Iverno powoli przemierzał pogrążony w ciszy las. Jak zwykle dręczyły go najróżniejsze myśli. Głównie jednak, krążyły one wokół kwestii dokonanych przez niego wyborów. Tyle się wydarzyło w jego życiu a od kiedy pamiętał, znowu ogarniała go samotność. Przysiadł pod pobliskim drzewem i zasępił się nieco. Jego wielkie, srebrzyste skrzydła opadły na dół, dotykając podłoża z opadłych igiełek. Nie pamiętał już jak to jest mieć watahę. Nie sądził też, że ktokolwiek będzie chciał takiego dziwnego wilka. Był nieogarnięty, czasami nieprzyjemny ogólnie wredny i zbyt nakręcony momentami. Poza tym bardziej zachowywał się jak człowiek niż wilk. Ziewnął szeroko, przeciągając się leniwie. Ta długa wędrówka zdecydowanie go drażniła. Nagle do uszu doszedł mu jakiś dźwięk. Warknął głucho i skrył się za pobliskimi krzakami. Już wcześniej go śledzono. Natknął się na niewielki obóz ludzi, którzy prawdopodobnie polowali w tych lasach. Nie ucieszyli się na niego w równym stopniu co on na nich. Na szczęście zdążył uciec i uniknąć walki. Był na nią zbyt wyczerpany. Nie jadł od... zastanowił się chwilę. Odpowiedziało mu burczenie w brzuchu. Westchnął cicho, a gdy hałas sie nie powtórzył wyszedł na światło księżyca.
- Cudownie, nawet pojęcia nie mam gdzie jestem. - mruknął pod nosem, rozmyślając w którą stronę się udać.
Nawet nie zauważył że z tyłu ktoś do niego podszedł.
Iverno obudził się z niesamowitym bólem całego ciała. Jęknął, podnosząc się na pokryte plamami zeschłej krwi, łapach. Zaraz jednak odczuł silny cios w głowę i ponownie upadł.
- Co?... - wyszeptał, rozglądając się czujnie.
Wokół panował mrok. W głowie niesamowicie mu wirowało i nieco mu zajęło zanim skupił się na otoczeniu. Był w klatce, niesamowicie ciasnej. Jego długie, białe łapy wystawały poza jej obręb. Nie mógł nawet wstać, aby rozprostować obolałe ciało. Gdy przyjrzał się uważniej, dostrzegł szczegóły wielkiej jaskini w której ustawiono jego więzienie. Nie był jednak sam. Obok niego stały inne klatki, niektóre jeszcze mniejsze. Umieszczono w nich wilki, psy i inne zwierzęta. Z przerażeniem stwierdził, że niektóre są już martwe. Do uszu doszły głośne rozmowy nieznanych ludzi. Domyślił się że należą do jego ciemiężycieli. Ze swojej pozycji nie widział ich niestety. Musiał uciekać i to szybko. Skupił swój zmęczony umysł na najprostszym zaklęciu. Gdy nic się nie stało, zaklął siarczyście rozważając inne opcje. Nie miał sił na magię. Prawdopodobnie przespał w tym więzieniu zbyt długo i teraz był już osłabiony. Te półgłówki nie wiedziały z kim mieli do czynienia. Gadający wilk, w dodatku mag byłby niesamowicie cennym łupem. Mógłby jeszcze spróbować poprosić nieumarłych o pomoc, ale oni zwykle chcieli go zabić. Gdy tak głowił się nad, rozwiązaniem w zasięgu jego wzroku pojawił się wielki mężczyzna. Był łysy i niesamowicie spocony. Drażnił tym odorem jego czuły nos. Na sobie miał wytarte, brudne ubranie. Znad pleców wystawał mu wielki, dwuręczny miecz. Spojrzał na swoje "łupy", oceniając chyba ich wartość. Jego wzrok zatrzymał się na białym wilku o złotych oczach. Na twarz wyszedł mu paskudny uśmiech, nie mogący zapowiadać nic dobrego. Wskazał na niego grubym paluchem.
- Ten jeszcze żyje. Będzie w sam raz. - stwierdził, przywołując swym ochrypłym głosem towarzyszy.
Jeden był tyczkowaty i żylasty z wyglądu. Miał długie, szarawe włosy które może kiedyś były innej barwy. Jego świecące świńskie oczka i napita, czerwona twarz, wystarczająco oddawały jego charakter. Drugi z nich był zaledwie chłopcem. Ubrano go w zbyt wielkie łachmany. Na twarz spadały mu ciemne kosmki włosów, a na świat spoglądały przestraszone, brązowe oczy.
- Nie wiem Ralf. Wygląda jakby zaraz miał zdechnąć. - stwierdził ten chudy do przedmówcy.
- I właśnie tego oczekuję. Dalej, zabierajcie klatkę! Zdążę się zestarzeć.
Wszyscy stękali ze zmęczenia, unosząc ciężką klatkę we wskazane miejsce. Iverno chciał ich ugryźć, ale niestety kraty były zbyt gęsto osadzone. Jeden z nich z hukiem upuścił jego więzienie sprawiając mu tym ból.
- Uważaj śmieciu! Chcemy aby jeszcze trochę pożył. - stwierdził Ralf.
Przyciągnęli go do wielkiego ogrodzenia i wypuścili. Znalazł się w czymś w rodzaju areny. Najgorsze jednak było to, że czegokolwiek by nie próbował, nie mógł uciec. Uznał, że poczeka na lepszą okazję, choć wiedział co zamierzają z nim zrobić. Usiadł w najdalszym rogu okrągłej areny i ułożył łeb na złożonych, brudnych łapach. Z każdą mijaną godziną coraz bardziej odczuwał głód. A to oznaczało, że był coraz bardziej osłabiony. Język wysechł mu straszliwie i stał kołkiem w pysku. Zamknął oczy czekając. Po pewnym czasie spostrzegł pierwszych widzów. Usadowili sie nieopodal na wygodnych siedziskach, popijając przyniesione wino. Uśmiechnął się do nich paskudnie, ukazując rząd białych, wilczych zębów. Na pewno dzisiejszego wieczora da im odpowiednie widowisko. Po kilku chwilach zgromadził się już spory tłum. Byli wśród nich zarówno zwykli prostaczkowie jak i osoby z nieco wyższych sfer. Każdy lubił bezsensowny rozlew krwi. Wielki metalowy dzwon rozbrzmiał nagle, a Iverno z zaskoczeniem stanął na łapy. Nadszedł czas. Przeżyje albo zginie w tym zapomnianym przez Boga miejscu. Z jego ściśniętego pragnieniem gardła wyrwało się długie, żałosne wycie, które zagłuszyły krzyki ludzi.
- Panie i panowie! Będziecie dziś świadkami niezwykłego widowiska! - zaczął odświętnie ubrany Ralf.
Iverno zrobiło się na te słowa niedobrze. Miał ochotę zacisnąć zęby na jego szyi.
- Przed wami dzika bestia, schwytana w dalekich i niedostępnych lasach! Podobno dotknięte przez księżyc wilki to wilkołaki! Przekonamy się o tym!
Tłum wrzeszczał, a Iverno spoglądał na nich z bezmiarem pogardy w złotych oczach. Wilkołak? Dobre sobie... Chociaż w sumie pomysł nie był taki zły. Mógł im w dostarczyć dodatkową zabawę. Wystarczyło, że przybierze postać Drowa i zatrzyma swą przemianę w połowie. Dzięki temu będzie miał zarówno ludzką jak i wilczą postać. Poza tym w tej formie, miał znacznie większe szanse na przetrwanie i ucieczkę.
- Jego przeciwnikiem będzie znany i kochany! Gorg! - wrzasnął, zagłuszony przez tłum.
Iverno wywrócił oczami. Cudne, nadali mu nawet imię. Ciekawiło go jednak z jaką paskudą każą mu walczyć.
- Gorg! Gorg! Gorg! - skandował tłum.
Krata naprzeciw niego zaczęła się unosić z głośnym zgrzytem. Pomieszczenie wypełnił natychmiast straszliwy odór starej krwi i śmierci. Z ciemności zaś wyskoczył największy tygrys jakiego Iverno kiedykolwiek widział. Jego ciało nosiło ślady pazurów po poprzednich walkach. Miał olbrzymie łapy uzbrojone w śmiercionośne pazury, długie kły wystawały z pyska ociekając śliną. Był koloru czarnego z białymi paskami. Wilk wydawał się przy nim żałośnie mały. Iverno zaklął pod nosem, uskakując przed jego szybkim atakiem. Tłum nadal wrzeszczał, zagłuszając jego własne krzyki.
- Teraz albo nigdy. - wyszeptał, przybierając szybko postać Drowa.
Tak jak zaplanował, zatrzymał przemianę i wyglądał teraz... osobliwie. Był wyższy od zwykłego człowieka, z ciała wyrastało mu długie, białe futro. Trójkątny łeb z długim pyskiem i złociste, żądne krwi oczy, zrobiły chyba wrażenie na ludziach, gdyż na krótką chwilę zapanowała cisza. Zaraz potem zalała go jeszcze głośniejsza fala hałasu. Iverno nie czekając dłużej rzucił się do ataku. Walka była straszliwa. Tygrys nie ustępował mu pola ani na moment. W pewnym momencie wilkołak rzucił się rozpaczliwie do przodu zatapiając długie kły w jego karku. Pazury Gorga zostawiły głębokie bruzdy na jego ciele, ale nie zwracał na to uwagi. Liczył się tylko jego przeciwnik i uchodzące z niego życie. Trwało to dłużej niż oczekiwał z racji, że nie mógł złamać mu karku. Gdy Gorg padł, tłum wstał z krzeseł z radosnymi okrzykami. Iverno uśmiechnął się na to paskudnie i skoczył do przodu prosto na nich. Musiał uciekać. Z łatwością przebił się przez widzów. Większość uciekała przed nim w popłochu, nie mieli bowiem broni. Gdy był na trybunach poszukał wzrokiem Ralfa i szybko go dopadł. Z tego co z niego zostało nie można było potem rozpoznać człowieka. Rzucił się do szaleńczej ucieczki, ale tuż przed nim wyrósł nagle tamten chłopak który im pomagał. Musiał się potknąć, gdyż leżał na ziemi krzycząc. Miał nie więcej niż 10 lat. Iverno podszedł do niego. Dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów. Mógł go zabić, oczywiście. Tylko po co? Chłopak zamknął oczy, oczekując na koniec. Iverno zwinnie przeskoczył nad nim i pognał w noc. Może jeszcze się spotkają. Jeśli jednak kiedyś wejdzie mu w drogę, nie otrzyma kolejnej szansy.
Wataha
pierwotni mieszkańcy
liczebność: 18
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz