1 stycznia 2016

Od Tyks cd. Roriego

Chłopak po raz kolejny postawił mnie w niezręcznej sytuacji. Po pierwsze: wspomnienie. Przytulanie nie kojarzyło mi się za bardzo z czymś przyjemnym, zwłaszcza, jeżeli przytulał mnie chłopak. Po drugie: nie miałam pojęcia co robi. Odwzajemnić? Nic nie robić? Spławić? Czy mi się tylko wydawało, czy Rori do czegoś zmierzał?  Z niechęcią odwzajemniłam uścisk. W końcu... ufałam mu. Po dłuższej chwili zrozumiałam, że mam coś lepkiego na ręce. Puściłam Roriego i zobaczyłam, że na ręce mam szkarłatną ciecz. Spojrzałam na chłopaka.
- Rori, krwawisz!
Rori zdjął sweter. Jego ręka była pobrudzona krwią.  Z rany chłopaka wystawał ołowiany nabój. 
- To nic takiego. - mruknął chłopak. 
- Trzeba było mi o tym powiedzieć! Mogło się wdać zakażenie. Przyznaję, nie jestem dobrym medykiem, ale znam się trochę na magii. 
Wyciągnęłam z kieszeni sztylet i dotknęłam nim rany Roriego. 
- Nie ruszaj się. - powiedziałam w miarę opanowanym głosem i zaczęłam wymawiać po cichu zaklęcia.
Gdy skończyłam spojrzałam z dumą na ramie chłopaka. Po ranie nie było ani śladu.  
- Lepiej? 
- Chyba tak. - mruknął Rori. 
- Jeżeli pozwolisz, ja poprowadzę. 
Rori popatrzył na mnie zdziwiony:
- Umiesz prowadzić?
- Żyjemy w XXI wieku Rori, a z czegoś żyć musiałam, więc oprócz napadania na sklepy i centra handlowe kradłam też auta i z czasem nauczyłam się prowadzić. Dobra, Kubicą nie jestem, ale znam się trochę na prowadzeniu pojazdu. Ty lepiej odpocznij. I tak wysadziłeś już wystarczająco dużo osób. 
Mówiąc to, wsiadłam do samochodu i poczekałam cierpliwie na chłopaka. Rori chwilę postał na polu i wrócił do naszego środka transportu. 
(Rori? Wybacz za to czekanie i za takie krótkie opowiadanie ;-;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz