezka popłynęła z jego złotego oczka. Qweenie puściła śmiejącego się Yanga, który wyzionął z siebie czarnego ducha, a ten wszedł w Qween. YangJake nagle postarzał i stał się starym, garbatym wilczurem. Rzucił tylko wrogi uśmiech i zniknął.
- Dragonixo...? Co się stało? - spytała Qween obrastając powoli w panikę.
- Wybacz, Alfo - powiedział YinJack. - To oznacza pech do końca życia, ale nie obawiaj się. Twój koniec i tak jest już bliski...
YinJack patrzył na Qween zimnym spojrzeniem, a ona dygotała z przerażenia. Po chwili opanowała się, jakby nie chciała stresować watahy i zapowiedziała:
- YinJack, skoro tak mało życia mi zostało, to powiedz dokładnie, ile? - zagadała YinJacka spokojnym, ale twardym głosem.
- Nie wiem - odparł. - Nie wiem, ile dokładnie, ale za to wiem, że to będzie koło doby życia. - Yin odwrócił się do watahy. - I wy miejcie się na baczności - zawołał. - Bowiem zagłada nie czeka tylko na nosiciela pecha, ale i również na jego własność, w tym też watahę i rodzinę.
Wśród wilków zrobiło się zamieszanie, jakby bały się zniszczenia, które miało nastąpić. Też się bałam, nie powiem, że nie, ale chyba jako jedyna z Qweenie mogłyśmy się opanować.
- Dragonixo, skoro ma na mnie czekać przeznaczenie, to ja idę napisać testament. To mój koniec, wiedz o tym, chyba nie mogę się przed tym uchronić - powiedziała Qween i poszła do swojej jaskini.
Następnego dnia przeczytała na głos swój testament, żeby wszystkie wilki mogły usłyszeć. Władza przeszła na Betę, czyli Sorię. Alfa uznała, że skoro Soria teraz będzie dowodzić, to chociaż większa część watahy się uchroni. Mimo takiego zaszczytu, Soria nie była szczęśliwa. Przyjęła to jednak, żeby jej przyjaciele nie ucierpieli.
W końcu na horyzoncie pojawiła się czarna chmara, nikt nie widział, co to jest. Wytężyłam wzrok i zobaczyłam na czele chmary Throgalla! Widocznie wkurzył się tym ciągłym noszeniem głowy, ponieważ zdołałam dostrzec, że przymocował sobie patykiem łeb do karku (widok straszny, dlatego szczegółowo nie opisuję). W tym momencie dowiedziałam się, o co chodziło YinJackowi - po prostu przepowiedział wielką bitwę!
- YinJack! Musisz walczyć! Pomóż nam! - krzyknęłam do adoptowanego syna. On posłusznie stanął obok mnie i zawył. Jego wycie ustawiło wszystkie wilki w stronę wojska Throgalla.
- Lepiej, mamo? - spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi, pięknymi oczami.
- Lepiej. Możemy atakować!
Yin zawył jeszcze raz i wilki pobiegły, by zderzyć się z mocą wroga... Ruszyliśmy razem (ja, YinJack, Soria i Qweenie) jako ostatni i natarliśmy na swoich pierwszych przeciwników. Wokół mnie panował chaos - wilki żywe, zombie i kościane żarły się w najlepsze, kończyny latały, płonął ogień, na niebie walczyły skrzydlate wilki, a ja byłam wśród nich. Rzadko używałam mocy, bo nie chciałam się za bardzo męczyć, z góry wypatrywałam syna. Nie trudno go było znaleźć. Cały czas używał magii, głównie wokół niego siało się spustoszenie. Podziwiałam go za ten niesamowity zapał i potęgę, że on się nie męczył!
Wpadłam na kolejnego kościanego wilka. Oderwałam mu czaszkę od kręgów szyjnych i zmiażdżyłam ją - kości zamieniły się w popiół. Walczyłam zażarcie z każdym umarlakiem, nie okazywałam krzty litości, żądałam zemsty za rodzinę i wielu wilków z watahy, którzy ginęli jeden po drugim... Nagle któryś zionął na mnie ogniem, nie uniknęłam tego, zaczęłam się palić... Ale na to miałam sposób, który mnie strasznie osłabiał... Po prostu - zaczynałam płakać. Krew zaczęła powoli ugaszać ogień, a ja mogłam dalej walczyć. Byłam nieco bardziej osłabiona, ale nie ustępowałam swym słabościom - to była bitwa, o ile nie wojna, krew lała się za wolność i szczęście, które będą nagrodą za wygraną. W jednej chwili jakiś zombie zrzucił mi dość duży kamień na głowę i straciłam przytomność.
Kiedy się obudziłam, leżałam wśród wilczych trupów. Walka była zakończona. Ledwie odwróciłam głowę do tyłu i zaraz zobaczyłam YinJacka odchodzącego w dal ze spuszczoną głową.
- Yin! - próbowałam krzyknąć ochrypłym głosem. Wilczek podniósł uszy, a ja znów zawołałam resztką sił. - Yin, jestem tu!
YinJack odwrócił się do mnie i z niedowierzaniem otworzył szeroko oczka. Pełen euforii uśmiechnął się i zawołał do mnie : - Mamo!
Podbiegł i radośnie zaczął mnie lizać po pysku obmywając mnie z krwi. Powiedział mi, że cała wataha zginęła i przeżyła oprócz mnie tylko Soria. Akurat podeszła w bardzo okropnym stanie, ledwie mogła chodzić. Uśmiech od razu zjechał mi w przerażenie. Miała dosłownie oderwany ogon i odgryziony kawałek ucha, cała była we krwi i łzach, pełno miała stłuczeń, zadrapań i chyba jedno złamane żebro (jej prawa strona klatki piersiowej wyglądała dość nieregularnie w porównaniu do lewej). Soria stanęła przed nami, jej nogi trzęsły się, a łzy ciekły z jej oczu niczym wodospady. W końcu spojrzała mi w oczy, zachwiała się i upadła.
- Nie wierzę, że mogli mi to zrobić... - szepnęła w rozżaleniu.
- Co ci zrobili? Powiedz, co się stało! - spytałam lekko przyciskając.
- Nie mogę... Nie przy YinJacku... To jest zbyt... - Widać było, że słowa zacisnęły jej się w gardle. Zaszlochała głośno, wzięła głęboki oddech i dokończyła - Obudziłam się pod koniec tego, co mi zrobili...
- CO CI ZROBILI?! - wrzasnęłam.
Ona zaszlochała jeszcze głośniej. Gniew i smutek miotały mną na wszystkie strony, nie mogłam tak łatwo odpuścić. Westchnęłam i spytałam o to samo o wiele łagodniej. Soria tylko zamknęła oczy.
- Oni mnie wykorzystali, Dragonixo... Było ich trzech, a ja nie mogłam...
Nie dokończyła zdania i rozpłakała się na amen. Moją minę ogarnęło wielkie współczucie, a Yin i tak wiedział chyba, o co chodzi. Wilczek przytulił się do mnie, a z jego oczka popłynęła biała łza robiąc czysty korytarzyk na jego brudnej mordce.
Po ogarnięciu się wyruszyliśmy razem w poszukiwaniu pomocy. W dali ujrzeliśmy biegnące w naszą stronę pięć wilków. Widząc nasz stan zabrali nas do innej watahy, zajęli się nami medycy. Opatrzeni zostaliśmy członkami tej watahy - Wataha Przeznaczenia.
Dopiero po dość długim czasie wróciliśmy do zdrowia, wszyscy obdarzali nas wielkim szacunkiem z powodu naszej historii. Jak się okazało, Soria była w ciąży. Teraz chyba rozumiecie, co jej zrobili.
Obserwowałam pewnego dnia YinJacka jak rozmawiał z innymi wilczkami. Widać było, że to nie była dość miła rozmowa... Młode wilki pokazywały na siebie kły, aż w końcu jeden rzucił się na Yina. Zerwałam się na równe nogi i odciągnęłam napastnika. Yin nagle zaczął się starzeć, zupełnie jak jego brat po ataku Qween... W końcu był zupełnie starym, wychudzonym, białym wilkiem. Był większy ode mnie, tylko na mnie spojrzał, uśmiechnął się i zniknął przekazując na mnie białego ducha. Wiedziałam, że to oznacza szczęście. Dzieciaki najwyraźniej nie wiedziały o co chodzi i nie zamierzałam im tłumaczyć. Odbiegłam od nich.
W tej watasze poznałam wiele niemiłych i zamkniętych w sobie wilków. Byłam raz świadkiem bójki wilków w moim wieku. Było dość ostro, więc rzuciłam się na jednego z nich i odciągnęłam od słabszego. W tym samym momencie wszystkie wilki zaczęły na mnie buczeć i mnie wygwizdywać. Podszedł do mnie wilk Alfa.
- Dragonixa! Czy ty nie wiesz, że oni bili się o stanowisko Bety?! - ochrzanił mnie i nie czekając na moje zdanie ryknął. - Przerywanie walki o wysokie stanowisko grozi wygnaniem! Za Gammę i Deltę mógłbym ci odpuścić, ale nie za Betę! Wygnać ją!!!
Otworzyłam usta w oburzeniu, a inne wilki skuły mnie i dały nad przepaść. Zobaczyłam pośród nich Sorię, która chciała mi najwyraźniej pomóc, ale nie udało jej się do mnie dojść, a dwoje silniejszych wilków zepchnęło mnie w dół. Gdyby nie skrzydła, byłabym martwa.
Jakimś cudem później udało mi się zdjąć kajdany. Prychnęłam w ich stronę i pobiegłam w dal... I natknęłam się na wilczycę Estynedę. Ona zaprowadziła mnie do Watahy Prawdy, w której się ostałam na długi czas, lecz los poprowadził mnie dalej... Dwa lata tułałam się po świecie, który zmieniał się w coraz to szkaradniejsze miejsce... Odczuwałam samotność, a w okół pojawiało się coraz więcej ludzi...
Często przyglądałam się ich zachowaniom z ukrycia. Patrzyłam jak rozmawiają, jak jedzą, jaką mają kulturę... Wyglądali na niby szczęśliwych, lecz z drugiej strony coś było nie tak... Jakby coś nimi sterowało.
Pewnego razu wkroczyłam do tak zwanego "miasta"... Starałam się ukrywać, jednak chyba widok uskrzydlonego wilka za bardzo przykuwał ludzką uwagę. Niektórzy krzyczeli ze strachu przede mną, inni używali jakichś małych urządzeń, do których mówili coś o tym, że "dziwny stwór wałęsa się po mieście", jeszcze inni prowokowali mnie do agresji... Czułam się dziwnie osaczona, bałam się trochę o własne zdrowie, a nawet życie.
W pewnym momencie przybył dziwny stwór z niebiesko-czerwonymi światłami na grzbiecie, co nie miał nóg, a poruszał się na kołach. Zszokował mnie fakt, że kiedy rozpostarł ramię, ze środka wyszedł człowiek! Co to za dziwna bestia?! Niebiescy ludzie wskazywali na mnie jakimś czarnym narzędziem, nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego na oczy... Dowiedziałam się jak działa, kiedy z dziury w tym przedmiocie wystrzeliła kula i trafiła mnie prosto w łapę. Zaskomlałam i wzbiłam się w powietrze, moją jedyną drogę ucieczki. Jednak następne kule podziurawiły mi skrzydła... Przybyły kolejne dziwne stwory o różnych kształtach, a ja zaliczyłam glebę... Z jednego stwora wybiegła ludzka samica o niebieskich włosach, chwyciła mnie za kark i zaciągnęła do środka. Stawiałam się, lecz była niebywale silna...
- Spokojnie, nie jestem wrogiem - zapewniła mnie. - Tak naprawdę jestem taka sama jak ty, wilczyco.
- Gdzie mnie zabierasz?! - spanikowałam.
- Nie bój się i zaufaj. To będzie bezpieczne miejsce.
Przestawiła jakąś gałkę, przycisnęła nogą coś do podłogi i bestia ruszyła. Pojechałyśmy w milczeniu do tego bezpiecznego miejsca. Była to jakaś kryjówka, gdzie ludzka samica pokazała mi swoją wilczą postać.
- Nazywam się Mixi - przedstawiła się. - Będziesz musiała nauczyć się wtapiać w tłum. Nasza Alpha, Argona, nauczy cię przemieniać się w naszego wroga - człowieka.
I tak zostałam wkręcona do watahy... Wybrałam swoją profesję, stałam się człowiekiem, nauczono mnie, jak żyć w tym zupełnie innym niż dotychczas świecie... Coś czuję, że już nigdy nie będę tym samym wilkiem, co kiedyś.
Moce: 
  • Władam nad żywiołem krwi 
  • Mam możliwość zatrzymania akcji serca przeciwnika na tak długo, jak tylko skupiam na nim wzrok... 
  • Przemiana w smoka
  • Również potrafię przyspieszyć krzepliwość krwi, dzięki czemu czyjeś (lub własne) rany mogą zagoić się szybciej.
  • Wydobywające się spod skóry dodatkowe krwawe ramiona o niesamowitej sile
Umiejętności i zainteresowania: lubię śpiewać i sporo rysuję, myślę nad robieniem tatuaży w przyszłości... Kocham muzykę, bo to ona właśnie pozwala mi żyć i czasem niektóre teksty piosenek pomagają mi w zrozumieniu niektórych spraw, dzięki czemu nabieram siły na następny dzień i zwalczanie własnych problemów.
Partner: nie posiadam
Zauroczona w: nikim, szukam tutaj głównie przyjaźni
Rodzina: Tak jak w historii zostało ujęte - nie żyje od dawna...
Przedmioty: kolczyk w uchu
Talizman: Magiczny Pas Wojny, który dali mi rodzice za życia... Nie znam jego właściwości, ale prawdopodobnie je posiada.Mam wrażenie, że przynosi mi szczęście i determinację.
Miejsce zamieszkania: nie posiadam... Wiecznie się tułam i sypiam zazwyczaj w jakichś grotach lub dziurach, które sobie wykopię pod liśćmi...
Ciekawostki: 
  • słucham zazwyczaj ciężkiej muzyki, lecz lubię posłuchać czasem czegoś zupełnie odmiennego. Na przykład, zaraz po sieczce, którą zapewni mi Vader lub Lamb of God, potrafię posłuchać sobie dla odmiany Lindsey Stirling lub Michaela Jacksona... Ewentualnie Prodigy. Zostaję jednak wciąż wierna metalowej subkulturze... 
  • Oprócz tego, lubię czasem wypić... czasem nawet za dużo - mam słabą głowę...
Towarzysz: brak...
Inne zdjęcia: jako smok
Kontakt: Dragonixa12

3 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Dragonixa:
      WWP? Wataha Deny? Jakakolwiek inna wataha? XD Hodowla smoków u Dragonixy? Mnie pełno było przed paroma laty :P

      Usuń
    2. Dragonixa:
      Kim jesteś...? Athen? Valixy? Estyneda? Może Gawor...? Cayush? Jak się nazywałeś/łaś w poprzednich watahach? :)

      Usuń